— Wspaniale! Wyślemy też kawalerię. Idź i poleć komendantowi Pierwszego Pułku Włóczników, żeby zebrał swoje oddziały. Ja też tam zaraz będę.
Chłopiec zasalutował znowu i ruszył dalej. Kremer odwrócił się w stronę Hoss’ka, który najwyraźniej rozmawiał ze swymi bogami.
— Diakonie — powiedział łagodnie.
— Tttak, mój panie?
— Potrzebuję pieniędzy, diakonie. Hoss’k przełknął ślinę i skinął głową.
— Tak, mój panie.
Kremer uśmiechnął się zimno.
— Czy możesz wskazać mi miejsce, gdzie mógłbym znaleźć dużo pieniędzy i to szybko?
Hoss’k zastanawiał się przez chwilę, a potem znowu skinął głową.
— Metalowy dom w lesie?
Kremer uśmiechnął się mimo bólu głowy.
— Tak jest.
Wcześniej Hoss’k sugerował, że ten obiekt może być wart znacznie więcej, niż wynikałoby to z ceny znajdującego się tam w ogromnych ilościach metalu. Zagraniczny czarodziej dał jasno do zrozumienia, że metalowy dom musi być pozostawiony w spokoju, jeżeli on ma coś zrobić dla Kremera.
Ale Dennis Nuel zdradził i Hoss’k nie miał tu już dużo do powiedzenia.
— Wyruszysz natychmiast z szybkim oddziałem kawalerii — powiedział Kremer. — Chcę mieć cały metal tutaj za pięć dni.
Hoss’k po prostu raz jeszcze przełknął ślinę i skinął głową.
* * *
W półtora dnia po wyruszeniu z farmy Sigelów Dennis prawie uwierzył, że uda im się niepostrzeżenie przejść przez kordon. Pierwszej nocy mała grupka uciekinierów minęła migające światła obozowisk na wzgórzach — oddziały zbierającej się zachodniej armii barona Kremera. Arth i Dennis pomagali osiołkowi ciągnąć wóz, podczas gdy Linnora skupiała się na zużywaniu go, by jechał cicho.
W pewnej chwili musieli przejść koło posterunku. Wartownik na służbie chrapał, ale Dennisowi wydawało się, że wóz robi tyle hałasu co czarownice w czasie sabatu, i uspokoił się, dopiero gdy skryli się w lesie.
Nadchodzący poranek zastał ich wysoko na przejściu. Główne jednostki szykującej się do ataku na ziemie L’Toff armii pozostawili szczęśliwie za sobą.
Między nimi a otwartymi terenami znajdowało się co najwyżej kilka oddziałów.
Mimo to poruszanie się za dnia byłoby szaleństwem. Dennis ukrył niewielką grupkę w rosnącej przy górskiej drodze gęstwinie, gdzie odpoczywali, na zmianę śpiąc, rozmawiając przyciszonymi głosami i posilając się z koszyka, który przygotowała dla nich pani Sigel.
Dennis zabawiał Linnorę, pokazując jej różne sztuczki na swoim komputerku. Wyjaśnił jej, że nie mieszkają w nim żadne żywe istoty i zademonstrował kilka zastosowań liczb. Bardzo szybko zorientowała się, o co chodzi.
Musieli być bardziej zmęczeni, niż Dennis przypuszczał, kiedy bowiem się obudził, było już znowu ciemno. Dwa małe księżyce stały wysoko na niebie, rozjaśniając lesisty teren niesamowitym, niebezpiecznie intensywnym blaskiem.
Obudził Artha i Linnorę — oboje usiedli raptownie, wpatrując się ze zdumieniem w ciemności, a potem wstali i wspólnie załadowali mały wózek. Dennis uparł się, żeby Linnora w dalszym ciągu w nim jechała. Stan jej stóp uległ wyraźnej poprawie, lecz księżniczka z pewnością nie była jeszcze w stanie daleko na nich zajść.
Wyruszyli w całkowitej ciszy, podejmując na nowo wędrówkę między mrocznymi wzgórzami.
Dennis przypomniał sobie, jak trzy miesiące temu szedł tędy po raz pierwszy, nie mając jeszcze pojęcia, co go czeka. Spodziewał się ujrzeć rzeczną dolinę pełną zdumiewających stworów i jeszcze bardziej zdumiewającej technologii.
Rzeczywistość okazała się znacznie bardziej niezwykła niż wszystko, co sobie wyobrażał. Nawet teraz od czasu do czasu ogarniało go zwątpienie, czy ten zadziwiający świat naprawdę istnieje.
