— To nie jest mundur, ale sukienka uszyta tak, żeby wyglądała jak mundur. Bo chcę pokazać, że muszę tu wykonywać całą pracę. To manifest. Niech państwo to podpiszą. — Wręczyła mi kartkę i oparła się na furtce. — Czy to owce?
Druk był petycją o zakaz palenia na parkingu.
— Jedna osoba paląca papierosa raz dziennie na parkingu o powierzchni półtora hektara nie wyprodukuje wtórnego dymu o takim stężeniu, by dawało to powody do zmartwień — zauważył Ben.
Flip odrzuciła włosy, koraliki we włosach gwałtownie się zakołysały.
— Nie chodzi o wtórny dym — wyjaśniła z niesmakiem — tylko o zanieczyszczenie powietrza.
Odeszła, człapiąc, a my powróciliśmy do naszych baranów. Ich bierność dawała nam przynajmniej czas na ułożenie programu obserwacji i przejrzenie literatury.
Nie było tego dużo. Biolog z college’u Williama i Mary w Wirginii obserwował stado pięciuset owiec i doszedł do wniosku, że mają „silny instynkt stadny”, a badacz z Indiany zidentyfikował pięć form kontaktu między owcami (beczenia zostały spisane fonetycznie). Nikt jednak nie prowadził doświadczeń w nauczaniu. Wszyscy robili to co my: obserwowali, jak owce żują, drepczą w kółko bez celu i rzygają.
Mieliśmy mnóstwo czasu na rozmowę o krótkich fryzurach i teorii chaosu.
— To zadziwiające, że systemy chaotyczne nie pozostają chaotyczne na zawsze — powiedział Ben, opierając się na furtce. — Czasami spontanicznie reorganizują się w strukturę uporządkowaną.
— Nagle stają się mniej chaotyczne? — Życzyłam sobie w duchu, by wydarzyło się to w HiTeku.
— Nie, i w tym sedno. Stają się coraz bardziej chaotyczne, aż osiągną jakby chaotyczną masę krytyczną. Wtedy spontanicznie reorganizują się na wyższym poziomie równowagi. Nazywa się to krytycznością samoorganizującą.
Miałam wrażenie, że niebawem osiągniemy ten poziom. Dyrekcja wydawała okólniki, owce utykały głowami w płocie, w furtce i pod karmnikiem. Czasami wpadała Flip, wisiała na drzwiczkach między zagrodą a laboratorium, monotonnie podnosiła i opuszczała rygiel i wyglądała na nieszczęśliwie zakochaną.
Trzeciego dnia zrozumieliśmy, że owce nie zapoczątkują żadnej manii. Nie nauczą się również przyciskać guzików, by dostać jedzenie. Następnego ranka po przybyciu owiec Ben zainstalował urządzenie i kilka razy zademonstrował jego działanie: chodził na czworakach i przyciskał nos do szerokiego, płaskiego guzika. Za każdym razem grzechotały wypadające kulki karmy, a Ben wsadzał głowę w koryto i wydawał odgłosy żucia. Owce obserwowały to niewzruszone.
— Musimy skłonić którąś z nich, by się tego nauczyła — powiedziałam. Oglądaliśmy taśmy wideo z dnia ich przybycia i zobaczyliśmy, jak zeszły z ciężarówki. Tłoczyły się i cofały, wreszcie jedna została wypchnięta z platformy. Reszta stada hurmem stoczyła się za nią. — Pozostałe będą ją wówczas naśladować.
Ben bez przekonania poszedł po uździenicę.
— Którą złapać?
— Tę nie. — Wskazałam owcę, która zwymiotowała. Spojrzałam na stado, usiłując ocenić bystrość i inteligencję poszczególnych zwierząt. Nie miały jej zbyt wiele. — Raczej tę.
Ben kiwnął głową i ruszyliśmy ku niej z uździenicą. Owca żuła przez chwilę w zamyśleniu, po czym pomknęła w róg, a reszta owiec za nią. Przeskakiwały przez siebie wzajemnie, by jak najszybciej dotrzeć do ściany.
— „I z wszystkich domów wypadły szczury” — zarecytowałam cicho.
— Przynajmniej wszystkie są w jednym rogu. Którejś z nich założę uździenicę.
Nie udało się, choć złapał owcę za wełnę i biegł za nią przez pół zagrody.
— One się państwa boją — zauważyła Flip. Od rana wisiała na furtce, podnosiła i opuszczała rygiel i snuła smętną opowieść o dentyście Darrellu.
— Ja też się ich boję — oznajmił Ben, otrzepując sztruksy — jesteśmy więc kwita.
