Tej nocy rozbił obóz w dolinie, a następnego ranka, idąc dalej, dotarł do kolejnej rozległej doliny, która powinna go doprowadzić do domu Prestonów.
Był w połowie jej długości, kiedy stwierdził, że ją poznaje, chociaż już wcześniej tu i ówdzie widział formacje skał i kępy drzew, które wydawały mu się znajome.
Wzbierała w nim nadzieję, a potem pewność, że znalazł się na znanym sobie terenie.
Przed sobą miał zaczarowaną dolinę, którą szedł dwadzieścia lat temu!
A teraz, pomyślał, przekonamy się, czy dom też tutaj jest. Poczuł osłabienie i przerażenie na samą myśl, że może nie znaleźć domu, że dojdzie do końca doliny i zobaczy puste miejsce, w którym powinien stać dom Prestonów. Jeśli tak się stanie, utraci ostatnią nadzieję, będzie rozbitkiem z daleka od swej znanej, ukochanej Ziemi.
Znalazł ścieżkę i poszedł nią. Wiatr pochylał wysoką trawę przypominającą grzywacze z białymi czapami piany. Dostrzegł kępy dzikich jabłoni, które nie kwitły, bo pora była już zbyt późna. Ucieszył się: to jednak te same drzewa, które widział niegdyś w pełnym rozkwicie.
Ścieżka zakręciła za wzgórzem, a Vickers zatrzymał się i popatrzył na stojący przed nim dom. Poczuł, jak kolana uginają się pod nim, więc szybko odwrócił wzrok. Po chwili spojrzał jeszcze raz, upewniając się, że to co widzi, nie jest jedynie tworem jego wyobraźni.
Dom jednak stał naprawdę.
Ruszył więc ścieżką zrazu powoli, potem biegiem. W końcu jednak zwolnił do szybkiego marszu. Po chwili znowu zaczął biec i wtedy nie mógł się już powstrzymać.
Dotarł do wzgórza, na którym stał dom, i zwolnił starając się uspokoić. Pomyślał, jak żałosny musi przedstawiać sobą widok, z wielotygodniowym zarostem na twarzy, w podartym i poszarpanym ubraniu, pokryty, grubą warstwą brudu, z rozpadającymi się butami przywiązanymi do stóp kawałkami materiału oddartymi z nogawek spodni, które teraz nie zasłaniały już brudnych, wychudłych kolan.
Doszedł do białego płotu, który okalał dom, i zatrzymał się przed bramą przyglądając się budynkowi. Wyglądał dokładnie tak samo, jak go pamiętał, schludny, dobrze utrzymany, z pięknie przystrzyżonym trawnikiem i kępami kwiatów, ze świeżo pomalowanymi drewnianymi częściami oraz wyblakłą cegłą, świadczącą o latach działania słońca, wiatru i deszczu.
— Kathleen — rzekł na głos, ledwo wypowiadając słowa, gdyż jego usta były wyschnięte i szorstkie. — Wróciłem.
Zastanawiał się, jak też dziewczyna może wyglądać po tylu latach. Przypomniał sobie, że nie powinien oczekiwać, iż ujrzy tę samą nastolatkę, ale dojrzałą kobietę w jego wieku.
Kathleen zobaczy go stojącego przy bramie i nawet mimo brody, podartego ubrania i tygodni wędrówki rozpozna go. Otworzy drzwi i wyjdzie, aby go powitać.
Drzwi się uchyliły, ale ponieważ Vickers stał pod słońce, nie mógł dojrzeć postaci, dopóki nie wyszła ona na ganek.
— Kathleen — powiedział. Ale to nie była Kathleen.
Był to ktoś, kogo nigdy wcześniej nie widział. Mężczyzna, który nie miał na sobie prawie nic i błyszczał w słońcu, idąc w kierunku Vickersa. W końcu zatrzymał się i rzekł:
— Sir, czym mogę panu służyć?
Było coś dziwnego w blasku bijącym od tego mężczyzny, w sposobie, w jaki się poruszał i mówił. Coś tu nie pasowało. Po pierwsze, nie miał włosów. Jego głowa była absolutnie łysa, a i na klatce piersiowej nie można było dostrzec ani jednego włoska. Także jego oczy były dziwne. Świeciły podobnie jak reszta ciała. Poza tym wyglądało na to, że mężczyzna nie ma ust.
— Jestem robotem, sir — rzekł świecący mężczyzna widząc zdumienie Vickersa.
— Och — odparł Vickers. — Nazywam się Hezekiah.
