— A kto tu mówił o umieraniu? — spytała Valentine. Drzwi otworzyły się nagle. W progu stanęła Plikt.
— Wyszłam do toalety — wyjaśniła. — Co się dzieje?
— Chce, żebym go obudziła — oznajmiła Novinha. — I powiedziała, że może umrzeć.
— Mogę popatrzeć? — spytała Plikt.
Novinha chwyciła stojącą obok fotela szklankę z wodą i chlusnęła na Plikt.
— Dość już mam ciebie! — wrzasnęła. — On jest teraz mój, nie twój!
Ociekająca wodą Plikt była zbyt zdumiona, by odpowiedzieć.
— To nie Plikt ci go odbiera — wtrąciła cicho Valentine.
— Jest jak oni wszyscy: sięga po niego, wyrywa strzępy i pożera. To kanibale.
— Tak? — spytała zagniewana Plikt. — A co, chciałaś sama na nim ucztować? No to jest go dla ciebie za dużo. Co gorsze: kanibale, którzy uszczkną kawałek tu czy tam, czy kanibal, który trzyma całego człowieka dla siebie, kiedy jest go więcej, niż zdoła wchłonąć?
— To najobrzydliwsza rozmowa, jaką w życiu słyszałam — oświadczyła Valentine.
— Od miesięcy krąży wokół niego, pilnuje go jak sęp! — zawołała Novinha. — Nie odchodzi, grzebie w jego życiu. Nigdy nie wypowiedziała nawet sześciu słów naraz. A teraz nagle się odzywa i widzisz, jaka płynie z niej trucizna.
— Ja tylko wyplułam na ciebie twoją własną żółć — odparła Plikt. — Jesteś chciwą, nienawistną kobietą. Wykorzystywałaś go ciągle i nie dałaś mu nic z siebie, a teraz on umiera tylko dlatego, żeby wreszcie się od ciebie uwolnić.
Novinha nie odpowiedziała. Nie znalazła słów, ponieważ w głębi serca zrozumiała natychmiast, że Plikt mówi prawdę.
Valentine jednak okrążyła łóżko, podeszła do drzwi i mocno uderzyła Plikt w twarz. Plikt zachwiała się pod ciosem i osunęła po framudze, aż usiadła na podłodze, przyciskając dłoń do bolącego policzka. Łzy ciekły jej po twarzy. Valentine stała nad nią groźnie.
— Nie będziesz Mówić o jego śmierci, rozumiesz? Kobieta, która potrafi wygłosić takie kłamstwo tylko po to, żeby sprawić ból, żeby urazić kogoś, komu zazdrości… Żaden z ciebie mówca umarłych. Żałuję, że pozwoliłam ci uczyć moje dzieci. A jeśli przekazałaś im cząstkę tych kłamstw? Niedobrze mi się robi, kiedy na ciebie patrzę!
— Nie! — zawołała Novinha. — Nie złość się na nią. To przecież prawda, prawda!
— Wydaje ci się prawdą, bo zawsze myślałaś o sobie jak najgorzej. Ale to nie jest prawda. Ender pokochał cię z własnej woli, niczego mu nie ukradłaś, a jedyną przyczyną, dla której wciąż żyje, leżąc w tym łóżku, jest miłość do ciebie. Tylko dlatego nie może porzucić swego zużytego ciała i poprowadzić Jane do miejsca, gdzie mogłaby przetrwać.
— Nie, nie. Plikt ma rację. Pożeram ludzi, których kocham.
— Nie! — wykrzyknęła Plikt, szlochająca na podłodze. — Okłamałam cię! Tak bardzo go kocham… Byłam zazdrosna, bo ty go miałaś i nawet go nie chciałaś.
— Nigdy nie przestałam go kochać — oświadczyła Novinha.
— Opuściłaś go. Przyszłaś tutaj bez niego.
— Opuściłam, bo nie mogłam…
Umilkła, ale Valentine dokończyła za nią.
— Nie mogłaś znieść myśli, że on cię opuści. Czułaś to, prawda? Już wtedy widziałaś, że zanika. Wiedziałaś, że musi odejść, musi zakończyć to życie, a nie chciałaś pozwolić, żeby kolejny mężczyzna cię porzucił. Dlatego porzuciłaś go pierwsza.
— Możliwe — przyznała ze znużeniem Novinha. — To i tak tylko fikcje. Robimy, co robimy, a potem wymyślamy powody, ale one nigdy nie są prawdziwe. Prawda zawsze jest poza naszym zasięgiem.
