David Brin - Stare jest piękne

Здесь есть возможность читать онлайн «David Brin - Stare jest piękne» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 1995, ISBN: 1995, Издательство: Zysk i S-ka, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Stare jest piękne: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Stare jest piękne»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Fizyk Dennis Nuel był pierwszym człowiekiem, który badał dziwne królestwa — światy alternatywne, gdzie panowały nawet inne prawa nauki. Jednak świat, który odkrył Dennis, wydaje się prawie taki sam jak nasz własny, z jedną tylko kłopotliwą różnicą.
Ku swemu zdumieniu Dennis zostaje tam powitany jako czarodziej i okazuje się, że walczy u boku pięknej i władającej przedziwnymi mocami kobiety przeciw tajemniczemu władcy. To tak jakby toczył batalię o rozwiązanie zagadki tego niezwykle tajemniczego świata.

Stare jest piękne — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Stare jest piękne», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Poczuł lekki zawrót głowy. „Prawdziwy fenomen” — powiedział do siebie, dotykając noża.

Został przywołany do rzeczywistości przez piskliwy wrzask nad swoją głową. Chochlak zaświergotał do niego dwukrotnie, gwałtownie potrząsając głową. Potem poszybował ku pobliskim zaroślom.

Dennis sięgnął do bocznej kieszeni spodni i wyjął „strażnika”. Ekranik pokazywał czerwone światełka na szosie, zbliżające się w tę stronę.

Szybko zawinął niezwykły nóż z powrotem. Tajemnica może trochę poczekać. Zarzucił plecak i na serio zabrał się do rąbania maczetą. Koniecznie musi wydostać się z tej drogi!

Kolce czepiały się plecaka i ramienia, którym zasłaniał twarz, przeciskając się przez gęstwę. W końcu wyskoczył na łąkę jak pestka czereśni spomiędzy palców i runął na trawę.

Przetoczył się, oddychając ciężko.

„Tym razem przynajmniej dobrze się im przyjrzę” — myślał, odczołgując się od wyrwy w żywopłocie. — „Dowiem się, jak oni naprawdę wyglądają!”

Znowu wyjął „strażnika”. Ekran usiany był wieloma żółtymi światełkami, najwyraźniej odpowiadającymi stadom przeżuwaczy, które Dennis uprzednio zauważył na zboczach wzgórz. Z boku ekranu zobaczył dwie czerwone plamki i dwie żółte, zbliżające się drogą w tę stronę.

„Dwóch jeźdźców”.

Nigdzie nie mógł znaleźć zielonego światełka, które oznaczało chochlaka. Niestałe stworzenie pewnie znowu go opuściło.

Tak mocno skupił się na czerwonych punktach na drodze, że dłuższą chwilę zajęło mu zauważenie dwóch małych, różowych światełek, które odłączyły się od pobliskiego stada żółtych. Poruszały się one szybko w stronę centrum ekranu.

„Idą ku środkowi” — uświadomił sobie — „…to znaczy do mnie!”

— Ciiińń-ooooobrr-anuu!!!

Dobiegł go z tyłu — wysoki, przenikliwy okrzyk, po którym ciarki przeszły po plecach. Okrzykowi towarzyszył tupot biegnących stóp. Ktoś go atakuje!

Sięgnął ku kaburze, niewielką mając nadzieję, że zostanie mu dana dostateczna ilość czasu, żeby się uzbroił. W każdej chwili spodziewał się uderzenia jakiegoś nieznanego promienia śmierci, który przetnie go na pół.

— Cińń-oooobrr-oj!

Obciążony plecakiem, z trudem przetoczył się na brzuch, starając się jednocześnie podnieść broń. Wyciągnął pistolet przed siebie w dwóch drżących dłoniach, gotowy natychmiast strzelać do… Do psa.

Zamrugał, ciągle celując… do małego pieska, który zawarczał na niego i natychmiast czmychnął, chowając się za parą krótkich, cienkich nóg… kościstych i poobijanych nóg małego chłopca.

Dennis podniósł wzrok z niedowierzaniem.

Najgroźniejszą bronią, jaką zobaczył, był kij pastuszy, trzymany przez podrostka o skołtunionych włosach i umorusanej twarzy.

Pierwszy myślący kosmita, z jakim Dennis nawiązał kontakt odrzucił z oczu pasmo niesfornych, brązowych włosów i wydyszał:

— .liitooojeeee-aaanyeee… — Chłopiec posapywał z podniecenia. — Ceeeceee-wiideeec-muuu-tat?

Dennis, nieco oszołomiony z zaskoczenia, zdał sobie jednak sprawę, że leżąc w taki sposób, wygląda zapewne dość niemądrze. Powoli, jakby nie chcąc spłoszyć chłopca, podniósł się na nogi.

Postanowił, że na razie nie będzie myślał nawet przez chwilę o tym, jak bezsensowne jest znajdowanie tutaj, w zupełnie obcym świecie, ziemskiego chłopca — ośmiolatka, na pierwszy rzut oka. Z takich myśli nie mogło wyniknąć nic dobrego. Zmusił się do skupienia uwagi na problemie języka. W wypowiadanych przez chłopca dźwiękach było coś dziwnie znajomego, miał wrażenie, że już kiedyś je słyszał.

