Gover wzdrygnął się.
— Dobrze, Gover. — Na wargach Deckera błąkał się okrutny uśmiech. — Zgadzam się z tobą, ale mam jeden warunek.
— Jaki?
— Żadnej belki. Wystarczy już tego tchórzliwego zabijania. Nie, pozwólmy mu umrzeć tak, jak przystoi mężczyźnie. W walce wręcz.
Gover wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Decker cofnął się krok, żeby zostawić Reesowi i Goverowi więcej miejsca. Wokół wpatrzonych w siebie przeciwników zebrał się mały tłum, umazane krwią twarze były spragnione rozrywki.
— Znowu krwawe zabawy, Decker?
— Zamknij się, Pallis.
Rees kątem oka zauważył, że dwaj gwardziści, Plam i Seel, mocno trzymają pilota za ramiona. Potem spojrzał na wykrzywioną ze strachu twarz Govera.
— Decker, przebyłem daleką drogę — rzucił. — Mam ci coś do powiedzenia… coś, o czym ci się nawet nie śniło.
— Naprawdę? — Decker uniósł brwi. — Z zainteresowaniem wysłucham tej historii…
później. Najpierw będziecie walczyć.
Gover przykucnął, rozcapierzając palce.
Rees uznał, że nie ma wyboru. Podniósł ręce i próbował szybko obmyślić strategię walki. Kiedyś potrafił wykręcić Goverowi rękę. Teraz jednak, gdy miał za sobą wiele szycht w krainie Kościejów i podróż na wielorybie, nie ufał swojej sile.
Gover wyczuł wątpliwości Reesa. Nie bał się już, przyjął odpowiednią pozy ej ę i stał się bardziej agresywny.
— No chodź, szczurze z kopalni — powiedział i zbliżył się do Reesa.
Rees był wściekły. Nie miał czasu na bijatyki. Zmuszał swój umysł do intensywnej pracy. Czyżby dotychczasowa podróż niczego go nie nauczyła? Jak uporałby się z tą sytuacją Kościej? Rees przypomniał sobie harpuny na wieloryby, które przeszywały powietrze z zabójczą dokładnością…
— Uważaj, Gover — odezwał się ktoś z tłumu. — On ma broń.
— Co, to ma być broń? — Rees uświadomił sobie, że wciąż trzyma w ręku stłuczoną butelkę, i przyszedł mu do głowy pewien pomysł. — W porządku, Gover, walka wręcz. Tylko ty i ja. — Rees zamknął oczy. Przyciąganie Tratwy i Platformy sprawiało, że odczuwał nudności. Z całej siły cisnął kawałek szkła w taki sposób, żeby zatoczył lekki łuk. Przemknął przez rozgwieżdżone niebo jak iskra.
Gover obnażył zęby, były równe i brązowe.
Rees zrobił krok do przodu. Miał wrażenie, że czas płynie wolniej, a świat wokół niego zupełnie zamiera; poruszało się jedynie szkło, błyszczące w górze.
Otoczenie stało się jasne i wyraźne, jakby oświetlała je jakaś potężna latarnia ukryta w oczach naukowca.
Przytłaczały go szczegóły: liczył kropelki potu na czole Govera, patrzył na jego pobladły w trakcie oddychania nos. Rees czuł ściskanie w gardle i przyśpieszone krążenie krwi.
Przez cały ten czas stłuczona butelka, pełna wdzięku, idealnie orbitowała w polu grawitacyjnym. W końcu jednak zaczęła opadać ku pokładowi i wbiła się w plecy Govera.
Gover upadł z jękiem. Przez chwilę wił się po pokładzie. Na metalowej powierzchni wokół niego powiększała się kałuża krwi. Wreszcie znieruchomiał, a krew przestała płynąć.
Przez dłuższy czas nikt nie wykonał żadnego ruchu. Decker, Pallis i wstrząśnięty tłum tworzyli żywy obraz.
Rees uklęknął. Plecy Govera przypominały teraz krwawy strzęp. Rees wepchnął rękę w ranę i wyciągnął z niej szkło, a potem wstał i uniósł przerażające trofeum, z którego ściekała mu na ramię krew.
Decker podrapał się w głowę.
— Na kości… — Prawie się zaśmiał.
— Wiem, co myślisz — spokojnie oznajmił Rees Deckerowi, mimo że ogarnął go gniew.
— Nie spodziewałeś się po kimś takim jak ja nieczystej walki. Oszukałem, nie postąpiłem zgodnie z regułami, tak?
Decker niepewnie pokiwał głową.