Przypomniał sobie obliczenia prawdopodobieństwa, które przeprowadził w Zuslik. Być może z pomocą naręcznego komputerka uda mu się wyliczyć szansę na zaistnienie tak zdumiewającej planety jak Tatir i jeszcze bardziej niezwykłego Efektu Zużycia.
Jeśli jednak dobrze się zastanowić, rozmyślał, wchodząc pod czarny baldachim drzew, to czy Ziemia również nie jest zdumiewającym miejscem? Zasada przyczyny i skutku wydaje się prosta i zrozumiała, ale co począć z entropią? Niemal wszyscy inżynierowie, jakich znał, w głębi serca wierzyli święcie w duchy, skrzaty i prawo Murphy’ego.
Dennis nie mógł się zdecydować, który z tych dwóch światów zasługuje na miano bardziej perwersyjnego. Na dobrą sprawę zarówno Ziemia, jak i Tatir były po prostu nie do zniesienia. Ale teraz nie miało to żadnego znaczenia. Przede wszystkim należało przeżyć. Miał zamiar wykorzystać Efekt Zużycia do ostateczności, jeśli zajdzie taka konieczność.
Pomagając pchać mały wózek zauważył, że wymaga to coraz mniejszego wysiłku. Koła nie skrzypiały już potępieńczo, Linnora zaś nie podskakiwała i nie obijała się niczym worek ziemniaków.
Księżniczka uśmiechnęła się do niego w blasku księżyców, a on odpowiedział jej tym samym. Wszystko będzie dobrze pod warunkiem, że uda się dostarczyć bezpiecznie Linnorę do jej ludzi w górach. Bez względu na potęgę, jaką rozporządzał Kremer, powinni utrzymać się wystarczająco długo, żeby on zdołał w tym czasie przywołać na pomoc jakieś ziemskie czary.
Pod warunkiem, że zdążą na czas.
Świt nadszedł wcześniej niż się spodziewał. W przybierającym z każdą chwilą na intensywności świetle ujrzeli przed sobą przełęcz. Dennis pogonił osła. Był pewien, że natrafią tam na posterunek.
Jednak w miarę jak posuwali się coraz dalej, nie napotykając na żadne kłopoty, zaczęła ożywać w nim nadzieja. Dotarli do siodła przełęczy i Dennis chciał właśnie zarządzić przerwę na odpoczynek, kiedy z lewej strony rozległ się jakiś okrzyk.
Arth zaklął głośno, wskazując przed siebie wyciągniętą ręką. Na zboczu wzgórza płonęło ognisko, które umknęło ich uwadze mimo wzmożonej ostrożności. W świetle poranka dostrzegli wyraźnie ludzi w brązowych mundurach milicji terytorialnej Kremera. Przez gęstwinę krzewów przedzierał się już w ich stronę zwarty oddział.
Droga biegła tutaj nieco w dół, okrążając wypukłość wzniesienia. Dennis uderzył zmęczonego osła.
— Uciekajcie, ja ich powstrzymam! Arth zatoczył się w ślad za wózkiem.
— Sam? Czyś ty oszalał, Dennizz?
— Zabierz stąd Linnorę! Dam sobie radę.
Linnora skierowała na Dennisa zaniepokojone spojrzenie, ale nic nie powiedziała, kiedy mruczący coś pod nosem Arth zmusił osła do ospałego truchtu. Wózek wkrótce zniknął za zakrętem drogi.
Dennis znalazł odpowiednie miejsce i stanął na samym jej środku. Na szczęście milicja terytorialna nie należała do najlepszych oddziałów Kremera — byli to w ogromnej większości zwyczajni farmerzy dowodzeni przez garstkę zawodowców. Niemal wszyscy z pewnością woleliby siedzieć spokojnie w domu.
Mimo to blef musiał być bardzo dobry.
Kiedy patrol wypadł z krzaków na drogę, Dennis ujrzał jedynie miecze, włócznie i tenery. Na szczęście nie było łuczników. W tych rejonach należeli do rzadkości, dobry łuk wymagał bowiem wiele uwagi i ćwiczenia, a na to nie każdy mógł lub chciał sobie pozwolić.
Plan miał szansę powodzenia.
Dennis czekał na środku drogi, trzymając w dłoniach garść kamieni i pasek jedwabnego materiału.
Jego postawa najwyraźniej wprawiła żołnierzy w zakłopotanie, gdyż zamiast biec, zbliżali się wolnym krokiem, poganiani chrapliwymi komendami sierżanta. Wiedzieli chyba, kim był główny uciekinier, i nie mieli zbytniej ochoty atakować obcego czarownika.
Читать дальше