— Witamy na pokładzie, panie Pilgrim — odezwał się głośnik. — Czy ma pan jakieś pytania?
Billy oblizał wargi, zastanowił się chwilę i wreszcie spytał:
— Dlaczego akurat ja?
— To bardzo ziemskie pytanie, panie Pilgrim. Dlaczego pan? A dlaczego my? A dlaczego w ogóle cokolwiek? Ponieważ ta chwila po prostu jest. Czy widział pan kiedyś owady uwięzione w bursztynie?
— Widziałem.
Billy miał nawet na biurku przycisk do papierów, który był kawałkiem oszlifowanego bursztynu z trzema biedronkami w środku.
— Oto więc, panie Pilgrim, jesteśmy wszyscy razem uwięzieni w bursztynie danej chwili. Taka rzecz jak „dlaczego” nie istnieje.
* * *
Billy’ego uśpiono dodając jakiegoś gazu do powietrza, którym oddychał. Przeniesiono go do kabiny i przywiązano do żółtej kanapy ukradzionej z magazynów Searsa i Roebucka. Ładownia latającego talerza była zawalona wszelkim kradzionym dobrem, które później miano wykorzystać przy urządzaniu wybiegu dla Billy’ego w Zoo na Tralfamadorii.
Potworne przyśpieszenie przy odlocie z Ziemi skręciło senne ciało Billy’ego, zniekształciło jego rysy i wyrzuciło go z czasu, przenosząc z powrotem na wojnę.
Kiedy odzyskał przytomność, nie znajdował się już na pokładzie latającego talerza. Był znowu w bydlęcym wagonie jadącym przez Niemcy.
Jedni wstawali z podłogi, inni kładli się na ich miejsce. Billy również miał zamiar się położyć. Byłoby cudownie móc zasnąć. W wagonie panował czarny mrok, na dworze również było czarno. Wagon toczył się z szybkością chyba dwóch mil na godzinę. Nigdy jej nie przekraczał. Między stukami na złączach szyn upływały długie chwile. Słychać było stuk, potem mijał rok i rozlegał się następny stuk.
Pociąg często stawał, aby przepuścić naprawdę ważne pociągi pędzące z hukiem i gwizdem. Stawał też na bocznicach koło obozów, zostawiając przy każdym kilka wagonów. Pełznął w ten sposób przez Niemcy, coraz to krótszy i krótszy.
* * *
Billy zaczął bardzo ostrożnie opuszczać się na podłogę, przytrzymując się ukośnej belki w narożniku, aby wydać się lekkim jak piórko tym, między których chciał się wcisnąć. Wiedział, że musi być prawie bezcielesny, kiedy się kładzie. Zapomniał, dlaczego tak jest, ale zaraz mu przypomniano.
— Pilgrim — powiedział człowiek, do którego się dopasowywał — czy to ty?
Billy nie odpowiedział, tylko ułożył się bardzo grzecznie i zamknął oczy.
— Do jasnej cholery — powiedział ten sam człowiek. — Przecież to ty.
Człowiek usiadł i brutalnie obmacał Billy’ego rękami.
— Tak, to ty. Spieprzaj stąd!
Billy również usiadł — nieszczęśliwy, bliski płaczu.
— Zjeżdżaj stąd. Chcę spać!
— Zamknij się — odezwał się ktoś inny.
— Nie zamknę się, dopóki Pilgrim stąd nie pójdzie.
Billy wstał z powrotem, przytrzymując się poprzecznej belki.
— A gdzie mam spać? — spytał cicho.
— Byle nie koło mnie.
— Ani koło mnie, ty skurwysynu. Krzyczysz i wierzgasz.
— Ja?
— Tak, ty, do cholery. I kwiczysz.
— Ja?
— Trzymaj się od nas z daleka, Pilgrim.
I teraz rozległ się zjadliwy madrygał, śpiewany na głosy przez cały wagon. Prawie każdy, zdawało się, mógł opowiedzieć o okrucieństwie, jakiego Billy dopuścił się na nim przez sen. Wszyscy kazali mu trzymać się z daleka od siebie.
* * *
Tak więc Billy Pilgrim miał do wyboru spać na stojąco albo nie spać w ogóle. Przez okienko nie podawano jedzenia, dnie i noce były coraz chłodniejsze.
* * *
Ósmego dnia czterdziestoletni włóczęga powiedział do Billy’ego:
— Nie jest jeszcze tak źle. Ja tam potrafię się urządzić wszędzie.
— Naprawdę? — spytał Billy.
Dziewiątego dnia włóczęga umarł. Zdarza się. Jego ostatnie słowa brzmiały:
— Myślisz, że tu jest źle? Tu nie jest jeszcze tak źle.
