c) Shipstone jest potencjalnie wszechglobalnym (wszechsystemowym?) rządem. Na podstawie otrzymanych danych nie byłam w stanie stwierdzić, czy tak właśnie działał, czy też nie, gdyż kontrolę (o ile była ona stosowana), mógł sprawować poprzez zupełnie inne kompanie, nie będące oficjalnie częścią imperium Shipstone.
d) wszystko to przerażało mnie.
Coś, co zwróciło moją uwagę w powiązaniach jednej z kompanii Shipstone (Morgan Associates), skłoniło mnie, by zająć się również bankami i towarzystwami kredytowymi. Nie byłam zaskoczona, tylko raczej przygnębiona, stwierdziwszy, iż kompania, udzielająca mi obecnie kredytu (Kalifornijska MasterCard) i kompania, która udzielała mi gwarancji kredytowych (Towarzystwo Akceptacyjne Ceres i Afryki Południowej), to właściwie jedna i ta sama organizacja, podobnie zresztą jak Mapple Leaf, Visa czy Credit Quebec. W zasadzie nie powinno to stanowić dla mnie żadnej rewelacji; teoretycy finansowości twierdzili tak odkąd tylko sięgam pamięcią. Jednak dopiero teraz, gdy zobaczyłam na ekranie przed sobą, jak często powtarzają się nazwiska prezesów i posiadaczy kontrolnych pakietów akcji, zrozumiałam to, o czym dotychczas jedynie wiedziałam.
Pod wpływem jakiegoś impulsu wystukałam nagle na klawiaturze: „Kto jest twoim właścicielem?"
„Komendy lub programu nie zrozumiano” — padła odpowiedź.
Ponownie sformułowałam pytanie, uważając tym razem, by była ona zgodna z językiem maszyny.
Ponownie: „Komendy lub programu nie zrozumiano”.
Postanowiłam spróbować go przechytrzyć. Zadałam mu raz jeszcze to samo pytanie, formułując je krok po kroku ściśle według zasad komputerowego języka, komputerowej gramatyki i komputerowej składni: „Co jest dyspozytorem dla sieci przetwarzającej informacje, która ma terminale w całej Kanadzie Brytyjskiej?” Odpowiedź została wyświetlona na ekranie, zamigotała kilka razy i zniknęła — a zniknęła bez mojego polecenia.
„Poszukiwanych danych nie ma w moim banku pamięci”.
* * * Następnego ranka podczas śniadania poinformowano mnie, że punktualnie o jedenastej mam się zameldować u Szefa. Byłam tym nieco zaskoczona. Według mnie od naszego ostatniego spotkania nie upłynęło jeszcze wystarczająco dużo czasu, bym mogła uporać się z postawionymi przede mną zagadnieniami.
Gdy weszłam do gabinetu, Szef podał mi list. Przypominał on trochę staromodną pocztę — włożony był do koperty, na której następnie umieszczono pieczęć łąkową.
Poznałam ten list, bo sama go wysłałam — do Janet i lana. Nie ukrywałam zdziwienia, widząc go w rękach Szefa, tym bardziej, że adres zwrotny był fałszywy.
Przyjrzałam się mu dokładniej i stwierdziłam, że został readresowany na pewną firmą prawniczą w San Jose. Tę samą, z którą miałam się skontaktować, by odnaleźć Szefa. „Pixies”.
— Jeśli chcesz, możesz go u mnie zostawić. Wyślę go do kapitana Tormeya… gdy tylko dowiem się, gdzie go szukać.
— Kiedy będzie pan to wiedział, napiszę drugi list. Ten tutaj miał być czymś w rodzaju zasłony dymnej.
— Postawionej ze sporym znawstwem problemu.
— Czytał go pan?! Szefie, tego już za wiele.
— Czytam wszystko, co jest przysyłane na adres kapitana Tormeya, jego żony i doktora Perreault… na ich wyraźne życzenie.
— Rozumiem. — (Dlaczego, do diabła, nikt mi tu nic nie mówi?) — Napisałam go tak a nie inaczej, spodziewając się, iż policja w Winnipeg może zechcieć go otworzyć.
