Pozostawało jednak pytanie, jak się z tego wyplątać, nie tracąc przy tym życia. A jedyną w tej chwili odpowiedzią było: grać.
Tak więc udawał. Rozumiał przy tym sprawę, że błędem byłoby granie w pełni przekonanego, jedynie na tyle, by przystać na ich plan. Zauważył później, że jeden z pozostałych zawsze był w pobliżu, przyglądając mu się i pilnując.
Znajdował się w takim właśnie stanie paranoi, dręczącego głodu i zawieszonej w powietrzu awantury, gdy nadbiegł Guy z wiadomością, że trafił im się pierwszy klient.
* * *
Rachel i Daneh rozdzieliły się, żeby zwiększyć szansę na zdobycie czegoś do jedzenia. Daneh poszła na południe od drogi, podczas gdy Rachel i Lazur na Północ.
Daneh ustawiła trzy sidła w rozsądnie wyglądających miejscach, na śladach zwierzyny wzdłuż zachodniej strony drogi. Pułapki były proste, z epoki, składały się z pętli ze splecionych końskich włosów. Gdyby królik lub coś podobnego przeszło ścieżką, zaplątałoby się w samozaciskową pętlę i zostało na miejscu do chwili sprawdzenia wnyków. Albo do chwili, aż przyszłoby coś innego i zjadło zdobycz. W trakcie ich podróży zdarzyło się to już nieraz i straciły w ten sposób nawet jedne z sideł. Ale nie miały nic lepszego.
Dotarła do małego strumienia, przez który przerzucono prosty most z pni i zastanawiała się, czy byłoby to dobre miejsce na zarzucenie wędki, kiedy z lasu wyłonili się trzej mężczyźni.
* * *
Herzer poczuł, jak na widok Daneh trzymanej przez Benita i Galligana ściska mu się żołądek.
— Dionys, to moja znajoma — powiedział. Zajął pozycję możliwie najdalej z tyłu grupy, ale za sobą wciąż miał jednego z bandy. A kiedy grupa rozstawiła się na ścieżce, Boyd i Avis również cię cofnęli.
— No cóż, masz bardzo ładną znajomą — stwierdził Dionys. — Kim jesteś?
— Jestem Daneh Ghorbani. I wiem kim ty jesteś, Dionysie McCanoc. Co to ma wszystko znaczyć? — Daneh zacisnęła szczęki, ale jej głos drżał lekko.
— Cóż, za używanie drogi trzeba opłacić myto — oświadczył Dionys. — Zastanawiam się, czym możesz nam zapłacić.
— Wolne żarty — odpowiedziała ostro, spoglądając na grupę, a potem na Herzera, który patrzył wszędzie, tylko nie na nią. — Jesteś… jesteś szalony.
— Parę osób mi to sugerowało. — Dionys wyciągnął miecz i przystawił jego czubek do jej gardła. — Ale odradzałbym używanie w tej chwili tego terminu, kobieto. Ghorbani… skądś znam to nazwisko. Ach! Żona Edmunda Talbota, prawda?
— Ja… jesteśmy z Edmundem przyjaciółmi, tak — cicho potwierdziła Daneh.
— Jak wspaniale! — wykrzyknął McCanoc z ponurym uśmiechem. — Jakże nadzwyczaj wspaniale. A gdzie jest twoja córka?
Daneh prawie czekała na to pytanie.
— W chwili Upadku była w Londynie. Mam nadzieję, że nic jej nie jest.
— Myślę, że jest w lepszej sytuacji niż ty. — McCanoc uśmiechnął się paskudnie. — I wiem, jak możesz zapłacić myto!
— Dionys — powiedział Herzer napiętym głosem. — Nie rób tego.
— Och, nawet nie pomyślałbym o zajęciu pierwszego miejsca — odparł tamten, odwracając się do chłopca i kierując ku niemu miecz. — To twoje zadanie.
Herzer zatoczył się do przodu, pchnięty przez Boyda w plecy i nagle stanął tuż przed Daneh. Dla niej też droga nie była łaskawa, kości policzkowe mocno rysowały się na twarzy, a na policzku miała smugę brudu. Spojrzał jej w oczy i dostrzegł w nich rezygnację i coś jeszcze, coś bardzo starego i mrocznego.
— Doktor Ghorbani, przepraszam — wyszeptał i schylił się, uderzając ramieniem w jednego z pilnujących.
