Oczywiście, ucieczka, pomyślał. Ale ta ucieczka jest platformą, z której ludzie głoszą ewangelię tamtego, innego świata. Świata spokojnego, który może stać się alternatywą dla steranej i wykrwawionej Ziemi.
Trzy tygodnie, pomyślał. Minęły zaledwie trzy tygodnie, a wszystko jest już zorganizowane. Ludzie tacy jak George biorą na siebie krzyk, ucieczkę i ewentualnie umieranie, a kobiety takie jak Sally zajmują się pracą w podziemiu.
A mimo to, mimo stojącego przed nimi otworem nowego świata i obietnicy nowego życia, nadal zachwyca ich nostalgiczny rytuał pachnącej magnoliami przeszłości. Na ich twarzach wyryte było piętno zwątpienia i desperacji; nie mogli pozwolić sobie na odrzucenie marzeń w obawie, że rzeczywistość, kiedy wyciągną rękę w jej stronę, rozwieje im się w palcach jak mgła.
Panna Stanhope czytała dalej:
— „Siedziałam przez godzinę przy łóżku pani Hampton, czytając Targowisko próżności, książkę, którą uwielbia. Czytywała ją wcześniej sama, a od czasu gdy leży obłożnie chora, czytano ją pani HIampton więcej razy, niż może spamiętać.”
Ale nawet jeśli niektórzy nadal trzymali się marzeń, pozostali, między innymi tacy jak George „aktywiści”, walczyli w imię obietnicy, którą odnaleźli w nowym świecie. Każdego dnia przybywało tych właśnie.
Będą oni siać propagandę i uciekać, kiedy w pobliżu zawyją syreny policyjne. Potem ukryją się w ciemnej piwnicy i poczekają do momentu, gdy policja odjedzie.
Panna Stanhope czytała dalej, a kobieta w żałobie siedząc za stołem kiwała spokojnie głową, a w silnej ręce nadal dzierżyła nożyk do listów. Pozostali także przysłuchiwali się opowieści, jedni z dobrego wychowania, inni z wielkim zainteresowaniem. Kiedy odczyt dobiegnie końca, zaczną zadawać pytania dotyczące przedmiotu badań i innych punktów wymagających wyjaśnienia. Potem zasugerują wprowadzenie do pamiętnika pewnych poprawek, a na końcu pogratulują pannie Stanhope wspaniałego dzieła. W końcu wstanie ktoś inny i zacznie czytać o swoim życiu w zupełnie innym miejscu i czasie, a pozostali będą słuchać.
Vickers czuł wyraźnie beznadziejność tych poczynań. Czuł wypełniający pokój zapach magnolii, zapach róż i korzenny aromat pokrytych kurzem lat.
Kiedy panna Stanhope skończyła, a wszyscy uczestnicy spotkania zaczęli zadawać pytania, Vickers po cichu wstał i wyszedł na ulicę.
Na niebie świeciły gwiazdy. To mu coś przypominało.
Jutro pójdzie spotkać się z Ann Carter.
Wiedział jednak, że nie powinien tego robić. Nie powinien spotykać się z Ann Carter.
Zadzwonił do drzwi i czekał. Kiedy usłyszał odgłosy kroków, wiedział, że powinien odwrócić się i uciekać co sił w nogach. Nie miał prawa tu przychodzić i miał świadomość, że źle robi. Trzeba było najpierw zająć się wykonaniem zadania, a nie trwonić czas na mrzonki. Zresztą przyjście tutaj było bezcelowe, bo sen o Ann przeminął teraz bezpowrotnie jak sen o Kathleen.
Ale musiał tu przyjść, po prostu musiał. Stojąc już przed drzwiami, dwa razy zawahał się i odwrócił, żeby odejść. Tym razem jednak był pewien, że wie, czego chce i stał przed drzwiami, wsłuchując się w odgłos kroków, które zbliżały się do niego.
I co jej powie, kiedy otworzy mu drzwi, zastanawiał się. Co wtedy? Ma wejść jakby nigdy nic, jakby on i ona byli tymi samymi ludźmi, którzy spotkali się ostatnio?
Czy ma jej powiedzieć, że jest mutantką, co więcej — androidem, sztuczną, wyprodukowaną kobietą?
Drzwi otworzyły się i stanęła przed nim Ann, równie piękna jak w jego wspomnieniach. Ann schwyciła go za rękę, wciągnęła do środka i zamknęła za nim drzwi, opierając się o nie plecami.
— Jay — powiedziała — Jay Vickers.
Starał się coś powiedzieć, ale nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa. Stał tak patrząc na nią i myślał: To niemożliwe. To po prostu niemożliwe.
