— Flanders twierdził, że nadeszła już właściwa pora. Mówi, że Vickers jest jedynym, który może uporać się z Crawfordem.
W tym miejscu do dyskusji włączył się głos Flandersa:
— Jestem pewien, że może. Późno zaczął, ale szybko posuwał się naprzód. A nie było mu łatwo. Najpierw pluskwa z podsłuchem tak się rozbestwiła, że ją złapał. To dało mu do myślenia. Potem zorganizowaliśmy lincz. Następnie znalazł bąka, którego zostawiliśmy, i zaczął kojarzyć fakty. Jeśli damy mu jeszcze jeden albo dwa elementy tej układanki…
— A co z tą dziewczyną, Flanders? Z tą… jak ona miała na imię?
— Ann Carter — podpowiedział Flanders. — Też daliśmy jej nieco do myślenia, ale nie tak mocno jak Vickersowi.
— Jak oni to zniosą? — spytał cedzący słowa głos — kiedy dowiedzą się, że są androidami?
Vickers cicho odsunął się od drzwi, trzymając się ściany rękoma, jakby błądził po omacku w pokoju zagraconym meblami.
Doszedł do drzwi prowadzących na korytarz, chwycił się futryny i przytrzymał.
Wykorzystali mnie, pomyślał.
Nie jest nawet człowiekiem.
— Niech cię wszyscy diabli, Flanders.
Nie tylko on, ale i Ann. Nie są mutantami, nie są żadnymi wyższymi istotami ani nawet ludźmi. Są androidami!
Muszę stąd wiać, pomyślał. Musiał uciekać i gdzieś się ukryć. Musiał znaleźć miejsce, gdzie będzie mógł się schować i lizać rany. Potem pozwoli umysłowi ochłonąć i zastanowi się, co ma robić dalej.
Bo z pewnością musi jakoś zareagować w związku z właśnie usłyszaną rewelacją. Na pewno nie pozostanie bierny. W odpowiednim momencie włączy się do gry.
Przeszedł korytarzem, doszedł do drzwi i otworzył je, żeby się przekonać, czy ktoś jest na zewnątrz. Ogród był pusty. W polu widzenia nie dostrzegł nikogo.
Wyszedł i cicho zamknął za sobą drzwi. Zeskoczył z malutkiego ganku i ruszył biegiem. Nie zatrzymując się przeskoczył płot i biegł dalej bez wytchnienia.
Nie obejrzał się za siebie, dopóki nie dopadł najbliższej kępy drzew. Dom, zbudowany na szczycie wzgórza, majestatycznie pełnił straż nad doliną.
A więc jest androidem, sztucznym człowiekiem, ciałem zbudowanym z garści substancji chemicznych, ukształtowanym przez ludzki umysł i technologię, ale umysł i technologię mutanta, gdyż zwykły, normalny człowiek, który stąpał po matce Ziemi, tej oryginalnej Ziemi, nie posiadał umiejętności konstruowania androidów. To właśnie mutanty, i tylko one, potrafiły stworzyć sztucznego człowieka tak umiejętnie i zmyślnie, że nawet on sam nie domyślał się tego. Stworzyły też sztuczną kobietę, Ann Carter.
Mutanci potrafili konstruować androidy, roboty, wieczne samochody, nie tępiące się maszynki do golenia i wiele innych przedmiotów, a wszystkie miały służyć zniszczeniu gospodarki rasy ludzkiej, z której się przecież wywodzili ich twórcy. Zsyntetyzowali węglowodany w postaci pożywienia, i białka, które stanowiły budulec ciał stworzonych przez nich androidów. Wiedzieli, jak podróżować z jednej Ziemi na drugą, poprzez wszystkie Ziemie, napotykane w korytarzu czasu. Tyle o nich wiedział. Nie miał jednak pojęcia, jakie inne umiejętności posiadają. Nie wiedział też, o czym marzą ani co planują.
„Jesteś mutantem”, powiedział Crawford. „Nie do końca rozwiniętym mutantem. Jesteś jednym z nich.” Ponieważ Crawford dysponował inteligentną maszyną, która potrafiła przeniknąć do czyjegoś umysłu i stwierdzić, co znajduje się wewnątrz. Jednakże przy ostatniej analizie okazało się, że maszyna do niczego się nie nadaje, bo nie potrafi nawet odróżnić prawdziwego człowieka od podróbki.
Nie jest mutantem, ale chłopcem na posyłki mutantów. Nie jest nawet człowiekiem, a tylko jego sztuczną kopią.
