— Stivyung? — Z trudnością powtórzył imię. — Ojciec chłopca?
— Tak. Stivyung Sigel. Dobry człowiek, sierżant Królewskich Zwiadowców, zanim ożenił się z moją siostrą Surah. Jego reputacja jako zużywacza sprowadziła na niego nieszczęście. To oraz fakt, że był zbudowany dokładnie jak baron — i wzrost, i waga. Ludzie barona przyszli po niego dziś rano.
Wyglądała tak, jakby naprawdę wiedziała, co mówi. Dennis nie śmiał wyprowadzać jej z błędu. Poza tym to mogła być jego wina — być może wskutek jej akcentu nie wszystko właściwie rozumiał.
— A co się stało z matką chłopca? — spytał. Podmuchał na zaczerpniętą z talerza zupę. Była słodka, ale i tak zdecydowanie różniła się smakiem od żelaznych racji, które od tygodnia musiał sobie przyrządzać. Ciotka Biss wzruszyła ramionami.
— Kiedy zabrali jej męża, Surah przybiegła do mnie, potem spakowała się i poszła na wzgórza. Chce prosić L’Toff o pomoc. — Parsknęła z dezaprobatą. — Akurat widzę, jak to cokolwiek pomoże!
Dennisowi zaczynało kręcić się w głowie od wzmianek o rzeczach, o których nie miał pojęcia. Kim są L’Toff? I kim, do diabła, jest zużywacz?
Dennis mógł sobie wyobrazić sytuację, w której farmerska duma wpędza kogoś w konflikt z miejscowym możnowładcą i powoduje jego uwięzienie. Ale dlaczego Stivyung Sigel miałby zostać aresztowany za to, że jest „zbudowany dokładnie tak samo” jak jego baron? Czy to tutaj jest przestępstwem?
— Tomosh dobrze się czuje?
— Tak. Chciałby się z panem pożegnać, zanim pan pójdzie.
— Pójdę — powtórzył Dennis. Miał cichą nadzieję, ze zostanie zaproszony do pozostania tu trochę dłużej, ugoszczony zarówno rozmową, jak i normalnym łóżkiem na noc Ta okolica nie wyglądała na najspokojniejszą pod słońcem Chciał dowiedzieć się czegoś więcej, zanim wyruszy w stronę jakiegoś większego osiedla, dowiedzieć się, kto produkuje te wspaniałe narzędzia, które tu widział, i zmierzać prosto ku niemu, omijając z daleka wszelkich baronów Kremerów tego świata.
Ciotka Biss skinęła głową stanowczo.
— W naszym domu nie mamy dość miejsca, a to miejsce jutro zostanie zamknięte. Jeśli szukasz pracy, możesz ją znaleźć w Zuslik.
Dennis zapatrzył się w talerz. Nagle stracił wszelką ochotę spędzanie jeszcze jednej nocy pod gołym niebem. Nawet popiskiwanie kurcząt budziło w nim tęsknotę za domem.
Ciotka Biss milczała przez chwilę, potem westchnęła.
— Och, co za różnica. Tomosh uważa, że jest pan prawdziwym pielgrzymem, a nie jednym z tych nicponiów, którzy czasem docierają tu ze wschodu. Nie sądzę, żeby było coś złego w tym, że pozwolę panu przespać tę noc w stodole. Pod warunkiem, że będzie się pan dobrze zachowywał i że obieca odejść z samego rana.
Dennis skinął głową.
— Może jest tu coś do zrobienia, w czym mógłbym pomóc…?
Biss pomyślała przez chwilę. Odwróciła się i wyjęła ze skrzynki siekierę o krzemiennym ostrzu.
— Nie spodziewam się, żeby to coś dało, ale może by pan spróbować narąbać trochę drewna.
Dennis wziął prymitywną siekierę z wahaniem.
— No cóż… myślę, że mogę spróbować… — Spojrzał na piękny topór, stojący obok drzwi.
— Niech pan bierze tę tutaj — powiedziała z naciskiem. — Teraz, gdy Stivyunga już nie ma, chcemy ją jak najszybciej sprzedać. Bierwiona są za domem.
— Życzę dobrego zużywania. — Kiwnęła głową, odwróciła się i weszła do domu.
Znowu pojawiło się to pojęcie. Dennis był pewien, że jego uwadze wymknęło się coś bardzo ważnego. Doszedł jednak do wniosku, że najmądrzej będzie nie zadawać ciotce Biss już żadnych pytań.
