Brian Aldiss - Wiosna Helikonii
Здесь есть возможность читать онлайн «Brian Aldiss - Wiosna Helikonii» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1989, ISBN: 1989, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Wiosna Helikonii
- Автор:
- Издательство:Iskry
- Жанр:
- Год:1989
- Город:Warszawa
- ISBN:83-207-1204-1
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Wiosna Helikonii: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wiosna Helikonii»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Wiosna Helikonii — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wiosna Helikonii», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Do rzeki zbliżyła się reszta oddziału. Czterech pikinierów eskortowało gromadkę pechowych pragnostyków, zgarniętych przez patrol do niewoli. Wśród pojmanych dreptali Kathkaarnit z Kathkaarnitką, wciąż drapiąc się mimo wielu tygodni marszu w grupie niewolników. Zachęceni grotem piki przebrnęli płyciznę, po czym pognano ich pod górę stromą ścieżką, której trzymał się jeszcze odór jajaków i którą, minąwszy posterunki, wkroczyli do osady zwanej Nowy Ashitosh.
Do tego brodu, w to niebezpieczne miejsce, wiele tygodni później przybył Laintal Ay. Niewielu z bliskich mu nawet znajomych rozpoznałoby w nim dzisiaj dawnego Laintala Aya. Lżejszy o jedną trzecią wagi, szczupły, wręcz chudy jak patyk, bledszej karnacji, innego spojrzenia. A przede wszystkim poruszał się inaczej, co odmieniło go najbardziej, bo najbardziej rzucało się w oczy. Przeżył gorączkę kości.
Opuściwszy Oldorando jechał na północny wschód przez tereny znane później jako Rojsty Roona, drogą wybraną przez Shay Tal i jej orszak. Zabłądził i tułał się po bezdrożach. Okolica znana mu we wczesnej młodości, spowita wówczas w biel, otwarta szczerymi polami do nieba, zniknęła w gąszczu zieleni. Dawna samotnia stała się siedliskiem niebezpieczeństwa. Wyczuwał nieustanną krzątaninę, nie tylko spłoszonych zwierząt, lecz także istot ludzkich, półludzkich i ancipitalnych, wszystkich stworzeń poruszonych falą wiosny. Gdzie się obrócił, z zarośli wyzierały maleńkie wrogie oblicza. Każdy krzak miał oprócz liści jeszcze oczy i uszy. Złota denerwowała się w lesie. Mustangi były stworzeniami szerokich otwartych przestrzeni. Narowiła się coraz bardziej, aż wreszcie Laintal Ay zsiadł sarkając i poprowadził zwierzaka za kantar. Przez, zdawało się, nieskończony las brzóz i paproci dotarł w końcu pod wieżę z kamienia. Przywiązawszy Złotą do drzewa ruszył zorientować się w terenie. Wokoło panowała cisza. Wszedł do bezpańskiej wieży i odpoczął, nie czując się dobrze. Potem ze szczytu już rozpoznał okolicę; to. była wieża, z której podczas swego łazikowania oglądał kiedyś puste horyzonty. Stroskany i słaby opuścił wieżę. Z wyczerpania przysiadł na ziemi, przeciągnął się i stwierdził, że nie może opuścić ramion. Targnęły nim kurcze, gorączka uderzyła jak obuchem i w delirium przegiął się do tyłu, jakby chciał złamać sobie kręgosłup. Maleńcy, ciemnoskórzy mężczyźni i kobiety wychynęli z ukrycia i podkradali się coraz bliżej, nie spuszczając z niego oczu.
Kosmate stworzenia, wzrostem sięgające Laintalowi Ayowi najwyżej do pasa, były pragnostykami z plemienia Nondadów. Mieli ośmiopalce dłonie, prawie ukryte w gęstych, rudawoblond frędzlach włosów, porastających im na kształt mankietów nadgarstki. Sterczące jak u asokinów mordki nadawały ich twarzom wyraz jakby tęsknoty, takiej samej, jaką obnoszą po świecie Madisi. Ich mowę tworzyła mieszanina prychnięć, gwizdów i mlasków w niczym nie przypominająca olonetu, choć trafiały się nieliczne zapożyczenia ze starego języka. W końcu po naradzie postanowili zabrać Freyriana do siebie, ponieważ miał dobrą oktawę osobowości.
Na grani za wieżą rosły szpalerem dumne radżababy w kępach brzózek. U podnóża jednej z radżabab Nondadowie zeszli w głąb tunelu, wciągnąwszy ze sobą Laintala Aya wśród prychania i chichotów z takiego mozołu. Próżno Złota parskała i szarpała lejce — jej pan zniknął.
W korzeniach wielkiego drzewa mieli Nondadowie swoje zaciszne królestwo. Swoje Osiemdziesiąt Mroków. Swoje posłania z orlicy, na której sypiali dla odstraszenia-gryzoni dzielących z nimi siedzibę. I swoje obyczaje wedle których żyli. Zgodnie z obyczajem przeznaczali wybrane noworodki na królów i wojowników, mających panować i walczyć w ich obronie. Owych panów od maleńkości sposobiono do okrucieństwa; w Osiemdziesięciu Mrokach toczyły się między nimi krwawe walki na śmierć i życie. Królowie jako przedstawiciele plemienia wyładowywali za swoich współplemieńców wrodzoną Nondadom agresję, dzięki czemu wszyscy szarzy obywatele Osiemdziesięciu Mroków byli łagodni i czuli, i trzymali się jak najbliżej siebie bez większego poczucia indywidualnej tożsamości. Idąc za głosem instynktu zawsze pielęgnowali życie; pielęgnowali życie Laintala Aya, aczkolwiek jeśliby zmarł, zjedliby go do ostatniej kosteczki. Taki mieli obyczaj.
