— Staram się nie wiedzieć, co myślą, ale niestety bardziej lub mniej podświadomie robię to już od wielu lat. Zawsze podejrzewałam, co za chwilę powiedzą. Zawsze miałam przygotowaną odpowiedź. Znałam ich obiekcje, jeszcze zanim zdążyli je wyrazić. Ale wiedząc, co ich przekona, umiałam dobrze prowadzić interesy. Kiedy po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że potrafię czytać w cudzych myślach, chciałam się przekonać, czy to rzeczywiście prawda, czy też może mam jakieś urojenia. Nie było to łatwe, bo nie opanowałam jeszcze zbyt dobrze tej sztuki, ale w końcu mi się udało! Jay, ja naprawdę potrafię…
Obejmując ją myślał: Ann jest telepatką. Jest jedną z tych, którzy potrafią umysłem sięgnąć do gwiazd.
— Kim my jesteśmy, Jay? — spytała Ann. — Powiedz mi.
Telefon przeraźliwie zaskrzeczał domagając się odebrania.
— Potem ci to wyjaśnię — obiecał Vickers. — W każdym razie sytuacja nie jest aż tak tragiczna. Pod pewnymi względami jest nawet nieźle. Wróciłem, bo zrozumiałem, że cię kocham, Ann. Chciałem uciec, ale nie mogłem. Przecież nie można…
— Można. — Nie dała mu dokończyć. — Och, Jay, można i trzeba. Modliłam się, żebyś do mnie wrócił. Kiedy zorientowałam się, że coś jest nie tak, przestraszyłam się, że już cię nigdy nie ujrzę… Że może nie będziesz mógł do mnie wrócić, że stało ci się coś złego. Modliłam się ze wszystkich sił, ale czułam się jak hipokrytka, bo nigdy dotąd nie zwracałam się do Boga…
Dzwonek telefonu bezustannie zrzędził.
— Telefon — zauważyła wreszcie.
Pozwolił jej usiąść przy biurku i podnieść słuchawkę. Rozglądał się po pokoju i usiłował spojrzeć na wszystko przez pryzmat własnych wspomnień.
— To do ciebie — stwierdziła Ann.
— Do mnie?
— Tak. Czy ktoś wiedział, że masz do mnie przyjść? Pokręcił głową i podszedł do telefonu. Wziął słuchawkę, ważył ją w dłoni i zastanawiał się, kto i dlaczego do niego dzwoni.
Nagle zorientował się, że czegoś się boi. Czuł, jak po skórze spływa mu pot. Był pewien, że po drugiej stronie słuchawki może być tylko jedna osoba.
— Tu Neandertalczyk, Vickers.
— Ten z maczugą? — spytał Vickers.
— Z maczugą i całą resztą — odparł Crawford. — Musimy pogadać.
— W twoim biurze?
— Na zewnątrz czeka taksówka.
Vickers zaśmiał się, a jego śmiech zabrzmiał bardziej szyderczo, niż tego oczekiwał.
— Od jak dawna wiecie, gdzie jestem?
Crawford zachichotał.
— Od kiedy wyjechałeś z Chicago. Nasze analizatory są wszędzie.
— I co? Dobrze im idzie?
— Od czasu do czasu łapią jakiś sygnał.
— Nadal jesteś tak pewien swojej broni?
— Jasne. Ale…
— Nie masz się czego obawiać, przecież rozmawiasz z przyjacielem — uspokoił go Vickers.
— Musimy pomówić, i to natychmiast. Przyjeżdżaj jak najszybciej.
W tym momencie Crawford rozłączył się. Vickers odłożył słuchawkę i przez chwilę stał w bezruchu.
— To Crawford — powiedział do Ann. — Chce się ze mną widzieć.
— Czy wszystko w porządku, Jay?
— Tak.
— Ale wrócisz?
— Obiecuję.
— Mam nadzieję, że wiesz, w co się pakujesz.
— Teraz już wiem.
Crawford poszedł do fotela stojącego za biurkiem. Vickers ze zdziwieniem stwierdził, że jest to ten sam fotel, w którym siedział parę tygodni temu, kiedy przyszli do niego z Ann.
— Miło cię znów widzieć — zaczął Crawford.
— Chyba wszystko idzie po waszej myśli — zauważył Vickers — bo widzę, że jesteś bardziej uprzejmy, niż kiedy widzieliśmy się ostatnio.
— Zawsze jestem uprzejmy. Czasami jestem zdenerwowany lub przestraszony, ale zawsze uprzejmy.
— Nie zgarnęliście Ann Carter.
