* * *
Murris Demsen, dowódca kompanii Zielony Lew Królewskich Zwiadowców, nalał księciu Linsee kolejną czarę zimowego wina i rozejrzał się, żeby sprawdzić, czy ktoś jeszcze chce dolewki.
Chłopak z Zuslik, młody Gath, uśmiechnął się i skinął głową. Zimowe wino L’Toff było chyba najlepszą rzeczą, jakiej próbował w życiu. Wyraźnie zaczynał mieć już w czubie.
Stiyyung Sigel przykrył swój kubek dłonią. Znał moc tego trunku z czasów, kiedy służył w Królewskich Zwiadowcach.
— Ostatnia informacja, jaką otrzymaliśmy, mówi, że patrole Kremera zwiększają napór na całej długości granicy — powiedział Demsen. Odstawił przepiękną, starożytną karafkę i wydobył z teczki plik notatek. — Dostaliśmy również doniesienia, że baroni Tarlee i Tabool mobilizują wojska i zakładają przyczółki na terytorium L’Toff. Nawet baron Feif-dei chyba szykuje się do wojny.
— To rzeczywiście zła nowina — stwierdził książę Linsee. — Uważałem go za przyjaciela.
Stiyyung Sigel wstał powoli. Skłonił się księciu Linsee, Demsenowi i synowi księcia Linsee, księciu Prollowi.
— Panowie, jeszcze raz jestem zmuszony prosić o pozwolenie na powrót do domu. Mojej żony już tu nie ma. Muszę więc pójść do niej i mojego syna. A gdy przekonam się, że są bezpieczni, będę musiał dopomóc przyjaciołom, którzy tkwią w tej chwili w lochach tyrana.
Książę Linsee popatrzył na Demsena, a potem znowu na Sigela.
— Sitvyungu — westchnął. — Czyż nic do ciebie nie dotarło? Granica jest zamknięta! Możemy oczekiwać ataku w każdej chwili! Nie będziesz w stanie przejść przez przełęcz, kiedy będzie zapchana wojskiem!
— Usiądź, Sityyungu — przytaknął Demsen. — Twoje miejsce jest tutaj. Wszyscy cię potrzebujemy — ja, książę Linsee, twój król. Nie możemy dopuścić, żebyś oddał życie na marne.
Siedzący przy końcu stołu książę Proll postawił z hukiem swój puchar.
— Dlaczego go zatrzymujecie? — spytał. — Dlaczego stajecie mu na drodze?
— Synu… — zaczął książę Linsee.
— W końcu chce podjąć ryzyko… chce uczynić wszystko, żeby ocalić tych, których kocha! A w tym samym czasie my pozwalamy Linnorze cierpieć w pazurach tego amoralnego pomiotu trzech jaszczurek, Kremera! Powiedzcie mi, co dobrego wyniknie z czekania, podczas gdy maszerują na nas wojska wszystkich baronii na zachód od Fingal? Och, na litość bogów, pozwólcie Sigelowi odejść! I pozwólcie mi uderzyć, dopóki można jeszcze zaatakować każdego z baronów osobno!
Linsee i Demsen popatrzyli na siebie z irytacją. Ostatnio zbyt często musieli tego wysłuchiwać.
— Uderzymy, synu — odezwał się wreszcie Linsee. — Ale najpierw musimy się przygotować. Stiyyung i Gath dostarczyli nam ten „balon” obcego czarownika…
— Który jest niczym w porównaniu z bronią, którą ten obcy dał Kremerów!! A poza tym jaki z niego pożytek? Został podarty w strzępy, kiedy Sigel lądował!
— Owszem, został uszkodzony, książę — rzekł Demsen. — Ale jest już prawie naprawiony. Tworzone są jego kopie i zużywane. Cóż, to może być właśnie to, czego szukaliśmy — możliwość zneutralizowania szybowców Kremera! Wprawdzie jeszcze nie wiem, w jaki sposób możemy ich użyć, ale w obecnej sytuacji musimy jak najbardziej zyskać na czasie. Moi zwiadowcy i pańskie oddziały, książę, muszą dać księciu Linsee czas! Tymczasem młody Gath i Sigel, mój dawny towarzysz broni, muszą wykonać swoje zadanie, czyli nadzorować wytwarzanie jeszcze większej liczby balonów…
— Wytwarzanie! Co można zdziałać tworząc? — Młody książę odwrócił się i splunął w ogień. Opadł z powrotem na krzesło.
— Synu, nie bluźnij. Stara Wiara głosi, że wytwarzanie jest równie czcigodnym zajęciem jak zużywanie. Czyż niegdyś nie dysponowaliśmy mocą tworzenia samego życia? Zanim czerniawiec cofnął nas do stanu barbarzyństwa?
