— Napij się — rzekł jeden z mężczyzn, przesuwając po stole butelkę w kierunku Vickersa.
Vickers usiadł na krześle i wziął butelkę.
Jedna z kobiet, ta zdecydowanie ładniejsza, zwróciła się do niego:
— Mam na imię Sally.
— Miło mi cię poznać, Sally — odparł Vickers.
Rozejrzał się. Żadna z pozostałych osób nie miała specjalnej ochoty się przedstawiać.
Podniósł więc butelkę do ust i pociągnął haust. Wino było dość marne. Vickers zakrztusił się.
— Jesteś aktywistą? — spytała Sally.
— Słucham?
— Jesteś aktywistą czy purystą?
— Aktywistą — odparł za niego George. — Stał tam razem z innymi.
Vickers zauważył, że George spocił się nieco, ponieważ obawiał się, że popełnił błąd.
— Za cholerę nie wygląda na aktywistę — stwierdził jeden z mężczyzn.
— Jestem aktywistą — zapewnił go jednak Vickers widząc, że najwyraźniej tego od niego oczekują.
— Jest taki jak ja — zauważyła Sally. — Aktywista z zasady, purysta z wyboru. Prawda? — spytała Vickersa.
— Tak — poparł ją Vickers. — Chyba tak.
Pociągnął kolejnego łyka z butelki.
— Jaki jest twój okres? — dopytywała się Sally.
— Mój okres… — powtórzył Vickers. — Ach tak, mój okres…
W tym momencie przypomniał sobie bladą, napiętą twarz pani Leslie, kiedy pytała go, który okres w dziejach uważa za najbardziej ciekawy.
— Karol Drugi — odparł.
— Dość długo się zastanawiałeś — zauważył podejrzliwie jeden z mężczyzn.
— Długo nie mogłem się na nic zdecydować — wyjaśnił Vickers. — Przez pewien czas próbowałem najróżniejszych okresów, zanim zorientowałem się, który tak naprawdę mnie interesuje.
— I w końcu zdecydowałeś się na Karola Drugiego — rzekła Sally.
— Właśnie.
— A ja wolę Azteków — odparła Sally.
— Ale przecież Aztekowie…
— Wiem, co chcesz powiedzieć — przerwała mu. — Tak nie można. O Aztekach przecież niewiele wiadomo. Ale przecież w ten sposób mogę sobie trochę pozmyślać, prawda? A to czyni zabawę jeszcze bardziej interesującą.
— To wszystko jedna wielka bzdura — powiedział George. Kiedy nie mieliśmy nic innego do roboty, można było bawić się w pamiętniki i udawanie, że żyje się w innych czasach. Ale teraz mamy pełne ręce roboty.
— George ma rację — pokiwał głową jeden z mężczyzn.
— Wy, aktywiści, nie macie racji — zaprotestowała Sally. — Najważniejsza w wizjonizmie jest zdolność przenoszenia się z obecnego czasu i wymiaru do innych epok.
— Słuchaj no — zaczął George. — Nie mam…
— Ależ zgadzam się — wpadła mu w słowo Sally — że musimy pracować dla tego innego świata. Przecież to szansa, na jaką zawsze czekaliśmy. Ale to przecież nie oznacza, że musimy rezygnować…
— Przestań już — zdenerwował się jeden z mężczyzn, postawny facet siedzący po drugiej stronie stołu. — Mam już dość tych bzdur. Nie czas ani miejsce teraz na to.
— Dzisiaj będziemy mieli spotkanie — powiedziała Sally do Vickersa. — Chcesz wpaść?
Vickers zawahał się. W słabym świetle zauważył jednak, że wszyscy patrzą się na niego.
— Pewnie — odparł. — Pewnie. Będzie mi bardzo miło.
Wziął butelkę, napił się i podał George'owi.
— Niech przez jakiś czas nikt nie wychodzi — powiedział George. — Lepiej, żeby gliniarze trochę ochłonęli.
Upił wina i podał butelkę dalej.
Kiedy Sally i Vickers przybyli, zebranie właśnie się rozpoczynało.
— George też przyjdzie? — zapytał Vickers.
Sally uśmiechnęła się.
— George, tutaj?
Vickers pokiwał głową.
— Rzeczywiście, to chyba nie w jego stylu.