Zastanawiał się, ilu jeszcze istnieje takich jak on. Ile androidów jego typu znajduje się na Ziemi wykonując przydzielone im przez mutantów zadania. Ilu takich jak on wyśledzili i pilnowali ludzie Crawforda, nie podejrzewając nawet, że nie mają na oku mutanta, ale maszynę wykonaną przez mutantów. Na tym właśnie polegała prawdziwa różnica pomiędzy normalnym człowiekiem a mutantem. Normalny człowiek mógł wziąć kukłę wyprodukowaną przez mutantów za prawdziwego mutanta.
Mutanci stworzyli go i wypuścili, pozwalając mu wieść swobodne życie. Stworzyli również mechanizm szpiegowski, by móc go stale obserwować, małą mechaniczną mysz, którą można było zniszczyć za pomocą przycisku do papierów.
A kiedy nadeszła odpowiednia pora, zaczęli dawać mu sygnały. Ale po co? Podburzyli sąsiadów z jego miasteczka i dali mu szansę ucieczki przed linczem, nakazali mu odnaleźć zabawkę z okresu dzieciństwa i czekali na to, czy zabawka nie wzbudzi odpowiednich skojarzeń. Upewnili się, że pojedzie wiecznym samochodem, mimo iż wiedzieli, że w ten sposób naraża się na ogromne niebezpieczeństwo.
A co teraz?
Co dzieje się z androidami, kiedy już wykonują zadanie, jakie im wyznaczono?
Powiedział Crawfordowi, że jeśli będzie wiedział, co się święci, wówczas z nim porozmawia. A teraz posiadał już wystarczająco dużo informacji, którymi Crawford bez wątpienia byłby zainteresowany.
Czuł też, że coś w jego mózgu usilnie domaga się wydostania na światło dzienne, coś bardzo ważnego, coś, czego nie potrafi sobie przypomnieć.
Szedł przez las, w którym rosły ogromne drzewa, pod stopami czuł grubą warstwę podściółki i liści, widział mech i czuł zapach kwiatów. Otaczająca go cisza napełniała serce spokojem i poczuciem bezpieczeństwa.
Musi odnaleźć Ann Carter. Musi powiedzieć jej, co się dzieje i razem może będą w stanie znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji.
Zatrzymał się przy wielkim dębie i popatrzył w górę na jego koronę. Starał się zebrać myśli, przegonić ze swego umysłu cały chaos, aby odzyskać świeżość spojrzenia.
Przede wszystkim musi zrobić dwie rzeczy.
Dostać się z powrotem na Matkę Ziemię.
Odnaleźć Ann Carter.
Vickers nie zauważył mężczyzny, dopóki ten do niego nie przemówił.
— Dzień dobry, nieznajomy — odezwał się czyjś głos, a Vickers obrócił się w miejscu. Parę metrów za nim stał mężczyzna, wysoki, potężnie zbudowany, silny, ubrany jak robotnik na farmie albo w fabryce, ale miał czapkę z daszkiem na głowie ozdobioną wielkim piórem.
Pomimo dość zwyczajnego ubrania w człowieku tym nie dostrzegało się żadnych cech robotnika, a raczej wesołość, która przypominała Vickersowi kogoś, o kim gdzieś czytał, ale zupełnie nie mógł sobie przypomnieć kogo.
Z ramienia mężczyzny zwisał kołczan wypełniony strzałami, a w ręku spoczywał łuk. U paska zawieszone były dwa króliki, których krew kapała na nogawkę spodni.
— Dzień dobry — odpowiedział Vickers krótko.
Nie spodobało mu się, że nagle za jego plecami wyrasta jakiś obcy mężczyzna.
— Jest pan jednym z nich — rzekł mężczyzna.
— Jak to?
Mężczyzna uśmiechnął się wesoło.
— Od czasu do czasu natykamy się na was — ciągnął. Jest pan jednym z tych, którzy przedostali się tutaj i nie wiedzą, gdzie teraz właściwie są. Często zastanawiałem się, co się z wami działo, zanim się tu osiedliliśmy, i co się z wami dzieje, kiedy przebędziecie długą drogę z innej osady.
— Nie mam pojęcia, o czym pan mówi.
— Nie ma pan także pojęcia, gdzie naprawdę się w tej chwili znajduje — dodał mężczyzna.
— Mam na ten temat swoją teorię — odparł Vickers. — To druga Ziemia.
Читать дальше