Niestety, ta opowieść nie powiedziała mu niczego na temat poziomu miejscowej techniki. Ubranie chłopca, chociaż przybrudzone, sprawiało dobre wrażenie. Nie miało wszytych kieszeni, ale pas z kieszeniami przypinanymi, który wyglądał jak świeżo wyjęty z katalogu firmy wysyłkowej. Buty Tomosha bardzo przypominały dobre, mocne trampki, które Dennis nosił jako dziecko.
Gdy weszli na niskie wzgórze, Dennis zobaczył zabudowaną bez wyraźnego planu farmerską zagrodę. Dom mieszkalny, stodoła i skład narzędzi stały około stu metrów od drogi z osłoną od wiatru. Budynki i podwórze otoczone były wysoką palisadą. Według Dennisa to gospodarstwo wyglądało na dość zamożne. Tomosh, nagle podekscytowany, pociągnął go za rękę. Dennis niepewnie podążył za chłopcem w dół zbocza.
Dom mieszkalny był niskim, rozległym budynkiem z łagodnie spadzistym dachem, błyszczącym w promieniach popołudniowego słońca. W pierwszej chwili Dennis myślał, że światło odbija się od aluminiowych elementów konstrukcyjnych.
Jednak gdy podeszli bliżej, zobaczył, że ściany wykonane są z lakierowanych, wspaniale dopasowanych desek.
Stodoła była zbudowana w podobny sposób. Oba budynki wyglądały jak wyjęte z reklamowego czasopisma dla rolników.
Dennis zatrzymał się tuż przed bramą. To była ostatnia szansa na zadawanie głupich pytań.
— Hmm, Tomosh — powiedział — jestem w tej okolicy obcy…
— Och, jasne, sam się domyśliłem. Śmiesznie pan wygląda!
— No, tak. Więc właściwie pochodzę z odległego kraju na… na północnym zachodzie. — Z gadaniny chłopca Dennis wywnioskował, że miejscowi niezbyt dużo wiedzieli o ziemiach leżących w tym kierunku.
— Oczywiście — kontynuował — jestem bardzo ciekawy, jaki jest wasz kraj. Czy mógłbyś mi powiedzieć, na przykład, jak się nazywa ta okolica?
Chłopiec odpowiedział bez chwili wahania.
— To jest Coylia!
— A więc wasz król to jest król Coylii?
Tomosh skinął głową, przyoblekając twarz w wyraz świętej cierpliwości.
— Jasne!
— Dobrze. Wiesz, z nazwami dzieją się czasem śmieszne rzeczy. Na przykład ludzie w różnych krajach inaczej nazywają świat. A jak wy go nazywacie? — Dennis był zdecydowany na zawsze pogrzebać „Flasterię”.
— Świat? — Chłopiec chyba nie bardzo rozumiał.
— Tak, cały świat. — Dennis wskazał ziemię, niebo. wzgórza wokół nich. — Wszystkie oceany i królestwa. Jak wy to nazywacie?
— Aha! Tatir — powiedział z powagą. — Taka jest nazwa świata.
— Tatir — powtórzył Dennis Usiłował powstrzymać uśmiech. Nie brzmiało to dużo lepiej niż „Flasteria”.
— Tomosh!
Głos był kobiecy, przenikliwy i dobiegał z budynku mieszkalnego. Z frontowych drzwi wyszła krzepko wyglądająca, młoda kobieta i znowu zawołała: — Tomosh! Chodź tu zaraz! Chłopiec zmarszczył brwi.
— To ciocia Biss. A co ona tutaj robi? I gdzie są mama ? — Ruszył w stronę domu, zostawiając Dennisa w bramie.
Coś było wyraźnie nie w porządku. Kobieta wydawała się poważnie zmartwiona. Uklękła i trzymając ramiona chłopca, coś mu z powagą tłumaczyła. Wkrótce Tomosh zaczął pochlipywać.
Dennis czuł się bardzo niezręcznie. Przechodzenie przez bramę bez zaproszenia dorosłej osoby nie wydawało się zbyt rozsądne. Z drugiej jednak strony nie bardzo chciał tak po prostu odchodzić.
Budynki i podwórze były w zupełnym porządku. Prawdziwe kurczaki dziobały rozsypane na ziemi ziarno razem ze stadkiem ptaków, które wyglądały jak maleńkie strusie.
Ścieżki na podwórzu zostały wykonane z tego samego sprężystego materiału, który tworzył nawierzchnię szosy. Miały takie same, poszarpane krawędzie, niemal wtapiające się w ziemię i trawę.
