Brian Aldiss - Wiosna Helikonii

Здесь есть возможность читать онлайн «Brian Aldiss - Wiosna Helikonii» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1989, ISBN: 1989, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Wiosna Helikonii: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wiosna Helikonii»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Dwa tysiące pięćset ziemskich lat liczy helikoński rok. Zima to żywioł fagorów, lato to czas ludzi. Wiosna to wojna. Wiosna to gorączka kości.

Wiosna Helikonii — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wiosna Helikonii», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Ale nie pozbyto się z obozu wroga wewnętrznego. Para pragnostyków, którzy podali, że nazywają się Kathkaarnit i Kathkaarnitka, zaniemogła w dniu przybycia i wkrótce zmarła. Rządca zagród wezwał kapłana-medyka, ten zaś rozpoznał gorączkę kości. Gorączka szerzyła się z tygodnia na tydzień. Tego ranka w szałasie znaleziono zwiadowcę ze stężałymi w skurczu członkami, z oczyma w słup, zlanego potem.

Nieszczęście dotknęło osadników w nieodpowiedniej chwili, kiedy usiłowali zgromadzić stado jeńców w dani dla nadciągającej fagorzej krucjaty. Dowiedzieli się już imienia ancipitalnego kapłana-wojownika, którym był nie kto inny, jak sam Kzahhn Hrr-Brahl Yprt. Duża liczba zgonów mogła zmarnować okup. Z rozkazu Jego Świątobliwości Festibariaytida dodatkowo odśpiewywano hymny błagalne nad każdym przypadkiem.

Laintal Ay słyszał te modły wkraczając do osady i brzmiały mu miło. Z zaciekawieniem przyglądał się wszystkiemu wokoło, nie zawracając uwagi jedynie na dwóch zbrojnych wartowników, eskortujących go do głównej kordegardy, przed którą jeńcy zgrabiali łajna na kupę.

Dowódca warty nie bardzo wiedział, co począć z nie-Sibornalczykiem dobrowolnie przybywającym do obozu. Krótko przesłuchał Laintala Aya, próbując go zastraszyć, po czym pchnął podwładnego po żołnierza kościoła. Przez ten czas Laintal Ay oswajał się z faktem, że każdy, kto nie przeszedł zarazy, jest okropnie gruby w jego nowych oczach. Żołnierz kościoła był okropnie gruby. Potraktował Laintala Aya z góry, zadając mu w swoim mniemaniu podchwytliwe pytania.

— Miałem trochę kłopotów — powiedział Laintal Ay. — Przychodzę tu w poszukiwaniu schronienia. Potrzebuję odzieży. W lasach zrobiło się nazbyt tłoczno, jak na mój gust. Proszę o jakiegoś wierzchowca, najchętniej mustanga, i gotów jestem wszystko to odpracować. Potem odjeżdżam do domu.

— Z jakich ludzi pochodzisz? Czy przybywasz z dalekiego Hespagoratu? Dlaczego jesteś taki chudy?

— Miałem gorączkę kości.

Żołnierz kościoła skubnął wargę.

— Jesteś wojownikiem?

— Ostatnio wybiłem do nogi całe plemię Innych, Nondadów…

— Więc nie boisz się pragnostyków?

— Nic a nic.

Skierowano go do pilnowania i karmienia nieszczęsnych lokatorów zagród. W zamian otrzymał ubranie z szarej wełny. Zamysł żołnierza kościelnego był prosty. Ten, kto przeszedł gorączkę kości, mógł doglądać jeńców nie sprawiając kłopotu ani swą śmiercią, ani roznoszeniem pandemii. Coraz więcej osadników i jeńców padało jednak ofiarą zarazy. Laintal Ay zauważył, że modły w Kościele Krwawego Pokoju stały się żarliwsze. Jednocześnie ludzie, zaczęli stronić od siebie. Chodził, gdzie chciał, nie zatrzymywany przez nikogo. Miał uczucie, że jakiś czar strzeże jego życia. Każdy dzień jakby otrzymywał w darze.

Zwiadowcy trzymali wierzchowce na ogrodzonym wybiegu. Nadzorował gromadkę jeńców, którzy dostarczali zwierzętom siano i obrok. Stąd brał się wielki problem żywności w osadzie. Akr łąki mógł wyżywić dziesięć sztuk dziennie. Osada miała pięćdziesiąt wierzchowców wykorzystywanych do przeczesywania coraz większego obszaru; zjadały one ekwiwalent dwóch tysięcy czterystu akrów rocznie, a nawet więcej, gdyż część pasła się poza osadą. Ten ważki problem sprawiał, że Kościół Krwawego Pokoju był zwykle pełen na pół zagłodzonych rolników — zjawisko rzadkie nawet na Helikonii.

Laintal Ay nie wydzierał się na jeńców; pracowali całkiem dobrze, zważywszy ich marny los. Wartownicy trzymali się z daleka. Głowy mieli pospuszczane z powodu mżawki. Tylko Laintal Ay zwracał uwagę na cisnące się ze wszystkich stron rumaki, które wyciągały miękkie chrapy, owiewając go delikatnym oddechem w oczekiwaniu na poczęstunek. Rychły był moment, kiedy wybierze sobie któregoś i ucieknie, gdy rozprzężenie wart będzie już dostateczne, za dzień, za dwa, sądząc po tym, co się działo. Ponownie spojrzał na jedną z klaczy mustanga. Zbliżył się do niej z kawałkiem placka w dłoni. Pomarańczowe i na przemian błękitne pasy biegły od nosa do ogona zwierzęcia.

