Oddział, maszerując przez bramę palisady, pomimo niewielkiej liczebności, i tak przedstawiał sobą imponujący widok. Kawalkadę otwierała kawaleria pod dowództwem Alyssy, za nią maszerowali Panowie Krwi, a dalej siedzący na koniach łucznicy oraz niewielki tabor jucznych mułów i koni. Edmund jechał tuż przed Panami Krwi, ubrany w pełną zbroję płytową, z zarzuconym na ramię młotkiem rycerskim o długim trzonku, za nim maszerował Serż, a obok niego dudziarz. Herzer niósł symbol oddziału, srebrnego orła z rozpostartymi skrzydłami, pękiem strzał w jednej łapie i gałązką oliwną w drugiej, a wszystko to na błękitnym tle.
Gdy przechodzili przez bramę, Serż zaintonował piosenkę.
Błyska topór, śpiewa miecz,
Stalą wroga przegnaj precz.
Konie gnają, tarczy blask,
Bij Psubratów aż po Brzask.
Bitwy zgiełk, krew pot i znój,
Walcz, by Kraj ten Został Twój.
Zadmij w róg i przegnaj strach,
Ilu Drani Poślem w Piach!
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY
Pomaszerowali do Via Apallia, a potem przekroczyli most nad Shenan i skierowali się na zachód.
— Gdzie my idziemy? — wymamrotał Cruz z pierwszego szeregu. Wszyscy wiedzieli, że przeciwnik znajdował się na południe. Zdawali się oddalać od nadchodzącego wroga.
— Nie wiem — odpowiedziała Deann, gdy to samo pytanie zaczęto powtarzać w dalszych szeregach.
— Cisza w kolumnie — zakomenderował Serż.
Szybkim marszem powędrowali Via na zachód, śpiewając od „Marszu Cambreath” do „Żółtej wstęgi”, przy czym różne rodzaje wojsk śpiewały swoje własne wersje, a później „Drogę Wielkiego Pnia” i „Pijąc Bourbona”. Kawaleria próbowała skłonić ich do podjęcia „Garryowen”, ale ponieważ nie sposób było do tego maszerować, a łucznicy nie znali słów, musieli to śpiewać sami. Szli tak przez wczesnoporanny deszcz, który wymagał własnej piosenki, aż dotarli do mostu nad strumieniem Cryptopus.
Tam, na rozkaz przekazany Alyssie przez Edmunda, kawaleria, oprócz pięciu jeźdźców, przeszła w kłus i odjechała dalej drogą, podczas gdy reszta wojska przekroczyła rzekę, utworzyła pojedynczą kolumnę i skręciła na południe.
Maszerowali po wąskiej drodze wzdłuż niewielkiej rzeki. Przeszli przez porośnięty drzewami wąwóz, prowadzący do wewnętrznej doliny masywu góry Massan. Szlak był ledwie widoczny i wyboisty, więc wojsko często musiało się zatrzymywać i oczyszczać go dla ciągnących za nimi koni czy równać większe wykroty. Nawet kiedy już przedostali się do doliny, stary szlak ledwie nadawał się do użycia, ale w sumie posuwali się w całkiem znośnym tempie. Mieli kilka przerw, głównie po to, by dać odpocząć koniom, ale nie zatrzymali się nawet na gotowanie posiłku, jedząc prażoną kukurydzę i popijając ją wodą ze znacznie już węższego strumienia. Kiedy jednak dotarli do drugiego końca doliny, słońce dawno już schowało się za górskim grzbietem na zachodzie i zaczynało się robić ciemno.
— Obóz — rozkazał Edmund. — Strażnicy, ale bez palisady.
Żołnierze przeszli do doskonale przećwiczonych czynności związanych z zakładaniem obozu, a Serż z McGibbonem ustawili posterunki wartownicze rozdzielone między Panów Krwi i łuczników. Obie grupy nie mieszały się, przygotowując osobne ogniska.
— No i co u diabła się dzieje? — Cruz zapytał Herzera w trakcie wieczornego posiłku. Herzer wylosował tego wieczora przygotowywanie kolacji, więc ugotował prosty gulasz z małpy i solonej wieprzowiny. — Czemu do cholery kawaleria odjechała na zachód?
— Nie wiem — odpowiedział Herzer, przypominając sobie mapę okolicy. Znajdowali się chyba najdalej jak możliwe od bezpośredniej obrony miasta.
— Byłeś wczoraj wieczorem u barona — zauważył Cruz. — Niczego nie powiedział?