Ten dziewiąty dzień był pechowy. Tego samego dnia umarł też człowiek w wagonie poprzedzającym wagon Billy’ego. Był to Roland Weary, który zmarł na skutek gangreny, jaka zaczęła się od pokaleczonych stóp. Zdarza się.
Weary w prawie nieustannej malignie opowiadał w kółko o trzech muszkieterach i czując, że umiera, przekazywał liczne polecenia dla swojej rodziny w Pittsburghu. Nade wszystko jednak pragnął być pomszczony, powtarzał więc ciągle nazwisko człowieka, który go zabił. Wszyscy w wagonie znali je na pamięć.
— Kto mnie zabił? — pytał Weary.
Wszyscy znali odpowiedź, która brzmiała: Billy Pilgrim.
* * *
Posłuchajcie: dziesiątego dnia wieczorem wyciągnięto skobel zamykający drzwi wagonu i otworzono drzwi. Billy Pilgrim wisiał na belce wzmacniającej ścianę wagonu jak na krzyżu, wczepiwszy się sinożółtymi szponami w ramę okienka. Kiedy otworzono drzwi, Billy zaczął kasłać, a kaszląc popuszczał rzadkim łajnem. Było to zgodne z trzecią zasadą dynamiki sir Izaaka Newtona. Zasada ta mówi, że każdemu działaniu towarzyszy równe mu i przeciwnie skierowane przeciwdziałanie.
Zasadę tę wykorzystuje się w technice rakietowej.
* * *
Pociąg przybył na bocznicę obozu, który został pomyślany jako obóz śmierci dla rosyjskich jeńców wojennych.
Konwojenci zajrzeli do środka i zagruchali coś uspokajająco. Nigdy dotychczas nie mieli do czynienia z Amerykanami, ale niewątpliwie znali się ogólnie rzecz biorąc na tego rodzaju ładunku. Wiedzieli, że jest to zasadniczo płynna masa, której ruchem można kierować za pomocą światła i wabiących dźwięków. Była noc.
* * *
Jedyne światło na dworze pochodziło od pojedynczej żarówki zawieszonej na słupie — wysoko i daleko. Wszędzie panowała cisza i tylko konwojenci gruchali jak gołąbki. I masa popłynęła. Tworząc zagęszczenia w drzwiach wagonów ściekała na peron.
Billy był przedostatnią istotą ludzką, która dotarła do drzwi. Ostatnią był włóczęga. Włóczęga nie mógł popłynąć, nie mógł wylać się z wagonu. On już przeszedł ze stanu ciekłego w stan stały. Zdarza się.
* * *
Billy nie chciał wypaść z wagonu na ziemię. Był święcie przekonany, że stłucze się jak szklanka. Konwojenci pomogli mu wysiąść, nie przestając gruchać. Postawili go twarzą do pociągu. Jaki malutki był teraz ten pociąg!
Składał się z lokomotywy, węglarki i trzech małych wagonów. Trzeci wagon to był raj na kółkach strażników. I znowu w tym raju stał stół zastawiony do obiadu.
* * *
Przy słupie, na którym wisiała żarówka, piętrzyły się trzy jakby stogi siana. Amerykanów wabiono do tych stogów, które, jak się okazało, były stosami płaszczy zdjętych ze zmarłych jeńców. Zdarza się.
Konwojenci wyrazili zdecydowane życzenie, aby wszyscy Amerykanie, którzy nie mają płaszczy, wzięli sobie po jednym. Płaszcze były sklejone lodem w jedną bryłę, więc konwojenci, posługując się bagnetami, nadziewali jakiś kołnierz albo rękaw, oddzierali płaszcz i wręczali go komuś na oślep. Płaszcze były sztywne i miały kształt dzwonów od leżenia na stosie.
Billy Pilgrim dostał płaszcz tak mały, pognieciony i zmarznięty, że wyglądał nie jak płaszcz, ale jak duży, czarny, trójgraniasty kapelusz. Były na nim jakieś lepkie plamy, jakby rdzawe zacieki albo zaschły dżem truskawkowy. Przymarzło do niego coś, co przypominało zdechłego kota. Był to, okazało się, futrzany kołnierz.
Billy rozejrzał się tępo po płaszczach swoich sąsiadów. Wszystkie miały mosiężne guziki, jakieś blaszki, sznury, numery albo naszywki, orły, gwiazdki czy inne księżyce. Widać było, że to płaszcze wojskowe. Tylko Billy dostał płaszcz z nieboszczyka cywila. Zdarza się.
Читать дальше