Kiedy górnicy ponownie zaatakowali, Gover dołączył do ludzi, którzy tłoczyli się na schodach łączących Platformę z Tratwą. Musiał użyć pięści i łokci, żeby uniknąć lecących butelek i ognia. Skrył się pod Platformą. Jednakże atak skończył się równie nieoczekiwanie, jak się rozpoczął. Gover wypełzł ze swojej kryjówki i ostrożnie wszedł po schodach na górę.
Bojaźliwie oglądał płonące domy i spalone ciała. Ujrzał Deckera. Zwalisty mężczyzna szedł między ruinami. Od czasu do czasu pochylał się nad jakimś rannym albo kopał zniszczoną książkę. Jego zachowanie świadczyło o frustracji i gniewie.
Wydawało się, że był zbyt zajęty, aby zauważyć nieobecność Govera podczas bitwy.
Gover z ulgą podbiegł do Deckera. Zależało mu, żeby dowódca go zobaczył, toteż chrzęścił butami po rozbitym szkle.
Po zaśmieconym pokładzie przemknął cień. Gover przestraszył się i spojrzał w górę.
Wieloryb! I to zaledwie sto metrów nad Tratwą. Szybował jak wielki, półprzeźroczysty balon. Do diabła, co się tutaj dzieje? W bystrym umyśle Govera roiło się od spekulacji. Słyszał kiedyś opowieści o tym, że można urządzać polowania na wieloryby.
Może dałoby się podesłać Deckerowi tych głupawych pilotów drzew. Już wyobrażał sobie z rozkoszą, że będzie stał na krawędzi drzewa i rzucał bomby zapalające w stronę wielkiego, łypiącego oka…
— Zejdź z drogi, do cholery. — Ktoś uderzył go w ramię.
Gover zobaczył dwóch mężczyzn. Ciągnęli jakąś kobietę. Miała poparzoną twarz, a z jedynego, ocalałego oka ciekły łzy. Rozdrażniony Gover zamierzał ostro potraktować mężczyzn, nie byli nawet członkami Komitetu, lecz ich napięte twarze sprawiły, że ustąpił im z drogi.
Ponownie zadarł głowę do góry i zauważył, że do wieloryba zbliża się drzewo. Na skórze zwierzęcia dojrzał ciemną plamę o nieregularnym kształcie. Zmrużył oczy, oślepiony blaskiem gwiazdy.
Na kości, to człowiek. Gover zdumiał się tak bardzo, że na chwilę przestał myśleć o sobie. Jak, u licha, człowiek mógł się znaleźć na wielorybie?
Bestia powoli się zbliżała. Gover widział tajemniczego jeźdźca z dużej odległości, lecz doznał niemiłego wrażenia, iż skądś go zna.
Nie miał pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, ale chciał uzyskać klarowniejszy obraz. Sycząc przez zęby, ominął zabitych i rannych i ruszył na poszukiwanie Deckera.
Namówiwszy zwierzę do porzucenia szkółki, Rees przez wiele godzin żałował, że nie dane mu było umrzeć.
Wieloryb w jednostajnym tempie wynurzał się z głębin Mgławicy, lecz cały czas wił się w konwulsjach, smutny z powodu opuszczenia swoich towarzyszy. Jego nastrój udzielił się Reesowi. Mężczyzna odczuwał ogromny ból i udrękę. Nie jadł ani nie spał.
Leżąc pod ścianą żołądka, prawie nie mógł się ruszyć i miał kłopoty nawet z oddychaniem.
Czasami, gdy odzyskiwał przytomność, czuł, jak wije się na ciepłej, śluzowatej ścianie żołądka wieloryba.
Niczym płomienie zapałek na wietrze, w jego pamięci nadal jednak tkwiły obrazy Hollerbacha, Pallisa i innych. Skupiał myśli na Tratwie i nieustannie nucił pieśń wieloryba.
Mijały kolejne szychty, a Rees wciąż leżał, obawiając się snu. W pewnym momencie nagle poczuł, że coś się zmienia. Zwierzę zaczęło poruszać się bardziej chaotycznie. Wieloryb wyraźnie zakrzywił trajektorię lotu. Rees przewrócił się na brzuch i spojrzał przez ciemne chrząstki.
Z początku nie dotarło do niego, co widzi. Duży, rdzawobrązowy krążek, przy którym nawet wieloryb wydawał się mały, rzadki las drzew powoli wirujący nad nie oświetlonymi, metalowymi arteriami…
Ależ to Tratwa.
Czując nagły przypływ sił, Rees wbił palce w gęstą, włóknistą materię i rozdarł tkankę chrzestną.
