Nead wrócił do pracy. Pallis przyglądał mu się przez kilka minut. Nead miał podkrążone oczy i był tak wychudzony, że sterczały mu łopatki i łokcie. Jego kombinezon łatano tak często, że prawie nie przypominał ubrania, a co dopiero munduru.
Liczył sobie zaledwie siedemnaście tysięcy szycht. Na kości, pomyślał Pallis, cóż robimy naszym młodym ludziom!
Gdyby chociaż potrafił uwierzyć w swoje własne, dodające animuszu gadki, może poczułby się lepiej.
Eskadra drzew wydostała się z cienia Tratwy. W świetle gwiazd liście zapłonęły złocistobrązowym blaskiem. Pallis czuł, jak soki drzewa obficie ściekają przez gałęzie.
Rotacja drzewa wzrastała jak u pełnego energii skoczka, zdawało się skakać ku gwieździe, która świeciła na niebie nad Tratwą.
Krawędź znajdowała się teraz zaledwie kilka metrów dalej. Pallis poczuł, jak w gardle narasta mu krzyk, pierwotny i groźny. Uniósł zaciśniętą pięść. Pozostali piloci również wyciągnęli ramiona w milczącym pozdrowieniu.
Po chwili drzewny korowód wzbił się nad Platformą.
Oczom Pallisa ukazała się panorama krwi i płomieni. Ludzie biegali we wszystkie strony. Na pokładzie paliły się całe domy. Tam, gdzie dachy zostały oderwane na skutek wybuchu, Pallis widział płonące sterty papierów. Ogniska zaczęły dymić, kiedy z konarów drzew pociekła na nie struga soków.
Kilkanaście metrów nad Platformą pojawiły się trzy maszyny górnicze, żelazne płyty zaopatrzone w dysze, z których buchnęła para. Pallis zobaczył, że ludzie z Tratwy wiją się w męczarniach, a ich ciała pokrywają się bąblami. Każda maszyna miała załogę złożoną z dwóch lub trzech górników. Napastnicy leżeli brzuchami na płytach i zrzucali butelki, z których, niby odrażające bukiety, wykwitały pióropusze ognia.
Ten atak okazał się najgroźniejszy. Poprzednio górnicy celowali głównie w tereny, na których znajdowały się maszyny dostawcze, i przeważnie udawało się odeprzeć ataki, a liczba ofiar po obu stronach nie była zbyt duża. Jednakże tym razem dokonali zamachu na centrum dowodzenia Tratwą.
Tratwa nie potrafiła dobrze zorganizować obrony. Kiedy górnicy zaatakowali, nawet flotylla Pallisa niczego się nie spodziewała. Gdyby nie bystre oko pilota, być może Tratwa nie wykonałaby żadnego przeciwuderzenia. Jednak w końcu mieszkańcy Platformy rzucili się do walki. W kierunku maszyn agresora poleciały dzidy i noże, co zmusiło górników do schowania się za płytami. Pallis zauważył, że jedna z włóczni trafiła górnika w ramię.
Mężczyzna spojrzał na zakrwawioną strzałę sterczącą mu z barku, chwycił ją zdrową ręką i wrzasnął…
Pozbawiona sternika maszyna przechyliła się.
Pozostali członkowie załogi krzyknęli i próbowali dosięgnąć urządzeń sterujących, lecz po kilku sekundach płyta opadła i od pokładu dzielił ją najwyżej metr.
Mieszkańcy Tratwy nie zważali na parę i przedarli się do maszyny. Sto rąk uczepiło się jej krawędzi.
Silniki zgasły. Obrońcy wywlekli wrzeszczących górników i zasypali ich gradem ciosów.
Flotylla drzew znajdowała się teraz kilkanaście metrów nad Tratwą i po raz pierwszy została zauważona przez walczących. Chaotycznie rozmieszczone szeregi obrońców entuzjastycznie krzyknęły, górnicy zaś odwrócili głowy i stanęli jak wy? wryci.
Pallis poczuł dumę na myśl, jaką grozę musi budzić w prostym ludzie Pasa widok tak wielu drzew.
— Już prawie pora — mruknął do Neada. — Jesteś gotowy? — Nead stał obok pnia drzewa.
Miał w ręku butelkę z paliwem. Przypalił knot prymitywną zapałką i zmierzył pocisk nienawistnym wzrokiem.
— O tak, jestem gotowy — powiedział.
— W porządku, chłopcze — odparł Pallis z werwą. Patrzył na bitwę. Ogarnął go wielki wstyd. — Zaraz będę odliczał. Pamiętaj: jeśli nie możesz trafić górnika, skracaj ogień, nie jesteśmy tu po to, żeby bombardować naszych ludzi. — Drzewa przeleciały nad polem bitwy.