— Nie, nie powiedział — odparł Herzer, nie wspominając, jak Edmund uzasadnił swoją wstrzemięźliwość. — A gdyby to zrobił, i tak bym ci nie powtórzył.
— Myślę, że skierujemy się na górę — stwierdził Pedersen. Dekurion z nieszczęśliwą miną spojrzał na górującą nad nimi ciemną masę. — Nie znoszę tego drania.
— Ja też — zgodziła się Deann. — Ale jeśli tak, lepiej wcześnie połóżmy się spać. — Po tych słowach podniosła się od ogniska i zaczęła szykować sobie posłanie.
— Racja — przytaknął Herzer, wstając i zbierając sprzęt kuchenny. Umył go w strumieniu, a potem rozłożył posłanie. Odzyskał futrzany koc i pomimo dodatkowej wagi dodał do swojego bagażu. Rozłożył najpierw skórzaną płachtę, potem koc i uformował pakiet z ubrań w charakterze poduszki. Jednak zanim się położył, dokonał jeszcze przeglądu straży ustawionych wokół obozu i upewnił się, że wszyscy są w pogotowiu i znają rozkład wart. Potem wrócił, zdjął zbroję i buty i położył się, przykryty płaszczem. Wyglądało na to, że w nocy może padać, ale stwierdził, że będzie się tym martwił, jeśli faktycznie zacznie moknąć. On też zastanawiał się nad możliwymi intencjami ich dowódcy, ale usnął, zanim doszedł do jakichkolwiek wniosków.
Następnego ranka, po obfitym posiłku, zaczęli wspinać się na górę.
Szlak był równie kiepski, jak ten, który wiódł do doliny, jeśli nie gorszy. Najwyraźniej prowadził śladami starej drogi, ale mijające tysiąclecia doprowadziły w wielu miejscach do jej całkowitej erozji. Droga wiła się serpentyną, a większość zakrętów została całkowicie zmyta. Jednak triari nieobce były takie warunki z ich poprzednich nieustannych marszów przez te okolice i z wprawą zabierali się do pracy nad każdą przeszkodą, oczyszczając osuwiska skalne i wypełniając miejsca, gdzie droga została zmyta. W związku z tym dotarcie na grzbiet góry zajęło im cały dzień, a baron Edmund był ewidentnie niezadowolony z tego, że posuwają się tak wolno. Na obiad i kolację zjedli suche racje i szli do późna w nocy. Baron nie pozwolił na pochodnie, a przy zachmurzonym niebie i głębokich cieniach pod drzewami, wędrówka wzdłuż grzbietu stała się prawdziwym koszmarem. Herzer nie wiedział, o której godzinie Talbot ogłosił w końcu postój, ale był w stanie już tylko wystawić strażników, a potem zawinąć się w koc, bez zdejmowania zbroi, i usnął praktycznie natychmiast.
Następnego ranka wstali przed świtem i maszerowali dalej, okazjonalnie łapiąc między drzewami widoki na doliny po obu stronach. Niewiele widzieli — ta część Shenan była praktycznie niezamieszkana — aż do późnego popołudnia, gdy zbliżyli się do drugiego krańca góry. Grzbiet, którym się poruszali, wznosił się tam w górę i gdy dochodzili do szczytu wzniesienia, daleko w dolinie na zachód od góry, zobaczyli wolno poruszający się na pomoc duży oddział.
Od czasu do czasu przekraczali antyczną drogę i to właśnie w jednym z takich miejsc Edmund zatrzymał pochód i naradził się z Serżem.
— Koniec marszu — zawołał Serż. — Rozbić pełen obóz.
Ustawili broń w kozły i rozpoczęli przygotowania do wybudowania ufortyfikowanego obozu. Pierwsza dekuria i łucznicy zajęli się kopaniem fosy i stawianiem palisady, podczas gdy pozostałe pododdziały zabrały się za ścinanie drzew w celu odsłonięcia przedpola. Obóz umieszczono u szczytu wzniesienia, z bramą po drugiej stronie w stosunku do szlaku i wąskim przejściem od strony grzbietu.
Przez cały czas, kiedy trwały prace, baron Edmund siedział na szczycie niewielkiego pagórka otwierającego się na południe, a gdy słońce zbliżało się ku zachodowi, nagle z zadowoleniem kiwnął głową i uniósł rękę z trzymanym w niej lustrem, odbijając promienie gasnącego słońca. Następnie truchtem zbliżył się do prawie już ukończonych fortyfikacji i rozejrzał się.
Читать дальше