— Powinniśmy je łagodnie namówić. Chodźcie tutaj — przykucnęłam i zawołałam dziecinnym głosem, jakim ludzie mówią do psów. — Chodźcie, nic wam nie zrobię.
Gapiły się na mnie, żując beznamiętnie.
— W jaki sposób pasterze prowadzą swe stada? — zastanawiał się Ben.
Usiłowałam przypomnieć sobie różne obrazki.
— Nie wiem. Po prostu idą przodem, a owce za nimi.
Stosowaliśmy tę metodę. Próbowaliśmy również podkraść się do owiec z przeciwnych stron i ruszyć na nie z tyłu, mając nadzieję, że pobiegną do przodu, a jedna z nich przypadkowo zderzy się z guzikiem.
— Może nie lubią tych kulek? — wysunęła przypuszczenie Flip.
— Wiesz, ona ma rację — powiedziałam, a Ben popatrzył na mnie z niedowierzaniem. — Musimy wiedzieć więcej o ich diecie i o tym, co potrafią. Zadzwonię do Billy’ego Raya i spytam, co im smakuje.
W słuchawce odebrałam nagrany głos Billy’ego: „Naciśnij jeden, jeśli chcesz z ranczem, naciśnij dwa, jeśli chcesz ze stodołą, naciśnij trzy, jeśli chcesz z wybiegiem dla owiec”. Billy’ego Raya nie było w żadnym z tych trzech miejsc. Był w drodze do Casper.
Wróciłam do laboratorium, powiedziałam Benowi i Flip, że idę do biblioteki, i odjechałam.
Przy biurku w wypożyczalni siedział klon Flip noszący przepaskę na głowie z taśmy samoprzylepnej i piętno „n”.
— Czy macie jakieś książki o hodowli owiec? — zapytałam.
— Jak się to pisze?
— Przez samo „h”. — Na twarzy bibliotekarki nie pojawiło się jednak zrozumienie.
— Hamlet — odczytała z ekranu. — Hollywood…
— Hodowla — powiedziałam. — Ho-do-wla o-wiec.
— Aha. — Wklepała to, myląc się kilka razy. — Hodowla królików — przeczytała. — Sześć głupich owiec idzie na zakupy, Syndrom czarnej owcy…
— Chodzi o poradniki na temat owiec. Jak je żywić i tresować.
Wywróciła oczyma.
— Tego pani nie powiedziała.
W końcu wydobyłam od niej numery katalogowe i wypożyczyłam Hodowlę owiec dla zabawy i zysku; Opowieści australijskiego pasterza; Dziewięciu krawców Dorothy Sayers, gdzie, jak pamiętałam, wspominało się o owcach; Opieka nad owcami i — z uwagi na owczy świerzb, o którym wspominał Billy Ray — Powszechne choroby owiec. Podeszłam do biurka.
— Ma pani przetrzymaną książkę — oznajmiła dziewczyna. — Działa zabrane Roberta Browninga.
— Dzieła zebrane — poprawiłam. — Mówiłyśmy o tym poprzednio. Zwróciłam ją.
— Nie mam odnotowanego zwrotu. Jest nałożona grzywna sześć pięćdziesiąt. Wypożyczyła ją pani w marcu. Nie można wypożyczać książek, gdy nie zapłacone grzywny przekraczają w sumie pięć dolarów.
— Oddałam tę książkę — odpowiedziałam i rzuciłam na blat dwadzieścia dolarów.
— Ponadto musi pani zapłacić za zakup nowego egzemplarza — oznajmiła. — W sumie pięćdziesiąt pięć dziewięćdziesiąt pięć.
Wiem, kiedy przegrywam. Wypisałam czek. Wróciłam z książkami do Bena i zaczęliśmy je przeglądać.
Nie dodawały otuchy. „W czasie upałów owce skupiają się razem i często duszą na śmierć” — mówiła Hodowla owiec dla zabawy… oraz: „Owce od czasu do czasu przewracają się na grzbiet i nie potrafią się podnieść”.
— Posłuchaj tego — powiedział Ben. — „Przestraszone owce mogą wpadać na drzewa i inne przeszkody”.
O umiejętnościach nie było nic, jedynie uwaga: „Trzymanie owiec wewnątrz ogrodzenia jest znacznie łatwiejsze niż zagnanie ich z powrotem”. Znaleźliśmy jednak mnóstwo informacji, które moglibyśmy wykorzystać wcześniej.
Nie należało dotykać owcom pyska ani drapać ich za uszami, a pasterz australijski doradzał złowieszczo: „Rzucanie ka-
Читать дальше