Proll wpatrywał się w ogień, aż wreszcie skinął głową.
— Spróbuję zapanować nad sobą, ojcze.
Wiedzieli jednak, że Proll w jednym ma rację. Wytwarzanie rzeczy wymagało czasu. A zużycie, nawet wśród L’Toff, pochłaniało go jeszcze więcej. A czas był tym, czego Kremer nie miał zamiaru im podarować.
Dręczyła ich również stała obawa o to, w jaki sposób Kremer zamierza wykorzystać zakładniczkę. Czy wystawi Linnorę na widok publiczny na polu walki? Jeżeli Kremer wybierze właściwy moment, może to całkowicie zdemoralizować oddziały. A baron od dawna był mistrzem w wybieraniu właściwych momentów.
Rozmowa urwała się. Wreszcie Demsen rozwinął wielką mapę i wraz z księciem zaczęli szukać nowych sposobów zagrodzenia swymi szczupłymi siłami drogi hordom, których nadejścia wkrótce się spodziewali.
* * *
Młody Gath nie zwracał szczególnej uwagi na rozmowy o strategii. Nie był żołnierzem. Ale był, był… inżynierem. Dennis Neul nauczył go tego słowa i spodobał mu się jego dźwięk.
Gath był pewien, że kluczem do uratowania L’Toff — i być może uwolnienia Dennisa, Artha i księżniczki — jest udoskonalenie balonów. Jak dotąd Gath zajmował się jedynie nadzorowaniem reperowania już istniejących oraz budowaniem i sprawdzaniem nowych modeli. Ale zastanawiał się również nad nowymi rozwiązaniami.
Na przykład nad tym, jak używać ich w czasie bitwy! Jak skierować balon tam, gdzie się chce, i utrzymać go w tym miejscu? Sterowanie balonem w czasie ich ucieczki z Zuslik było właściwie niemożliwe. Tylko dzięki cudownej zmianie kierunku wiatru dotarli w góry, czyli tam, gdzie obaj z Stivyungiem chcieli się dostać. Szukanie twierdzy L’Toff zajęło im wiele dni.
„Musi być jakiś sposób” — pomyślał.
Papier był zbyt cenny, by rysować na nim próbne szkice. Więc Gath zanurzał palec w winie i wodził nim po cudownie starym, werniksowanym blacie.
* * *
Baron Kremer siedział w łóżku otoczony stertami porozrzucanych na jedwabnej, starożytnej narzucie raportów. Utrudzony czytał wiadomości od innych wielkich panów z zachodu, którzy mieli się wkrótce zjawić na zwołanym przez niego spotkaniu.
Listy od nich były satysfakcjonujące, żaden z zachodnich baronów czy książąt nie ośmielił się mu odmówić.
Ale cała reszta tego śmiecia! Rachunki za sprzęt wojenny. Rachunki od setek wolno urodzonych zużywaczy, zatrudnionych na czas wojny, skargi od gildii na jego żądania większych danin, mających finansować kampanię przeciwko liberalnemu królowi.
To go zniechęcało. Jedynym, czego Kremer się obawiał w tym świecie, były papiery.
Jeśli nawet ktokolwiek zauważył, że baron porusza ustami w czasie czytania, nic nie powiedział. Trzech asystujących mu pisarzy starało się również nie patrzeć na czerwoną pręgę, biegnącą przez lewą skroń ich pana. Kremer rzucił na ziemię długi zwój.
— Słowa, słowa, słowa! Czy na tym polega rządzenie imperium! Podbić tylko po to, by zanurzyć się po szyję w papierach?
Pisarze spuścili głowy wiedząc, że pytanie ich pana jest retoryczne.
— To! — Kremer potrząsnął zwojem, który rozwinął się jak długa, cienka flaga łopocząca ponad podłogą. Sam papier wart był tyle, ile chłop mógł zarobić w ciągu roku.
— Gildie narzekają na te nędzne daniny. To cena, za którą kupują sobie bezpieczeństwo, a ja koronę! A może chcą Hymieła i jego rebeliantów tu, na wschodzie?
Kremer ryknął i odsunął papiery na bok. Raporty pofrunęły ponad podłogą. Pisarze rzucili się, żeby je ratować.
Sprawiało mu przyjemność przyglądanie się im, kiedy zbierali papiery i zwoje. Ale jakże marne było to oderwanie od uciążliwych drobnych irytacji, przykrości, które mnożyły się w przeddzień jego triumfu!
Читать дальше