Mężczyzna był mniejszy od niego i został odrzucony z drogi. Od tej chwili Herzer musiał tylko utrzymać się na nogach i zacząć biec. Jednym skokiem przebył mały mostek i szybko skręcił w lewo, przeciskając się między krzakami i drzewami wzdłuż drogi. Po chwili zniknął.
* * *
— Cóż — stwierdził McCanoc, wymachując mieczem. — To było… trochę niespodziewane. — Spojrzał na zwiniętego na ziemi kompana i potrząsnął głową. — Wstawaj. Co za palant. — Galligan złapał Daneh, zanim mogła uciec i trzymał ją teraz za obie ręce, odciągając je do tyłu. — Hmm… cóż, wciąż jeszcze nie zapłaciłaś myta.
— Zrób to — splunęła. — Zrób, cokolwiek zamierzasz i bądźcie wszyscy przeklęci.
— Och, ale my już jesteśmy. Guy, trzymaj ją za drugą rękę. Wy, złapcie ją za nogi. Nie miałem kobiety już od ponad tygodnia i mam już dość machania ręką.
* * *
Herzer przedzierał się przez las, szukając kija, gałęzi, jakiejkolwiek broni. W końcu opadł na ziemię, dysząc i płacząc. Nawet pomimo przygłuszenia dźwięków przez deszcz i las, słyszał za sobą odgłosy. Zamknął na nie uszy, szukając czegoś, czegokolwiek, co mogłoby mu pomóc.
Las był stary, przerośnięty gęsto paprociami i ligustrem. Wszystkie leżące na ziemi gałęzie przegniły, ale w końcu znalazł młode drzewko, które wyrosło mniej więcej na wysokość człowieka, po czym obumarło z braku światła. Próbował odnaleźć drogę powrotną przez las, ale ligustr ukrył wszelkie ślady. W końcu dotarł do strumienia i mając nadzieję, że to właściwy, poszedł wzdłuż niego, część drogi brodząc w wodzie. Dionys, przy jego rozmiarach i mieczu, stanowił główne niebezpieczeństwo. Ale nawet nędzny łuk i krzywe strzały Benita mogły mu zagrozić, i to pomimo deszczu. Pozostali mieli jedynie noże.
Gdyby tylko mógł wrócić na czas.
* * *
Guy zszedł z pani doktor i spojrzał na nią w dół.
— Mamy jej teraz poderżnąć gardło? — zapytał. — Zawsze to robimy z homunkulisami.
— Nie. — Dionys wytarł zadrapanie na policzku. — Ale weźcie jej płaszcz przeciwdeszczowy i spodnie jako karę za nieopłacenie myta z własnej woli. — Roześmiał się. — Pozwólcie jej żyć. — Kopnął Daneh w bok.
— Żyj. Idź i powiedz swojemu lubemu, co zrobiliśmy. Powiedz mu, że przyjdziemy po niego. Nie dzisiaj, nie jutro, ale niedługo. A wtedy dokończymy dzieła. ~ Machnął na grupę i ruszył ścieżką na południe, przez most. — Tam skąd przyda, będzie ich więcej.
Kiedy grupa odchodziła, Daneh przetoczyła się w błocie na bok i zasłoniła warz dłońmi. Nie będzie płakała. Odmówiła dania im tej satysfakcji. Przez cały czas utrzymała kamienną twarz i wiedziała, że to odebrało im część przyjemności. To było jedyne, co mogła zrobić i nie zamierzała teraz tego stracić.
Odczekała, aż zyskała pewność, że odeszli i podniosła się na nogi, poprawiając ubranie najlepiej, jak mogła. Żałowała, że nie może go zedrzeć i wyrzucić, nawet spalić. Ale musiała mieć coś do osłony przed zimnem i wilgocią. Niepewnym krokiem doszła do strumienia i wypłukała usta, pozbywając się paskudnego niesmaku i obmacując obluzowany ząb, Dionys usiłował wydobyć z niej jakąś reakcję, ale poza drapnięciem, gdy udało się jej uwolnić rękę, nic mu nie dała. Miała na ciele inne rozcięcia i stłuczenia, a w pewnym momencie zaćmiło jej przed oczami z bólu w żebrach, możliwe, że któreś było złamane.
W końcu usiadła na moście i po prostu siedziała w deszczu, aż usłyszała na drodze zbliżające się kroki. Obawiając się, że któryś z nich wraca po drugi raz, wstała i odwróciła się do ucieczki. Ale okazało się, że to tylko Herzer, trzymający w rękach drzewko wyższe od siebie, z ziemią wciąż przyczepioną do resztek korzeni.
Читать дальше