Drzewo spokojnie wzlatywało ku wielorybowi.
— No dalej, chłopcze — warczał Pallis. — Człowiek, który tam jest, uratował nam życie, a teraz my uratujemy jego.
— Chyba nie myślisz, że celowo sprowadził tu tego wieloryba? — Nead z niechęcią doglądał mis paleniskowych.
— Masz jakieś inne wytłumaczenie? — Pallis wzruszył ramionami. — Ile razy widziałeś, żeby wieloryb znalazł się tak blisko Tratwy? To się nie zdarzyło nigdy. A jak często widujesz człowieka lecącego na wielorybie? Dwa nieprawdopodobne wydarzenia podczas jednej szychty? Nead, przyjęcie nawet najprostszej hipotezy sugeruje, że musi tu istnieć jakieś powiązanie. — Nead spojrzał na pilota z zaciekawieniem. — Widzisz — dorzucił Pallis — nawet uczeni trzeciej klasy nie mają monopolu na wiedzę, a teraz zabieraj się do tych cholernych mis!
Drzewo wzbiło się ponad wypuszczaną przez siebie warstwę dymu. Wkrótce monstrualna sylwetka wieloryba wypełniła całe niebo. Zwierzę przypominało ruchomy sufit i bez przerwy unosiło swego pasażera jak na karuzeli.
W miarę jak drzewo przybliżało się do celu, prędkość jego rotacji gwałtownie malała pomimo wysiłków Neada. W końcu zupełnie się zatrzymało w odległości dwudziestu metrów od brzucha zwierzęcia. Gigantyczna bestia łypnęła trojgiem oczu w kierunku soczystego listowia.
— Nic nie mogę zrobić! — zawołał Nead. — Ten cholerny dym jest tak gęsty, że można by było po nim chodzić, ale drzewo ani drgnie.
— Nead, drzewo żywi do wieloryba mniej więcej takie samo uczucie, jakie talerz mięsa do ciebie. Z pewnością stara się jak może, po prostu trzymaj się kursu. — Pallis złożył dłonie i krzyknął w powietrze: — Hej, ty na wielorybie!
W odpowiedzi mężczyzna słabo pomachał ręką.
— Posłuchaj, nie jesteśmy w stanie podlecieć bliżej. Będziesz musiał skoczyć.
Rozumiesz? — Nastąpiła długa przerwa, a potem „pasażer” jeszcze raz zamachał. — Spróbuję ci pomóc! — zawołał Pallis. — Obroty wieloryba powinny ci pomóc przedostać się na drugą stronę. Wystarczy, że puścisz się w odpowiednim momencie.
Mężczyzna zatopił twarz w cielsku wieloryba, jakby ogarnęło go zupełne wyczerpanie.
— Nead, ten facet nie wygląda na zbyt zdrowego — mruknął Pallis. — Jeśli spadnie, kto wie, czy uda mu się czegoś uchwycić. Przez chwilę nie zajmuj się misami paleniskowymi.
Stań w gotowości, żeby pobiec tam, gdzie on spadnie.
— Nead skinął głową i wyprostował się, zaczepiając palcami nóg o listowie.
— Hej, ty tam na górze… zrobimy to podczas następnego obrotu, dobrze?
Nieznajomy jeszcze raz pomachał ręką.
Pallis wyobraził sobie moment, w którym mężczyzna oderwie się od wieloryba:
opuści wirujące cielsko tangencjonalnie i poleci w kierunku drzewa w mniej lub bardziej prostej linii. Nie powinno być żadnych problemów, chyba żeby wielorybowi w ostatniej chwili przyszło do głowy odlecieć!
— Teraz! Puść się! — Mężczyzna uniósł głowę i bardzo powoli zgiął nogi.
— Za wolno! — wrzasnął Pallis. — Trzymaj się, bo… — Mężczyzna zaczął wierzgać, leciał po trasie, która z pewnością nie była styczna do obrotu wieloryba. — … bo na nas nie trafisz — dokończył szeptem Pallis.
— Na kości, Pallis, to będzie bardzo blisko.
— Zamknij się i uważaj.
Sekundy niemiłosiernie się dłużyły. Wydawało się, że mężczyzna jest bezwładny, jego kończyny zwisały jak kawałki sznura. Dzięki temu, że poleciał w powietrze, obrót wieloryba rzucił go na prawo od Pallisa, lecz nerwowe wierzganie zniosło go zanadto w lewo. Dwie przeciwstawne siły oddalały go od Pallisa. Nagle mężczyzna gwałtownie zamachał rękami i nogami, a potem całym ciężarem runął Pallisowi na pierś i przewrócił go w listowie.
Читать дальше