Usiłował przypomnieć sobie, czego się nauczył na wykładach z lingwistyki, na które dobrowolnie uczęszczał podczas studiów. A więc nauczył się, że istnieje kilka dźwięków, mających jednakowe znaczenie dla niemal wszystkich istot ludzkich. Antropolodzy zwykli posługiwać się nimi w początkowych stadiach kontaktu z nowo odkrytymi plemionami.

Przełknął ślinę i zaryzykował użycie jednego z nich.

— Hmmm? — powiedział.

Chłopiec zdołał już odzyskać panowanie nad swym oddechem. Z westchnieniem, mówiącym na jak wielką próbę wystawiana jest jego cierpliwość, powtórzył:

— Chcecie widzieć mego tatkę, panie?

Dennis niemal się zachłysnął. W końcu udało mu się zmusić głowę do potwierdzającego ruchu w górę i w dół.

* * *

Szczeniak biegał wokół, obszczekując ich stopy. Chłopiec — powiedział, że ma na imię Tomosh — maszerował z powagą obok Dennisa, prowadząc go poprzez pofałdowaną łąkę w stronę swego domu.

W pewnej chwili Dennis zobaczył przez szczeliny w żywopłocie dwóch jeźdźców. Zanim stwierdził, że źródłem pojawienia się na ekranie „strażnika” groźnych, czerwonych światełek jest jadąca spokojnie na włochatych kucykach para farmerów, przez kilka minut krył się, ku zdumieniu chłopca, w jakimś dołku w ziemi.

Zaczynał dopiero znajdować w sobie odwagę, żeby myśleć o sytuacji, w jakiej się znalazł. Ze wszystkich możliwych kontaktów z inteligentnymi istotami pozaziemskimi ten był chyba najbardziej pożądany, a jednocześnie najdziwniejszy.

Nie potrafił jednak choćby zacząć sobie wyobrażać, jak to się stało, że w tym świecie znaleźli się ludzie.

— Tomosh? — zagadnął.

— Tak, pszepana? — Chłopiec modulował głos w sposób, który dla Dennisa ciągle był przeszkodą w rozumieniu sensu słów.

Mały spojrzał w górę wyczekująco. Dennis milczał, zastanawiając się, od czego powinien zacząć. Nie bardzo wiedział, o co ma pytać.

— Eee, czy twemu stadu nic się nie stanie w czasie, gdy odprowadzisz mnie do rodziców?

— Nie, stoganom nic nie będzie. Psy pilnują. Ja tylko muszę iść liczyć je dwa razy na dzień i krzyczeć, jak brak którego.

Przeszli w milczeniu następnych kilkadziesiąt kroków. Dennis nie miał zbyt wiele czasu na przygotowanie się do spotkania z dorosłymi. Nagle poczuł, że zaczyna narastać w nim trema.

Przed spotkaniem chłopca przyzwyczaił się do myśli, że jest tu istotą obcą, innoplanetarną i będzie musiał starać się przeżyć w zgodzie z logiką takiego założenia. Na przykład, zostać zabitym przy pierwszym spotkaniu przez nienawidzące ssaków, inteligentne mrówki, byłoby tylko parszywym, jednak naturalnym i nie dającym się uniknąć pechem. Nic na to nie mógłby poradzić.

Jednak na sposób, w jaki będą na niego reagowali miejscowi ludzie, będzie miało wpływ jego własne zachowanie. Prosta pomyłka w formułce grzecznościowej — choćby przejęzyczenie — może wszystko zrujnować. I w tym przypadku wina będzie leżała po jego stronie.

Być może dziecku powinien zadać pytania, które u dorosłych wywołałyby tylko podejrzliwość. — Tomosh, czy tu w pobliżu jest dużo gospodarstw?

— Nie, pszepana, tylko kilka. — Chłopiec sprawiał wrażenie dumnego z tego faktu. — My jesteśmy prawie najdalej! Król chce, żeby w góry, gdzie mieszkają L’Toff, jeździli tylko górnicy i kupcy. Baron Kremer myśli inaczej, jasne. Tatko mówi, że baron nie ma prawa słać tam drwali i żołnierzy…

Tomosh zaczął opowiadać, jak strasznie okrutny i przewrotny jest ich lokalny władyka i jak król, który mieszka daleko na wschodzie, zrobi z nim kiedyś porządek. Po pewnym czasie opowieść wyraźnie nabrała charakteru plotki — bardzo skomplikowanej jak na tak małego chłopca… mówiła więc, jak to „Lord Hern” powoli przejmuje w imieniu barona wszystkie kopalnie i jak to z powodu kłopotów z królem już od dwóch lat nie przyjechał do tego regionu żaden cyrk. Jakkolwiek niełatwo było śledzić wszystkie szczegóły, Dennis zrozumiał, że panującym tu ustrojem jest feudalizm, a wojna najwyraźniej me jest czymś niezwykłym.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Stare jest piękne»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Stare jest piękne» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Stare jest piękne»

Обсуждение, отзывы о книге «Stare jest piękne» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x