Crawford potrząsnął głową.
— Nie musieliśmy. W każdym razie jeszcze nie w tej chwili.
— Ale obserwowaliście ją?
— Obserwowaliśmy was wszystkich. To znaczy tych niewielu, którzy zostali.
— Przecież jeśli tylko chcemy, możemy zniknąć.
— Nie wątpię — przytaknął Crawford — ale mimo to nie znikacie. — Przyznam ci się jednak, że gdybym ja był mutantem, natychmiast bym się stąd zabrał.
— Bo cię pokonaliśmy, i dobrze o tym wiesz — rzekł Vickers. Chciałby choćby w połowie tak mocno wierzyć w swoje słowa, jak to zabrzmiało.
— W każdej chwili gotowi jesteśmy rozpocząć wojnę. Wystarczy skinąć palcem, a zacznie się strzelanina.
— Ale się nie zacznie.
— Pogrywacie za ostro. Tym razem już przesadziliście. Musimy to zrobić… Zmuszacie nas do podjęcia ostatecznych kroków.
— Chodzi ci przypadkiem o sprawę innego świata?
— Zgadza się — potwierdził Crawford.
Siedział i patrzył na Vickersa swymi bladoniebieskimi oczyma zatopionymi w grubej warstwie tłuszczu.
— Co w takim razie mamy zrobić? — spytał. — Stać bezczynnie i przyglądać się, jak nas niszczycie? Zaczęliście sprzedawać swoje produkty, ale was powstrzymaliśmy, przyznaję, że w dość brutalny sposób. Ale wy dalej swoje. Raz wam nie wyszło, więc wpadliście na nowy pomysł: religię, fanatyzm rodem z parkowej ławki czy jak to tam nazywacie.
— Głoszenie prawdy — odparł Vickers.
— Jak go zwał, tak go zwał, w każdym razie działa. I to aż za dobrze. Żeby was powstrzymać, trzeba będzie rozpocząć wojnę.
— Chcesz powiedzieć, że prowadzimy działalność wywrotową.
— Bez wątpienia — zgodził się Crawford. — Już po paru dniach widać było pierwsze efekty, ludzie zaczęli zwalniać się z pracy, opuszczać swe domy, wyrzucać pieniądze. Mówili, że ubóstwo to klucz do innego świata. Co za numer chcecie nam tym razem wykręcić?
— I co dzieje się z tymi ludźmi? Z tymi, którzy rzucają pracę i rozdają swoje pieniądze? Sprawdzaliście to?
Crawford pochylił się w fotelu.
— To nas właśnie najbardziej przeraża. Oni znikli, zanim zdążyliśmy z nimi porozmawiać. Po prostu znikli.
— Przeszli do innego świata — poprawił go Vickers.
— Nie wiem, gdzie przeszli, ale wiem, co się stanie, jak tak dalej pójdzie. Opuszczą nas nasi pracownicy. Jeden po drugim zaczną odchodzić, z początku pojedynczo, potem masowo.
— Jeśli chcecie z tego powodu rozpocząć wojnę, nie wróżę wam wielkich sukcesów.
— W każdym razie nie pozwolimy wam na to — zapewnił go Crawford. — W jakiś sposób was powstrzymamy.
Vickers wstał i pochylił się nad biurkiem.
— Jesteś skończony, Crawford. To my was powstrzymamy. Nie zapominaj o tym, że to my…
— Siadaj — warknął Crawford.
Vickers przez chwilę mu się przyglądał, a potem powoli opadł na krzesło.
— Jest jeszcze jedna sprawa — ciągnął Crawford. — Mówiłem ci, że w tym pokoju są analizatory. Ale one są nie tylko w tym pokoju. Są wszędzie. Na dworcach kolejowych, przystankach autobusowych, w hotelach, restauracjach…
— Tak myślałem. W ten sposób udało wam się mnie odnaleźć.
— Ostrzegałem cię. Nie możesz nami pogardzać tylko dlatego, że nadal chcemy być ludźmi. Posiadając władzę nad przemysłem światowym można dokonać wielu rzeczy, i to w bardzo krótkim czasie.
— Przechytrzyliście samych siebie — stwierdził Vickers. Dzięki analizatorom dowiedzieliście się wielu rzeczy, o których wolelibyście nie widzieć.
— Na przykład?
— Na przykład tego, że wielu przemysłowców, bankierów i innych działających w waszej organizacji jest mutantami, z którymi walczycie.
— To prawda. Swoją drogą mógłbyś mi wyjaśnić, w jaki sposób udało wam się ich przemycić?
Читать дальше