— George to awanturnik — wyjaśniła Sally. — Napaleniec. Urodzony organizator. Nigdy nie pojmę, w jaki sposób udało mu się nie zostać komunistą.
— A ty? Tacy jak ty?
— Jesteśmy propagandystami — odparła Sally. — Zbieramy się na spotkaniach, rozmawiamy z ludźmi, staramy się ich zainteresować. Jesteśmy misjonarzami, którzy nawracają i przekonują ludzi do modlitwy. Kiedy już uda nam się kogoś nawrócić, przekazujemy go takim jak George.
Siedząca za stołem ubrana na czarno kobieta zastukała nożykiem do otwierania listów.
— Proszę o spokój. Rozpoczynamy zebranie — powiedziała smutnym głosem.
Vickers podsunął Sally krzesło, po czym sam zajął miejsce. Pozostali również sadowili się na krzesłach.
Jak zauważył Vickers, pomieszczenie składało się z dwóch pokoi połączonych ze sobą — jadalni i salonu. Ogromne drzwi, które teraz były otwarte na oścież, łączyły oba pokoje.
Nieźle sytuowana klasa średnia, pomyślał Vickers. Na tyle wywyższa się, by nie być wulgarna, ale nie posiada klasy tych naprawdę bogatych. Oryginalne malowidła na ścianach, prowansalski kominek i meble, które najwyraźniej pochodziły z epoki, chociaż Vickers nie byłby w stanie określić jakiej.
Vickers przyjrzał się twarzom otaczających go ludzi i starał się określić ich pozycję. Tu jakiś mężczyzna na kierowniczym stanowisku, pewnie przedstawiciel handlowy. A ten, który najwyraźniej dawno nie widział fryzjera, jest prawdopodobnie malarzem albo pisarzem, chociaż raczej niezbyt znanym. Opalona kobieta o stalowosiwych włosach najprawdopodobniej często jeździła konno.
Wszystko to jednak nie miało najmniejszego znaczenia. W domu tym, z ubranym w liberię lokajem stojącym przy drzwiach, gromadziła się klasa średnia, podczas gdy w drugim końcu miasta z pewnością odbywa się inne spotkanie w kamienicy czynszowej, która nigdy nie widziała nawet lokaja. W małych miasteczkach i wsiach odbywają się zebrania w domach takich bankierów albo fryzjerów i tam też ktoś stuka w stół, prosi o ciszę i otwiera zebranie. Prawdopodobnie na większości z nich jest ktoś taki jak Sally, kto czeka tylko na możliwość porozmawiania z ludźmi i „nawrócenia” ich.
Kobieta w czerni rzekła:
— Panna Stanhope jest dziś pierwsza na liście. — Po czym oparła się wygodnie w krześle, wyraźnie zadowolona, że udało jej się wreszcie uciszyć zebranych i rozpocząć spotkanie.
Panna Stanhope wstała. Jak zauważył Vickers, była ucieleśnieniem damskiej frustracji ciała i ducha. Miała około czterdziestki, była pewnie starą panną i miała pracę, która za piętnaście lat pozwoli jej na osiągnięcie niezależności finansowej. A mimo to chciała uciec przed jakimś widmem, szukając schronienia w sanktuarium innej osobowości.
Jej głos był czysty i silny, panna Stanhope miała jednak tendencje do głupiego uśmiechania się. Czytała z wysoko podniesioną brodą, niczym krasomówca, co sprawiało, że jej szyja wyglądała na jeszcze bardziej chudą, niż była w rzeczywistości.
— Jak zapewne państwo pamiętają, moim okresem jest Amerykańska Wojna Secesyjna widziana od strony Południa.
Zaczęła czytać.
— „13 października 1862. Pani Hampton przysłała dziś po mnie karocę ze starym Nedem, jednym z kilku lokajów, którzy jej pozostali. Większość służby uciekła i pozostawiła ją zupełnie bezradną. W podobnej sytuacji znalazło się dziś tak wielu z nas…”
Ucieczka do wieku krynoliny i kawalerii, pomyślał Vickers. Do wojny, z której czas wymył już plugastwo, krew i cierpienie, a z jej żałosnych uczestników uczynił postaci romantycznej nostalgii.
Kobieta czytała:
— „…była tam Izabela. Ucieszyłam się na jej widok, gdyż minęło już wiele lat od czasu, kiedy spotkałyśmy się po raz ostatni. Wtedy w Alabamie…”
Читать дальше