— Wierna!

Klacz podeszła, wzięła placek, po czym wsunęła mu pysk pod ramię. Wytargał ją pieszczotliwie za uszy.

— W takim razie gdzie jest Shay Tal?

Odpowiedź była oczywista. Sibornalczycy złapali ją i przehandlowali fagorom. Shay Tal już nigdy nie dotrze do swego Sibornalu. Była już mamikiem. Ona i jej maleńki orszak utonęli w rzece czasu.

Dowódca warty zwał się Skitosherill. Między nim a Laintalem Ayem zawiązała się krucha nić przyjaźni. Laintal Ay widział, że Skitosherillem zawładnął strach; nie dotykał nikogo, a w klapie nosił bukiecik manneczki i bikinek, w którym często nurzał swój długi nos, mając nadzieję, że uchroni właściciela nosa od plagi.

— Czy wy, oldorandczycy, modlicie się do boga? — zapytał.

— Nie. Sami umiemy sobie radzić. Chwalimy Wutrę, to prawda, ale wszystkich jego kapłanów wykurzyliśmy z Embruddocku kilka pokoleń temu. Trzeba wam było zrobić to samo w Nowym Ashkitosh — mielibyście lżejsze życie.

— Barbarzyński czyn! To za to złapałeś mór, rozgniewawszy boga.

— Wczoraj zmarło dziewięciu jeńców i sześcioro twoich ziomków. Coś te wasze modły nie wychodzą wam na zdrowie.

Skitosherill rozeźlił się. Stali na dworze, lekki podmuch marszczył im płaszcze. Z kościoła dolatywała ich modlitewna muzyka.

— Nie podziwiasz naszej świątyni? Jesteśmy jedynie skromną rolniczą gminą, a przecież kościół mamy piękny. Założę się, że w Oldorando nie ma nic takiego.

— To jest więzienie.

Ale mówiąc to Laintal Ay słuchał uroczystej melodii, która dobiegała •z kościoła i wabiła go tajemnicą. Do instrumentów dołączyły głosy w podniosłym hymnie.

— Nie gadaj tak… bo ci przyłożę. W kościele jest Życie. Okrągłe Wielkie Koło Kharnabharu, święta kolebka naszej wiary. Gdyby nie Wielkie Koło, nadal tkwilibyśmy w okowach śniegu i lodu.

Wskazującym palcem uczynił znak koła na swym czole.

— Jak to?

— To właśnie Koło stale zbliża nas do Freyra. Nie wiedziałeś o tym? Jako dziecko byłem zabrany na pielgrzymkę do Kharnabharu w górach Shiveniuk. Nie jesteś prawdziwym Sibornalczykiem, dopóki nie odbędziesz takiej pielgrzymki.

Następny dzień przyniósł siedem następnych zgonów. Skitosherill kierował oddziałem grabarzy złożonym z madiskich niewolników, którzy mieli dwie lewe ręce nawet do kopania grobów.

— Moją bliską przyjaciółkę — odezwał się Laintal Ay — schwytali twoi ludzie. Pragnęła odbyć pielgrzymkę do Sibornalu, by zasięgnąć rady kapłanów waszego Wielkiego Koła. Uważała, że oni mogą być źródłem wszelkiej mądrości. A twoi ziomkowie uwięzili ją i sprzedali śmierdzącym fagorom. Czy tak u was traktuje się ludzi?

Skitosherill wzruszył ramionami.

— Nie zwalaj winy na mnie. Pewnie wzięli ją za pannowalskiego szpiega.

— Jakim cudem wzięli ją za pannowalkę? Jechała na mustangu, tak jak i jej towarzyszki. Czy ktoś widział pannowalczyka na musłangu? Ja nigdy. To była wspaniała kobieta, a wy, zbóje, oddaliście ją fugasom.

— Nie jesteśmy zbójami. Pragniemy jedynie posiedzieć tu w pokoju i przenieść się dalej, kiedy już wyeksploatujemy ziemię.

— Chcesz powiedzieć, kiedy wyeksploatujecie miejscową ludność. Nie wstyd wam kupczyć kobietami za cenę własnego bezpieczeństwa?

Sibornalczyk uśmiechnął się z zakłopotaniem.

— Wy, barbarzyńcy z Kampannlat, nie cenicie swoich kobiet.

— Cenimy je bardzo wysoko.

— Czy one rządzą?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Wiosna Helikonii»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wiosna Helikonii» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Brian Aldiss - Helliconia
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Non-Stop
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Helliconia Summer
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Helliconia Winter
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Helliconia Spring
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Frankenstein Unbound
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Forgotten Life
Brian Aldiss
Brian Aldiss - Dracula Unbound
Brian Aldiss
Отзывы о книге «Wiosna Helikonii»

Обсуждение, отзывы о книге «Wiosna Helikonii» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x