Ściemniało się. Barrett zaczął powolną wspinaczkę w górę klifu do stacji. Pół godziny później przyszedł do niego Rudiger.
— Morze jest spokojniejsze. Wyrzuciło Vala na brzeg.
— Gdzie on jest?
— Paru chłopaków niesie go na górę, żeby oddać mu ostatnią posługę. Włożymy go do łodzi i pochowamy.
— W porządku — powiedział Barrett. W Stacji Hawksbilla była tylko jedna forma pochówku, pogrzeb na morzu. Nie mogli kopać grobów w litej skale, żeby pochować zmarłych. Tak więc Valdosta czekał powtórny pogrzeb. Wyrzucony przez fale, znów zostanie zabrany na morze i, odpowiednio obciążony, wysłany do miejsca wiecznego spoczynku. Normalnie odprawiali pogrzeb przy brzegu, ale teraz na mocy milczącego porozumienia poszli na ustępstwo, nie chcąc narażać ułomnego Barretta na kolejną mozolną wspinaczkę po stopniach, i wnieśli Valdosta na samą górę. To targanie w tę i z powrotem martwego ciała wydawało się trochę bezsensowne. Byłoby lepiej, pomyślał Barrett, gdyby morze zabrało Vala za pierwszym razem.
Hahn i paru innych pojawiło się jakiś czas później, niosąc zwłoki owinięte w płachtę niebieskiego plastiku.
Położyli je na ziemi przed jego barakiem. Wygłaszanie mów pożegnalnych było jednym z obowiązków, które wziął na siebie z własnej woli; miał wrażenie, że wygłosił ich z pięćdziesiąt tylko w ostatnim roku. Przyszło około trzydziestu osób. Pozostali albo nie dbali o zmarłego, albo też obchodził ich na tyle, że nie mogli uczestniczyć w ceremonii.
Barrett nie silił się na wielkie słowa. Opowiedział pokrótce o swojej przyjaźni z Valdostem, o wspólnych dniach na przełomie wieku, o rewolucyjnej działalności. Przypomniał parę z jego bohaterskich czynów. O większości z nich dowiedział się z drugiej ręki, bo w czasie lat chwały Valdosta przebywał w stacji. Między 2006 a 2015 Val niemal w pojedynkę doprowadził rząd do stanu wyczerpania, podkładając bomby i miny, zabijając ludzi Up Frontu.
— Wiedzieli, kim był — powiedział Barrett — ale nie mogli go znaleźć. Polowali na niego przez całe lata i pewnego dnia go dopadli i postawili przed sądem — wiecie, jakim sądem — po czym wysłali go do nas, do Stacji Hawksbilla. I przez wiele lat Val był tutaj przywódcą. Ale nie miał zamiaru być więźniem. Nie potrafił przystosować się do świata, w którym nie mógł walczyć z rządem. Dlatego pękł. Widzieliśmy, jak to się stało, i nie było to dla nas łatwe. Ani dla niego. Niechaj spoczywa w pokoju.
Barrett dał znak. Kilku żałobników dźwignęło ciało i poniosło je ku wschodowi. Inni pociągnęli za nimi. Barrett został. Stał i patrzył, dopóki kondukt nie zaczął schodzić po stopniach, które wiodły do morza; wtedy odwrócił się i wszedł do swojego baraku. Po chwili zapadł w sen.
Niedługo przed północą obudził go szybki tupot przed barakiem. Gdy usiadł, szukając po omacku kontaktu, do środka wtoczył się Ned Altman.
Barrett zamrugał, zdezorientowany.
— O co chodzi, Ned?
— O Hahna! — wysapał Altman. — Znowu kręci się przy Młocie. Przed chwilą widzieliśmy go w budynku.
Barrett otrząsnął się z senności jak foką z wody. Nie zwracając uwagi na uparte tętnienie w lewej nodze, zwlókł się z łóżka i narzucił ubranie. Był bardziej zaniepokojony niż chciał to okazać, dlatego zmusił twarz do zastygnięcia w obojętną maskę. Jeśli Hahn, majstrujący przy mechanizmach temporalnych, przypadkiem albo umyślnie zepsuje Młot, mogą nigdy nie otrzymać sprzętu zamiennego z Górnoczasu. W konsekwencji wszystkie przyszłe dostawy — o ile jakieś będą — wylądują w przypadkowych miejscach i latach. Dlaczego w ogóle Hahn interesował się maszyną?
Gdy Barrett wciągał spodnie, Altman powiedział:
— Latimer ma na niego oko. Nabrał podejrzeń, gdy Hahn nie wrócił do baraku na noc. Przyszedł do mnie i obaj zaczęliśmy poszukiwania. I znaleźliśmy go, węszącego przy Młocie.