A więc najpierw rzeczy najważniejsze. Dokończył zupę i do czysta wylizał naczynie Miał wrażenie, że jest ono podobne do tych nietłukących się talerzy, które można znaleźć w domach na całej Ziemi. Jednak po bliższym przyjrzeniu się stwierdził, że ten talerz jest zrobiony z cienkiej jak wafel i wypolerowanej do doskonałości drewnianej płytki.
»Jeżeli kiedykolwiek uda mi się naprawić zevatron i jeśli zaczniemy prowadzić handel z tą kulturą, będą mogli sprzedawać nam miliony takich naczyń! Ich fabryki będą pracowały dwadzieścia cztery godziny na dobę!”
Potem przypomniał sobie zwierzęta pociągowe, zaprzężone do ślizgających się bezgłośnie wozów.
„Co tu się dzieje?”
Obrzuciwszy tęsknym wzrokiem piękną siekierę obok drzwi, z rezygnacją podniósł wyrób jaskiniowca i poszedł rąbać drewno na zapleczu domu.
IV. NAJKRÓTSZA DROGA DO CARNEGIE HALL
Miasto Zuslik leżało na dnie rozległej doliny, w miejscu, w którym niskie wzgórza po obu stronach tłoczyły się w pobliże szerokiej, leniwie płynącej rzeki. Okolica była gęsto zalesiona, z połami uprawnymi równomiernie rozrzuconymi między płachtami lasu. Miasto rozsiadło się tuż nad rzeką, na skrzyżowaniu kilku dróg.
Z leżącego na zachód od Zuslik zbocza Dennis widział, że miasto otacza górujące nad zakrętem rzeki wzgórze. Na szczycie tego wzgórza, wznosząc się ponad inne budynki, stała ciemna, przysadzista wieża, zbudowana z płaskich, nałożonych na siebie warstw — jak wielki, ciemny tort weselny.
Instytutowa luneta pozwalała dostrzec mrówcze kolumny ludzi, maszerujących po podwórcach wokół fortecy. Promienie słoneczne błyskały od czasu do czasu na ostrzach wysoko uniesionej broni. Na wieży, w podmuchach omiatającego dolinę wiatru, łopotały proporce.
Nie można było w tej budowli nie rozpoznać domu miejscowego możnowładcy. Po tym wszystkim, co słyszał o baronie Dennis miał głęboką nadzieję, że jego poszukiwania nie złożenia tam wizyty.
przedwczoraj wieczorem przyszedł do niego Tomosh. Wszedł ostrożnie do stodoły, w której Dennis mościł się na sianie, usiłując zrobić wrażenie, że chce tylko powiedzieć ościowi dobranoc. Jednak Dennis wiedział, że naprawdę chłopak szuka współczucia i sympatii, których jego surowa ciotka zapewne nie miała w nadmiarze.
Tomosh został w stodole kilka godzin, wymieniając z Dennisem opowieści. To była uczciwa wymiana. Dennis miał okazję poćwiczyć wymowę — oswajając się z dziwną, coyliańską odmianą angielskiego — a Tomosh, ku swemu wielkiemu zadowoleniu, dowiedział się sporo o Piotrusiu Panu i o zwyczajach Kubusia Puchatka.
Dennis niezbyt poszerzył swoją wiedzę na temat stanu coyliańskiej technologii — ale też nie oczekiwał tego po rozmowie z małym chłopcem. Słuchał jednak uważnie opowiadanych przez Tomosha „przerażających” historii o czerniawcach i innych słynnych straszydłach, a także legend o starożytnych, dobrotliwych smokach, pozwalających ludziom przemierzać niebo na swym grzbiecie. Wszystkie te opowieści starannie notował w pamięci, gdyż nigdy nie wiadomo, jaka informacja może okazać się przydatna w przyszłości.
Bardziej istotne, jak przypuszczał, były wzmianki Tomosha na temat barona Kremera, którego dziadek kilkadziesiąt lat temu przyprowadził z północy plemię górali i odebrał Zuslik staremu księciu. Kremer sprawiał wrażenie człowieka, od którego lepiej trzymać się z daleka. Taka przynajmniej była opinia Tomosha, poniekąd potwierdzona tym, co baron zrobił z rodziną chłopca.
Mimo pragnienia, żeby dowiedzieć się czegoś więcej, Dennis zdawał sobie sprawę, że baron Kremer nie jest w tej sytuacji najlepszym tematem rozmowy. Starą piosenką obozową odwrócił uwagę chłopca od kłopotów i wkrótce Tomosh śmiał się radośnie i klaskał w dłonie. Zasypiając na sianie obok Dennisa, nie pamiętał już o nieszczęściu, które spadło na niego kilka godzin wcześniej.
Читать дальше