Cała farma sprawiała wrażenie, jakby została wykonana w taki właśnie sposób. Okna w budynku mieszkalnym były czyste i dobrze dopasowane, ale umieszczono je jakby w zupełnie przypadkowych miejscach, bez zwracania uwagi na jakikolwiek plan. Okna duże i małe sąsiadowały ze sobą bez żadnej oczywistej przyczyny.
Tomosh przylgnął do piersi ciotki, teraz już otwarcie płacząc. Dennis był poważnie zaniepokojony. Coś się musiało przytrafić rodzicom chłopca.
W końcu zdecydował się podejść kilka kroków. Kobieta podniosła ku niemu oczy.
— Pan się nazywa Dennis? — spytała chłodno z tym samym, szczególnym akcentem, z którym mówił Tomosh.
Skinął głową.
— Tak, proszę pani. Czy Tomosh dobrze się czuje? Czy mógłbym w czymś pomóc?
Propozycja chyba ją zaskoczyła. Jej twarz nieco złagodniała.
— Rodzice Tomosha odeszli. Przyszłam, żeby go zabrać do mego domu. Może pan tu zostać do czasu, aż przyjdzie mój mąż, żeby zabrać rzeczy i wszystko pozamykać.
Denni s chciał zadać jeszcze inne pytania, ale powstrzymał go jej surowy wzrok.
— Niech pan siądzie tu, na stopniach, i poczeka chwilę —. powiedziała, potem wprowadziła chłopca do domu.
Dennis nie czuł się obrażony okazywaną przez kobietę podejrzliwością. Był obcy. Jego akcent pewnie wcale mu nie pomagał. Usiadł na stopniach w miejscu, które wskazała.
Na ganku, tuż obok drzwi do budynku, stała długa skrzynia z narzędziami. W pierwszej chwili Dennis spojrzał na nią tylko przelotnie, myśląc o czym innym. Potem przyjrzał się bliżej i zmarszczył brwi.
— Robi się coraz ciekawiej — powiedział.
Był to najdziwniejszy zbiór narzędzi, jaki zdarzyło mu się widzieć.
Bezpośrednio obok drzwi znajdowała się siekiera, dalej grabie, motyka i łopata — wszystko błyszczące i nowiutkie Dotknął wielkich nożyc ogrodniczych, które stały jako następne. Wydawały się bardzo mocne. Miały uchwyty z gładkiego, ciemnego drewna, co nie było zresztą takie dziwne. Jednak ostrza nie wyglądały na wykonane z metalu. Były ostre jak brzytwa, ale przede wszystkim były półprzeźroczyste, z widocznymi w środku delikatnymi żyłkami.
Dennis nie wierzył własnym oczom.
— To jest kamień! — szepnął. — Na dodatek chyba któryś ze szlachetnych! To mogą nawet być pojedyncze kryształy!
Był oszołomiony. Nie mógł sobie wyobrazić przemysłu, który potrafiłby produkować takie narzędzia na użytek rolnika! To, co miał przed sobą w skrzyni obok drzwi, było zupełnie nieprawdopodobne!
Ale nie była to ostatnia niespodzianka. Przyglądając się skrzyni, czuł narastający, niekłamany niepokój, gdyż jakkolwiek narzędzia najbardziej od drzwi odległe były również wykonane z kamienia, na tym się kończyło ich podobieństwo do wspaniałych ostrzy tuż przy wejściu.
To wszystko nie miało najmniejszego sensu. Po lewej, najbardziej odległej stronie skrzyni stała inna siekiera. Jednak ten egzemplarz wyglądał, jakby pochodził prosto z Epoki Kamiennej!
Prymitywne drewniane stylisko co prawda zostało wygładzone w dwóch miejscach, ale w innych ciągle było pokryte korą. Ostrze było zrobione z obłupanego krzemienia i przytwierdzone rzemieniami.
Reszta narzędzi mieściła się pomiędzy tymi ekstremami. Niektóre były tak prymitywne, jak to możliwe. Jakość innych mogła być osiągnięta tylko przy zastosowaniu wspomaganego komputerowo projektowania i najwyższych lotów technik obróbki materiałów.
W zamyśleniu dotknął siekiery o krzemiennym ostrzu. Mogłaby być wykonana tą samą ręką, spod której wyszedł tajemniczy nóż, schowany w jego plecaku.
— Stivyung był najlepszym zużywaczem w tych stronach — powiedział głos za jego plecami.
Odwrócił się. Zagubiony w myślach, nie usłyszał kroków ciotki Biss, wychodzącej na ganek. Kobieta wyciągnęła ku niemu talerz i łyżkę. Przyjął je odruchowo. Nagle poczuł się bardzo głodny.
Читать дальше