— Zrobili to bez wątpienia. Myślę, że postąpiłaś bardzo rozważnie. Przepraszam, że nie powiedziałem ci, iż cała poczta wysyłana na ich adres jest natychmiast dostarczana mnie. Lecz jeśli przechodzi też przez ręce policji, to naprawdę nie wiem, gdzie mogą teraz być Tormeyowie. Mam jednak pewien sposób, by się z nimi skontaktować… ale mogę go użyć tylko raz. Zamierzam posłużyć się nim dopiero wtedy, kiedy policja zrezygnuje z wszystkich oskarżeń przeciwko nim. Spodziewałem się tego już przed tygodniem, jednak jak na razie nic się nie zmieniło. Wnoszę stąd, iż policja w Winnipeg z jakiejś przyczyny postanowiła konsekwentnie utrzymywać, że porucznik Dickey zaginął w domu Tormeyów i że jest to powód, by oskarżyć ich o morderstwo. Pozwól, że zapytam raz jeszcze: czy istnieje możliwość odnalezienia ciała?
Ponownie zastanowiłam się nad tym, starając się wziąć pod uwagę „najgorsze z możliwych” okoliczności.
— Szefie, czy policja przeszukiwała dom?
— Oczywiście. Zjawili się tam dzień po tym, jak zniknęli właściciele.
— W takim razie nie znaleźli ciała przynajmniej do ranka tego dnia, kiedy się tutaj zameldowałam. Jeśli znaleźliby je po tej dacie lub wrócili, by je znaleźć — czy wiedziałby pan o tym?
— Najprawdopodobniej tak. Moje wtyki w tamtejszej policji są mniej niż doskonałe, lecz płacę wystarczająco dużo, by informacje docierały do mnie szybko.
— Czy nie wie pan, co się stało ze zwierzętami? Cztery konie, kotka i pięć kociąt, świnka, może jeszcze parę innych?
— Piętaszku, do czego zmierzasz?
— Szefie, sama nie wiem dokładnie, w jaki sposób ukryto ciało. Ale Janet — pani Tormey — jest architektem, specjalistką od podwójnego aktywnego systemu bezpieczeństwa budynków. To, co zrobiła ze zwierzętami, mogłoby wskazać, czy liczyła się z możliwością odnalezienia ciała, czy też była przekonana, że możliwość taka nie istnieje.
Szef zapisał sobie coś w notatniku.
— Wrócimy do tego tematu później. Teraz powiedz mi, czego dowiedziałaś się o oznakach zmierzchu kultur.
— Szefie, na miłość boską! Nie zdążyłam jeszcze nawet zbudować pełnego modelu kompleksu Shipstone.
— I nigdy nie uda ci się go zbudować. Otrzymałaś dwa tak różne zadania jednocześnie, byś mogła zmieniać tempo, dając tym samym odpocząć myślom. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że nie myślałaś nawet nad drugim zagadnieniem, które kazałem ci zbadać.
— Myślenie jest w zasadzie jedyną rzeczą, jaką zrobiłam w tej sprawie. No, czytałam jeszcze „Historię Rewolucji Francuskiej” i „Od Yalu do przepaści” Smitha.
— Strasznie doktrynerskie podejście. Przeczytaj też Penna „Ostatnie dni Słodkiej Krainy Wolności”.
— Tak, sir. Zaczęłam już dostrzegać pewne prawidłowości. To zły znak, gdy ludzie w jakimś kraju zaczynają identyfikować się z pewną grupą. Mam na myśli na przykład grupy rasowe. Lub wyznaniowe. Lub językowe. Jakiekolwiek, które nie są całą populacją zamieszkującą ów kraj.
— Bardzo zły znak. Partykularyzm. Po raz pierwszy wadę tę dostrzeżono u Hiszpan, lecz nie ma państwa, któremu nie zagrażałaby owa choroba.
— Nie znam Hiszpanii zbyt dobrze. Jednym z symptomów wydaje się być dominacja mężczyzn nad kobietami. Sądzę, że odwrotna sytuacja również byłaby możliwa, ale nigdy jeszcze nie słyszałam o czymś takim. Dlaczego nie, Szefie?
— Ty mi to powiedz. Mów dalej.
— O ile udało mi się dowiedzieć, to zanim dojdzie do jakiejkolwiek rewolucji, ludzie muszą utracić zaufanie zarówno do policji, jak i do sądów.
— To elementarne. Kontynuuj.
— No… Nie mniej istotne jest też wysokie opodatkowanie, taka sama inflacja oraz proporcje ludności produkcyjnej do tej, która utrzymywana jest przez budżet. Ale to stara śpiewka; wszyscy wiedzą, że kiedy wydatki jakiegoś państwa przekraczają jego dochody i stan taki przedłuża się, państwo to zaczyna się staczać po równi pochyłej. Ja jednak zaczęłam szukać niewielkich oznak, nazywanych przez niektórych symptomami przejściowymi. Czy wie pan na przykład, że tutaj naruszeniem prawa jest przebywanie nago poza swoim własnym domem? Lub nawet we własnym domu, jeśli ktokolwiek może to zobaczyć?
Читать дальше