— To nie jest cholerna zabawa! — wrzasnął Rees, opryskując twarz Deckera kropelkami śliny. — Nie miałem zamiaru dać się zabić temu durniowi. Zależało mi na tym, żebyście mnie wysłuchali. Jeśli zechcesz, Decker, to i tak mnie zniszczysz, ale jeśli chcesz mieć jakąkolwiek szansę uratowania swoich ludzi, to mnie wysłuchasz. — Potrząsnął szkłem. — Czy ten przedmiot dał mi prawo bycia wysłuchanym? Dał?
— Lepiej zabierz tego faceta do domu, pilocie. — Pokryta szramami twarz Deckera nie zdradzała żadnych emocji. — Każ mu się umyć. — Zmrużył oczy i rzucił ostatnie spojrzenie, a potem odwrócił się.
Rees upuścił szkło. Nagle dało o sobie znać zmęczenie. Miał wrażenie, że pokład drży i zbliża się do jego twarzy. Poczuł, że czyjeś ramiona obejmują go w pasie.
Podniósł głowę i powiódł dookoła mętnym wzrokiem.
— Pallis. Dzięki… Widzisz, musiałem to zrobić. Rozumiesz mnie, prawda?
Pilot unikał wzroku Reesa, wpatrywał się w jego zakrwawione ręce i drżał.
Kiedy Pallis spojrzał w górę, Pas wydał mu się zniszczoną zabawką wiszącą w powietrzu. Pomiędzy planetą i drzewem Pallisa krążyły dwie płyty, które co kilka minut wypuszczały obłoki pary i przesuwały się parę metrów w chmurach. Górnicy, którzy nimi sterowali, patrzyli na drzewo z nienawiścią.
W wielkiej otchłani czerwonego powietrza maszyny górników przypominały żelazny pył, lecz Pallis ze smutkiem uświadomił sobie, iż tworzą one równie solidny mur jak drewno czy metal. Stał obok pnia swego drzewa i, gapiąc się na wartowników, w zamyśleniu pocierał podbródek.
— No cóż, nie ma sensu obijać się tutaj — powiedział. — Będziemy musieli polecieć dalej.
— Pallis, ty chyba zwariowałeś. — Pulchna twarz Jaen pokryta była sadzą z mis paleniskowych — Przecież oni nas nie przepuszczą. — Wskazała muskularnym ramieniem górników. — Na miłość boską, Tratwa i Pas prowadzą ze sobą wojnę!
— Kiedy ma się do czynienia z naukowcami, którzy uczą się być leśnikami, problem polega na tym, że muszą się wykłócać o każdy cholerny szczegół. Dlaczego, u licha, po prostu nie robicie tego, co wam się każe?
— A może wolałbyś znowu mieć przy sobie Govera, pilocie? — Jean uśmiechnęła się.
Nie powinieneś się skarżyć, że rewolucja zapewniła ci tak wysokiej jakości personel.
— No dobrze, wysoka jakość, musimy się brać do roboty. Trzeba napełnić misy. — Pallis wyprostował się i otrzepał dłonie.
— Mówisz poważnie? — Jaen zmarszczyła czoło. — Lecimy dalej?
— Słyszałaś, co mówił Rees. To, co mamy do powiedzenia górnikom, jest prawdopodobnie najważniejszą nowiną od czasu, gdy w Mgławicy po raz pierwszy pojawił się Statek. Zmusimy tych przeklętych górników, żeby nas wysłuchali, czy to się im podoba, czy nie. Jeśli w rezultacie zostaniemy wysadzeni w powietrze, trudno. Potem jednak przyleci następne drzewo, i jeśli ono również ulegnie zniszczeniu, to potem jeszcze jedno i jeszcze jedno, aż w końcu te głupie szczury z kopalni zrozumieją, że naprawdę chcemy z nimi rozmawiać.
W czasie niezdarnej tyrady Pallisa Jaen nie odrywała się od pracy, usiłując rozpalić ogień w misie paleniskowej. Kiedy pilot umilkł, podniosła głowę.
— Przypuszczam, że masz rację. — Przygryzła wargę. — Żałuję tylko…
— Czego żałujesz?
— Że to akurat Reesowi udało się przeżyć i ocalić ludzkość. Ten mały szczur z kopalni już i tak zadzierał nosa…
— Proszę napełnić misy, uczennico. — Pallis wybuchnął śmiechem.
Jaen zabrała się do roboty. Pallis lubił z nią pracować. Była dobrym leśnikiem, wykonywała polecenia szybko i sprawnie. Potrafiła odgadywać intencje pilota i jakoś nigdy nie wchodziła mu w drogę.
Читать дальше