— W takim razie wysłuchaj mojej fikcji — zaproponowała Valentine. — Co by było, gdybyś choć raz, zamiast czekać, aż ktoś, kogo kochasz, zdradzi cię, wymknie się i umrze wbrew twojej woli i bez twojej zgody… gdybyś ten jeden raz obudziła go, powiedziała, że może umrzeć, pożegnała się i pozwoliła mu odejść za twoją zgodą? Tylko jeden raz?
Novinha znowu zapłakała. Stała nieruchomo, ogarnięta śmiertelnym zmęczeniem.
— Chcę, żeby to się skończyło — powiedziała. — Chcę umrzeć.
— Dlatego on musi zostać — odparła Valentine. — Czy nie mogłabyś dla jego dobra wybrać życia, a jemu pozwolić odejść? Zostań w Milagre, bądź matką swoich dzieci i babcią ich dzieci, opowiadaj im o Os Venerados, o Pipie i Libie, o Enderze Wigginie, który przyleciał, by uleczyć twoją rodzinę, i został, i przez wiele, wiele lat był twoim mężem. Nie mów o śmierci, nie wygłaszaj mowy pogrzebowej, nie celebruj publicznych wypominków nad grobem, jak chce uczynić Plikt. Opowiadaj historie, które zachowają go żywego w pamięci jedynych krewnych, jakich miał, w życiu. On i tak wkrótce umrze. Dlaczego nie dasz mu odejść z twoją miłością i błogosławieństwem, zamiast z gniewem i cierpieniem, szarpiącymi go i próbującymi zatrzymać?
— To ładna opowieść — przyznała Novinha. — Ale właściwie prosisz, żebym oddała go Jane.
— Jak sama stwierdziłaś, wszystkie opowieści są fikcją. Liczy się tylko to, w którą fikcję uwierzysz.
Dlaczego twierdzisz, że jestem samotna?
Moje ciało jest ze mną, gdziekolwiek się znajdę, opowiada mi nieskończone historie o głodzie i nasyceniu, zmęczeniu i śnie, jedzeniu, piciu, oddychaniu i życiu.
W takim towarzystwie któż mógłby czuć się samotny?
A nawet kiedy ciało się zużyje i pozostawi tylko maleńką iskierkę, nie będę sama, gdyż bogowie zobaczą moje światełko śledzące taniec drzewnych słojów na podłodze i rozpoznają mnie, wymówią moje imię i powstanę.
Z
„Boskich szeptów Han Qing-jao”
Umiera, umiera, martwa.
Pod koniec życia wśród łączy ansibli doznała chwilowej łaski. Panika tracenia siebie zaczęła opadać, gdyż choć Jane wciąż wiedziała, że traci i straciła wiele, nie miała już możliwości pamiętania, co to było. Nie zauważyła nawet, kiedy odcięto łącza pozwalające monitorować klejnoty w uszach Petera i Mira. I kiedy w końcu przylgnęła do ostatnich włókien ansibli, które nie miały być odłączone, nie myślała już o niczym, nie czuła niczego prócz pragnienia, by pozostać w tych kilku pasmach, choć nie mogły jej pomieścić, choć nie mogły zaspokoić jej głodu.
Nie tutaj jest moje miejsce.
To nie myśl, nie, Jane nie zostało dosyć na coś tak złożonego jak świadomość. Raczej pragnienie, mglisty niepokój, jaki ją ogarnął, kiedy mknęła tam i z powrotem wzdłuż łącza od ansibla Jakta do planetarnego ansibla Lusitanii, do ansibla na promie, który służył Miro i Val. Tam i z powrotem, od końca do końca, tysiąc razy, milion razy, bez żadnych zmian, nic do osiągnięcia, nic do zbudowania, brak możliwości wzrostu. Nie tutaj jest moje miejsce.
Tylko jedna cecha odróżniała aiúa, które przybyły do Wnętrza, od tych, które pozostały na Zewnątrz: potrzeba wzrostu, stania się częścią czegoś wielkiego i pięknego. Przynależenia. Te, które jej nie posiadały, nigdy nie zostałyby przywołane, jak Jane została przywołana trzy tysiące lat temu — do sieci, którą stworzyły dla niej królowe kopców. Jak wszystkie aiúa, które stawały się królowymi kopców i ich robotnicami, samcami i samicami pequeninos, ludźmi słabymi i silnymi. Nawet jak te aiúa — o skromnych możliwościach, ale wierne i przewidywalne — co zostawały iskrami, których tańców nie rejestrowały najczulsze ludzkie instrumenty, póki nie zyskały komplikacji, identyfikowanej przez ludzi jako zachowanie kwarków, mezonów, światła korpuskularnego czy falowego. Wszystkie chciały być częścią czegoś, a kiedy przynależały, cieszyły się: To, czym jestem, to my, co robimy wspólnie, jest mną.
Читать дальше