— Jak się masz, Hezekiah? — spytał grzecznie Vickers, nie wiedząc, jak się zwracać do robota.
— Dziękuję, dobrze — odparł Hezekiah. — Zawsze mam się dobrze. Nie mogę się przecież zepsuć. Ale dziękuję za zainteresowanie, sir.
— Miałem nadzieję, że kogoś tu spotkam — zaczął Vickers. — Pannę Kathleen Preston. Czy jest może przypadkiem w domu?
Przyjrzał się oczom robota, ale dojrzał w nich tylko pustkę.
— Nie zechciałby pan wejść i poczekać, sir? — spytał robot.
Hezekiah otworzył bramę i przepuścił Vickersa, który wszedł na zużytą ceglaną drogę prowadzącą ku domowi. Cegły, z których zbudowano dom, pod wpływem słońca, wiatru i deszczów szlachetnie wyblakły. Cała posiadłość była wspaniale utrzymana. Okna świeciły czystością po niedawnym umyciu, starannie pomalowane, wraz z obrzeżami, okiennice były otworzone, a trawa wyglądała tak, jakby nie tylko ją przystrzyżono, ale wręcz uczesano. Na schludnych, wielobarwnych klombach nie było widać ani jednego chwastu, a lśniące od białej farby paliki ogrodzenia niczym drewniani żołnierze otaczały dom i ogród.
Obeszli dom, a robot wszedł po schodkach na mały ganek wejścia znajdującego się z boku domu, otworzył drzwi i zaprosił Vickersa do środka.
— Na prawo, sir — rzekł Hezekiah. — Proszę usiąść i poczekać. Jeśli będzie pan miał jakieś życzenie, na stoliku znajduje się dzwonek.
— Dziękuję — odparł Vickers.
Pomieszczenie było dość duże jak na poczekalnię. Zostało pięknie wytapetowane i miało zgrabny marmurowy kominek z lustrem nad paleniskiem. Pokój wyglądał dość oficjalnie, jakby w domu tym często odbywały się ważne spotkania.
Vickers usiadł i czekał.
Czego właściwie się spodziewał? Że Kathleen wybiegnie mu na spotkanie, szczęśliwa po całych dwudziestu latach bez żadnej wiadomości od niego? Potrząsnął głową. Za bardzo dał się zaślepić własnym marzeniom. A marzenia takie niestety rzadko się spełniają. Zresztą, logicznie rzecz biorąc, nic w tym dziwnego.
Ale były jeszcze inne wydarzenia, które z logicznego punktu widzenia nie powinny mieć miejsca, a mimo to działy się naprawdę. Nie było przecież żadnej logiki w tym, że odnajdzie ten dom w innym świecie, a mimo to odnalazł go i siedział teraz pod jego dachem i czekał. Nie było logiki w tym, że znajdzie bąka, o którym dawno zapomniał, ani w tym, że przypomni sobie, co powinien z nim zrobić. A mimo to odszukał go, zrobił to, co powinien zrobić i znalazł się tutaj.
Siedział w ciszy i wsłuchiwał się w odgłosy domu.
Z pokoju obok dobiegały czyjeś głosy. Zauważył, że drzwi były lekko uchylone.
Poza tym panowała zupełna cisza.
Wstał krzesła i powoli podszedł do okna, a potem wrócił do kominka.
Kto był w pokoju obok? Dlaczego polecono mu czekać? Kogo tam ujrzy i co mu tamci powiedzą?
Wolnym krokiem przemierzył pokój dookoła. Stanął przy drzwiach i opierając się plecami o ścianę wstrzymał oddech, żeby coś usłyszeć.
W pomruku głosów mógł teraz odróżnić poszczególne słowa.
— …będzie dla niego szokiem. Głęboki, dudniący głos odpowiedział:
— To zawsze jest szokiem. Nic na to nie poradzisz. Niezależnie od tego, w jaki sposób naświetlisz sytuację, zawsze będzie poniżająca.
Spokojny, cedzący słowa głos odparł:
— Co za pech, że musimy pracować w ten sposób. Szkoda, że nie możemy pozwolić im odejść w przynależnych im ciałach.
Ten sam głos co na początku, oficjalny, skrupulatny, rzekł:
— Większość androidów przyjmuje to spokojnie. Nawet wiedząc, co to oznacza. Tłumaczymy im to. Poza tym jeden z trzech zawsze może funkcjonować w swoim dotychczasowym ciele.
— Obawiam się — zaczął dudniący głos — że z Vickersem zaczęliśmy odrobinę za wcześnie.
Читать дальше