— Co robił?
— Nie wiem. Gdy tylko zobaczyliśmy, że wchodzi do budynku, przybiegłem po ciebie. Tak miałem zrobić, prawda?
— Tak — przyznał Barrett. — Idziemy!
Wygramolił się z baraku i co sił w nodze pokuśtykał w kierunku głównego budynku. Ból niczym gorący kwas palił go od pasa w dół. Kula bezlitośnie wbijała się w lewą pachę, gdy wspierał na niej ciężar ciała. Zraniona stopa, zwisającą swobodnie, płonęła zimnym ogniem. Stawy prawej nogi, podtrzymującej większą część ciężaru, poskrzypywały i strzelały. Altman biegł bez tchu u jego boku. Stacja wyglądała nieziemsko w różowawej poświacie Księżyca. O tej porze spowijała ją głucha cisza.
Minęli barak Quesady. Barrett zastanowił się, czy nie wstąpić po medyka. Zrezygnował z tego pomysłu. Niezależnie od kłopotów, jakie mógł sprawić Hahn, czuł, że sam sobie poradzi. Ostatecznie w starym przeżartym pniu zostało jeszcze trochę siły.
Latimer czekał na nich przy wejściu do głównej kopuły. Był na krawędzi paniki, a może już poza krawędzią. Bełkotał ze strachu, pogrążony w szoku. Barrett nigdy dotąd nie widział go w takim stanie.
Zacisnął wielką łapę na chudym ramieniu Latimera i zapytał chrapliwie:
— No i gdzie on jest? Gdzie jest Hahn?
— On… zniknął.
— Do diabła, co ty mówisz? W którą stronę poszedł?
Latimer jęknął. Jego kanciasta twarz zrobiła się biała jak rybi brzuch. Usta drżały i trzepotały przez długą chwilę, nim wreszcie padły z nich słowa:
— Wszedł na Kowadło. Zapaliło się światło… rozbłysnął żar. A potem Hahn zniknął! Altman zachichotał.
— Ale heca! Zniknął! Bęc, prosto w maszynę, co?
— Nie — powiedział Barrett. — To niemożliwe. Maszyna służy wyłącznie do odbierania, nie do nadawania. Coś ci się pomyliło, Don.
— Widziałem, jak znika!
— Schował się gdzieś w budynku — upierał się Barrett. — Musi gdzieś tu być. Zamknij drzwi! Przetrze śniemy to miejsce i znajdziemy go!
Altman rzekł łagodnie:
— Prawdopodobnie zniknął, Jim. Skoro Don mówi,! że zniknął…
— Tak — powiedział Latimer z nagłym spokojem — toi prawda, wiesz. Wspiął się na Kowadło. Wtedy wszystka w pokoju zrobiło się czerwone i zniknął.
Barrett zacisnął dłonie w pięści i przycisnął je do bolących skroni. Biały, oślepiający ogień płonął mu w czaszce, niemal każąc zapomnieć o bolącej nodze, Teraz wyraźnie dostrzegł swój błąd. Zlecił misję szpiegowską ludziom, którzy byli jednoznacznie i niewątpliwie obłąkani. Nie było to zbyt przytomne posunięcie. Dowódcę sądzi się po doborze poruczników. Cóż, zdał się na Latimera i Altmana, a oni przekazywali mu dokładnie takie informacje, jakich mógł oczekiwać po szpiegach.
— Masz halucynacje — oznajmił zwięźle Latimerowi. — Ned, obudź Quesadę, niech zaraz tu przyjdzie. Ty, Don, stań przy wejściu. Jeśli Hahn się pokaże, masz wrzasnąć co sił w płucach. Ja przeszukam budynek.
— Czekaj — powiedział Latimer, łapiąc go za rękę. Zdawało się, że stara się odzyskać panowanie nad sobą. — Jim, pamiętasz, jak zapytałem, czy według j ciebie jestem wariatem? Zaprzeczyłeś. Powiedziałeś, że mi ufasz.
— Więc?
— Nie trać teraz tego zaufania. Mówię ci, to nie halucynacje. Widziałem, jak Hahn znika. Nie umiem tego wyjaśnić, ale wiem, co widziałem. Nie jestem wariatem.
Barrett wlepił w niego oczy. Pewnie, pomyślał. Masz na to słowo wariata. Uwierz mu, gdy grzecznie i spokojnie mówi ci, że jest najzupełniej zdrów na umyśle. Akurat.
Powiedział trochę łagodniej:
— W porządku, Don. Może i tak. Ale chcę, żebyś został przy drzwiach. Ja rozejrzę się szybko, po prostu żeby się zorientować, co i jak.
Читать дальше