Jedna z kobiet została snoktruiksą Laintala Aya, okrywając go własnym ciałem, pieszcząc go i głaszcząc, spijając gorączkę. Majaki zaczęły mu się wypełniać zwierzętami, i drobnymi jak myszy, i wielkimi jak góry. Budząc się w mroku odkrywał, że jest przy nim obca towarzyszka, bliska jak życie, która czyni wszystko, aby go ocalić i przywrócić mu zdrowie”. Miał wrażenie, że już został mamikiem, i skwapliwie przyjął nowy rodzaj istnienia, w którym niebo i piekło są jak dwa ramiona jednego uścisku. O ile ogóle zrozumiał to słowo, snoktruiksa oznaczała jakby zbawicielkę, a także uzdrowicielkę, koicielkę, żywicielkę i nade wszystko tulicielkę. Leżał w ciemnościach, w konwulsjach, z powykręcanymi członkami, w siódmych potach. Wirus szalał jak pożar, przepychając go przez straszliwe ucho igielne Siwy. Armie bólu toczyły bój o ląd ścięgien i mięśni zwany Laintalem Ayem. Jednak tajemnicza snoktruiksa trwała przy nim, dając mu swą obecność, żeby nie został całkiem samotny. Zbawiała go darem siebie.
Armie bólu ustąpiły o czasie. Stopniowo zaczął rozumieć głosy w Osiemdziesięciu Mrokach i pojmować, co się dzieje z nim samym. W osobliwej mowie Nondadów nie istniały słowa oznaczające jedzenie, picie, miłość, głód, zimno, ciepło, nienawiść, nadzieję, rozpacz, ból, chociaż zdawało się, że znali je królowie i wojownicy, toczący gdzieś w ciemnościach swoje bitwy. Pozostali Nondadowie poświęcali swój wolny czas, którego mieli mnóstwo, na przewlekłą dyskusję o Ultimach. Potrzeby życia pozostały bez słów, jako niegodne uwagi. Liczyły się tylko Ultimy.
Przyduszony przez swego sukkuba Laintal Ay nigdy nie opanował ich języka na tyle, aby pojąć Ultimę. Odnosił wrażenie, że w głównym wątku debaty — która również była obyczajem utrzymywanym od pokoleń — chodziło o rozstrzygnięcie kwestii, czy wszyscy powinni połączyć swoje tożsamości stanem istnienia w łonie wielkiego boga mroku Wiszramy, czy winni zachować byt odrębny. Długa była dysputa o tym odrębnym bycie, nie przerywana przez Nondadów nawet wówczas, gdy zasiadali do jedzenia. Że jedli Złotą, nie przyszło nawet Laintalowi Ayowi do głowy. Sam stracił apetyt. Medytacje na temat odrębnego bytu spływały po nim jak woda po gęsi. Ów odrębny byt odpowiadał jakoś całemu mnóstwu rzeczy, także wyjątkowo nieprzyjemnych, jak światło i walka; był to byt narzucony królom i wojownikom„ dający się z grubsza przełożyć na osobowość. Osobowość przeciwstawiała się woli Wiszramy. Jednakże w jakiś sposób, tak przynajmniej to wyglądało w argumentacji równie poplątanej jak korzenie, wśród których ją rozwinięto, przeciwstawianie się woli Wiszramy oznaczało również jej spełnienie.
Trudno było połapać się w tym wszystkim, zwłaszcza z małą włochatą snoktruiksa w ramionach. Ona nie umarła pierwsza. Wszyscy oni umierali cichuteńko, zaszywając się w Osiemdziesięciu Mrokach. Początkowo uświadamiał sobie jedynie, że dyskusja ma coraz mniej głosów w chórze. Potem zesztywniała też snoktruiksa. Przyciskał ją mocno do siebie, z boleścią, o jaką się nawet nie podejrzewał. Ale Nondadowie nie mieli odporności na chorobę, którą Laintal Ay przywlókł do ich świata; choroba i ozdrowienie nie były ich obyczajem.
W krótkim czasie umarła i snoktruiksa. Laintal Ay siedział i płakał. Nigdy nie widział jej twarzy, chociaż jej maleńkie drobne kształty, które kryły w sobie tyle słodyczy, znajome były opuszkom jego palców. Dysputa o Ultimach dobiegła kresu. Ostatni mlask, prychnięcie, gwizd zamarł w Osiemdziesięciu Mrokach. Niczego nie rozstrzygnięto. W końcu i sama śmierć wykazała w tej kwestii pewne niezdecydowanie: była i odrębna, i wspólna.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Wiosna Helikonii»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wiosna Helikonii» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Wiosna Helikonii» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.