— Co się stało, Jay? Powiedziałeś, że do mnie zadzwonisz.
Tocząc ze sobą wewnętrzną walkę wyciągnął ramiona, a ona szybko, prawie z desperacją, rzuciła się w nie. Przytulił ją mocno do siebie. W swych ramionach znaleźli wreszcie ukojenie.
— Myślałam na początku, że ci odbiło — powiedziała. Kiedy przypominałam sobie, co opowiadałeś przez telefon, kiedy zadzwoniłeś do mnie z jakiegoś miasteczka w Wisconsin, byłam prawie pewna, że coś z tobą jest nie tak. Że masz nierówno pod sufitem. Wtedy też zaczęłam sobie przypominać te wszystkie dziwne rzeczy, które robiłeś, mówiłeś i pisałeś, i nagle…
— Spokojnie, Ann — przerwał jej. — Nie musisz teraz o tym mówić.
— Jay, czy ty się właściwie kiedykolwiek zastanawiałeś nad tym, czy jesteś zwykłym człowiekiem? Jest w tobie chyba coś, czego nie spotyka się na co dzień… coś niezwykłego…
— Tak — przyznał — często o tym myślałem.
— Bo ja jestem pewna, że nie jesteś normalny. To znaczy, nie jesteś normalnym człowiekiem. Ale nie mam nic przeciwko temu. Bo ja też nie jestem zwykłym człowiekiem.
Przytulił ją jeszcze mocniej, czując, że i ona go obejmuje. Nareszcie zdał sobie sprawę, że odnaleźli się jak dwie zagubione i pozbawione przyjaciół dusze w oceanie ludzkości. Byli zdani tylko na siebie. Nawet gdyby się nie kochali, musieliby wspólnie stawić światu czoło.
Zadzwonił telefon stojący na biurku, ale nie zwrócili na to większej uwagi.
— Kocham cię, Ann — rzekł, a część jego mózgu nie będąca częścią jego osoby, ale zimnym, bezstronnym obserwatorem, który stał gdzieś z boku, przypomniała mu, że nie może jej kochać. Że jest rzeczą niemożliwą, niemoralną i absurdalną kochać kogoś bliższego niż siostra, kogoś, czyje życie stanowiło kiedyś część jego własnego życia, i czyje życie za jakiś czas połączy się z jego życiem i utworzy inną osobowość, a ta najpewniej nie będzie zdawała sobie nawet sprawy z ich istnienia.
— Przypomniałam sobie coś — powiedziała nagle Ann poważnym, a jednocześnie nieobecnym głosem. — Ale nie mogę tego pojąć. Może mógłbyś mi pomóc?
— Co sobie przypomniałaś? — spytał Vickers.
— Byłam z kimś na spacerze. Starałam się sobie przypomnieć jego imię, ale nie mogę. Po tych wszystkich latach pamiętam tylko twarz. Szliśmy doliną z ceglanego domu stojącego na wzgórzu. Schodziliśmy w dół. Była chyba wiosna, bo kwitły dzikie jabłonie. Słyszałam śpiew ptaków, ale najśmieszniejsze jest to, że jestem pewna, iż nigdy tak naprawdę nie odbyłam tego spaceru, a mimo to go pamiętam. W jaki sposób można pamiętać coś, co się nigdy nie zdarzyło.
— Nie wiem — przyznał Vickers. — Może wyobraźnia płata ci figle. Może gdzieś o tym przeczytałaś?
Wiedział jednak, że tak nie jest. Najlepszy dowód na to, co od dawna podejrzewał.
Flanders wyraźnie powiedział, że jest ich troje. Troje androidów stworzonych z jednego, ludzkiego istnienia. Tę trójkę tworzyli on, Flanders i Ann Carter. Ann pamiętała zaczarowaną dolinę, dokładnie tak samo jak on, ale ponieważ on był mężczyzną, szedł z kobietą o nazwisku Kathleen Preston, natomiast ona była kobietą, więc szła z mężczyzną, którego nazwiska nie mogła sobie teraz przypomnieć. A jeśli nawet sobie przypomni, i tak będzie to nazwisko fikcyjne. Bo jeśli on szedł doliną, to na pewno nie z kobietą o nazwisku Kathleen Preston, ale z kobietą, która nazywała się zupełnie inaczej.
— To jeszcze nie wszystko — rzekła Ann. — Wyobraź sobie, że wiem, co myślą inni ludzie. Zupełnie…
— Posłuchaj, Ann — przerwał jej po raz kolejny.
Читать дальше