Pallis spostrzegł, że na widok cienia walczący zadzierają głowy niczym osmalone kwiaty skoczków. Najbliższa płyta znajdowała się w odległości zaledwie kilku metrów. — Trzy…
dwa…
— Pallis! — Mężczyzna gwałtownie się odwrócił. Jeden z pilotów stanął, balansując na pniu swojego drzewa, i przyłożył ręce do ust, a następnie wskazał nieregularne zarysy kolejnych statków wroga na niebie.
— Cholera. — Pallis zobaczył, że górnicy śmieją się złośliwie, a w ich rękach lśnią szklane przedmioty. Najwyraźniej zamierzali się wzbić ponad jego drzewa.
— Co robimy, Pallis?
— Nie doceniliśmy ich. Zaskoczyli nas, schwytali w pułapkę. Do diabła. Chodź, młody człowieku, nie stój tak. Musimy polecieć w górę, zanim oni nas uprzedzą. Ty zajmiesz się misami w pobliżu krawędzi, a ja pójdę do pnia. — Nead patrzył na intruzów w taki sposób, jakby nie mógł się pogodzić z myślą, że musi oderwać wzrok od przebiegającej według prostych reguł bitwy na dole.
— No, ruszaj! — warknął Pallis, uderzając go w ramię.
Nead usłuchał pilota.
Pod drzewami rozprzestrzenił się obłok dymu, zasłaniając pole bitwy. Wielka flotylla coraz bardziej oddalała się od pokładu, lecz statki górników były mniejsze, szybsze i o wiele zwrotniejsze, toteż bez trudu zajęły pozycję nad drzewami.
Pallis poczuł, że opadają mu ręce. Wyobraził sobie, że któryś z pocisków trafia w wyschnięte konary jego drzewa. Listowie spaliłoby się jak stary papier. Drzewo uległoby dezintegracji, a jego płonące konary zaścieliłyby cały pokład. Hm, przecież jeszcze żył.
— Rozproszyć się! — wrzasnął do swoich pilotów. — Nie mogą wziąć nas wszystkich.
Formacja ociężale się rozdzieliła. Dwa górnicze statki oderwały się od siebie i zaczęły lecieć w kierunku wybranego drzewa…
Jednym z celów okazało się drzewo Pallisa.
Kiedy płyta zniżyła lot, górnik i pilot spojrzeli sobie w oczy. Nead stanął u boku Pallisa, ten zaś wyciągnął rękę, znalazł jego ramię i mocno ścisnął…
Po chwili drzewem wstrząsnął powiew chłodnego wiatru, a po twarzy Pallisa nieoczekiwanie przemknął cień. Zobaczył na tle wiszącej nad Tratwą gwiazdy potężną sylwetkę.
— Wieloryb… — wyrzekł i ze zdumienia zaniemówił. Ogromne zwierzę dzieliło od pokładu Tratwy najwyżej sto metrów. Pallis nigdy nie słyszał, żeby wieloryb podlatywał tak blisko.
Kiedy górnicy atakujący Pallisa zobaczyli tuż nad sobą gigantyczny, półprzeźroczysty sufit, krzyknęli w panice i rzucili się do urządzeń sterowniczych. Płyta zachwiała się, wykonała obrót i błyskawicznie odleciała.
Oszołomiony Pallis odwrócił się i zerknął na Platformę. Małe, walczące ze sobą postacie ludzi znalazły się w cieniu wieloryba. Zareagowały rzuceniem broni i ucieczką.
Ostatnia maszyna górników wystrzeliła w powietrze i zniknęła za krawędzią Tratwy.
Wkrótce Platforma opustoszała, zostali na niej tylko ranni i zabici. Na kilkunastu gruzowiskach bezładnie trzepotały ogniki.
— Już po wszystkim, prawda? — wyszlochał Nead.
— Masz na myśli inwazję? Tak, chłopcze, już się skończyła. Przynajmniej na razie…
Dzięki temu cudowi. — Pallis zadarł głowę i spojrzał na wieloryba. Wyobrażał sobie, jakie zamieszanie wśród ludzi z ulic i fabryk Tratwy musiał wywołać widok takiego monstrum na niebie. — Ale górnicy wrócą tutaj albo — dodał ponuro — to my będziemy zmuszeni wyjść im na spotkanie… — Głos zamarł mu w gardle.
Do brzucha wieloryba przywierał człowiek i machał do niego ręką.
Читать дальше