Wieloryb zadrżał i z ulgą wzbił się w górę.
Nead ściągnął mężczyznę z Pallisa i położył go na plecach. Pod gęstym, brudnym zarostem przybysza było widać wydatne kości policzkowe. Miał zamknięte oczy, a jego wychudzone ciało opinały resztki kombinezonu.
— Chyba znam tego faceta. — Nead podrapał się w głowę.
— Rees. — Pallis potarł obolałe piersi i wybuchnął śmiechem. — Do kroćset, powinienem był się domyślić, że to ty.
Rees spojrzał na niego spod półprzymkniętych powiek.
— Witaj, pilocie drzewa — przemówił głosem suchym jak piasek. — Ależ miałem podróż.
— Tego jestem pewien. — Pallis poczuł, że wilgotnieją mu oczy. Zakłopotał się. — Omal nie chybiłeś, ty przeklęty idioto. Manewr byłby całkiem łatwy, gdyby nie zachciało ci się robić po drodze salt.
— Miałem do ciebie całkowite zaufanie, przyjacielu. — Rees próbował usiąść. — Pallis, posłuchaj — dodał.
— Co takiego? — zagadnął Pallis, marszcząc brwi.
— Trochę trudno mi to wytłumaczyć. — Rees wykrzywił poranione usta w uśmiechu. — Musisz mnie zabrać do Hollerbacha. Chyba wiem, jak ocalić świat…
— Co wiesz?
— On jeszcze żyje, prawda? — Zaniepokoił się Rees.
— Kto, Hollerbach? — Pallis roześmiał się. — Zdaje się, że nie mogą się pozbyć tego starego tak samo, jak nie mogą się pozbyć ciebie. A teraz połóż się, to zabiorę cię do domu.
Rees westchnął i ułożył się pośród liści.
* * *
Kiedy drzewo zbliżało się do doku, Rees był już w lepszej kondycji. Wypił wodę Pallisa i skubnął trochę mięsa.
— Mięso wieloryba utrzymywało mnie przy życiu, ale na krótką metę, chyba nabawiłem się awitaminozy i jadłem zbyt mało białka.
— Tylko pozbądź się swoich niedoborów białkowych, zanim ruszysz na moje listowie.
— Pallis przezornie popatrzył na resztki jedzenia.
Z pomocą Pallisa Rees ześlizgnął się po linie drzewa na pokład. Na dole Pallis powiedział:
— Chodź do mojej kabiny i odpocznij, zanim…
— Nie ma czasu — odparł Rees. — Muszę się dostać do Hollerbacha. Jest tyle roboty…
musimy wystartować, zanim staniemy się zbyt słabi, żeby coś zdziałać. — Niespokojnie zerknął na plątaninę kabli. — Ciemno tutaj — powiedział powoli.
— Dobre określenie — zauważył ze smutkiem Pallis. — Posłuchaj, Rees, sprawy nie mają się lepiej. Decker wszystkim rządzi i chociaż nie jest ani głupcem, ani potworem, to jednak cały czas postępuje nierozważnie. Być może jest już za późno.
— Pilocie, zabierz mnie do Hollerbacha — powiedział Rees cicho i spojrzał mu w oczy z ogromną determinacją.
Pallis był zdumiony. Postawa Reesa bardzo wpłynęła na niego. Pomimo fizycznej słabości Rees się zmienił, nabrał pewności siebie, wręcz budził szacunek. Z drugiej strony, byłoby dziwne, gdyby niesamowite przeżycia nie odcisnęły na nim żadnego piętna.
— Nie chcemy kłopotów, pilocie! — Głos dochodził z ciemnej plątaniny kabli.
— Kto tam? — Pallis podszedł do kabli i oparł ręce na biodrach.
Po chwili ujrzał dwóch mężczyzn, którzy wydawali się wielcy jak maszyny dostawcze. Mieli na sobie podarte tuniki, które stanowiły uniform funkcjonariuszy Komitetu.
— Seel i Plath — jęknął Pallis. — Rees, pamiętasz tych dwóch klownów? Posłuszne pionki Deckera… Czego chcecie, kościane łby?
— Posłuchaj, Pallis, przyszliśmy po górnika, nie po ciebie. Wiem, że kiedyś już się biliśmy na pięści… — Seel, niski, barczysty i łysy mężczyzna, zrobił krok do przodu i szturchnął Pallisa w klatkę piersiową.
— O, tak — zauważył spokojnie Pallis. Uniósł ramiona i napiął mięśnie. — Coś ci zaproponuję, może dokończymy tę bójkę, co?
Seel zrobił krok do przodu. Rees włączył się do rozmowy.
— Daj spokój, pilocie — powiedział ze smutkiem. — I tak muszę przeciwstawić się głupocie. Załatwmy tę sprawę ostatecznie.
Plath niezbyt łagodnie wziął Reesa za ramię i obaj zaczęli iść przez plątaninę kabli.
Rees stawiał kroki lekko, ale chwiejnie.
— Na miłość boską, ten biedny chłopak dopiero co jechał na wielorybie. — Pallis gniewnie potrząsnął głową. — Nie możecie zostawić go w spokoju? Czy nie dość się nacierpiał?
W odpowiedzi Seel rzucił mu przeciągłe, tęskne spojrzenie i mała grupa odeszła.
Pallis wydał jęk rozczarowania.
— Skończ robotę tutaj — ofuknął Neada.
— Dokąd idziesz? — Nead oderwał się od pracy przy kotwicy kablowej.
— Oczywiście za nimi, a dokąd indziej? — odparł Pallis i ruszył w drogę.
W pobliżu Platformy Rees czuł się tak, jakby miał watę w kolanach. Pomyślał z ironią, że jest przez swoich oprawców nie tyle krępowany, ile podtrzymywany.
Kiedy wspięli się po płytkich schodach na pokład Platformy, wymruczał: „Dziękuję”. Po chwili ociężale uniósł głowę i ujrzał pole walki.
— Witaj w siedzibie rządu, Rees — ponuro oznajmił Pallis.
Rees usłyszał, że coś pęka pod jego butami. Schylił się i podniósł rozbitą, częściowo nadpaloną i stopioną butelkę.
— Znowu bomby zapalające? Co się tutaj stało, pilocie? Kolejna rewolta?
— To górnicy, Reesie. — Pallis potrząsnął głową. — Prowadzimy tę bezsensowną wojnę od czasu, gdy straciliśmy maszynę dostawczą, którą wysłaliśmy na Pas. To głupia, krwawa historia… Przykro mi, że musisz to oglądać, chłopcze.
— Hm. Co my tu mamy? — Czyjś pękaty brzuch zakołysał się tak blisko Reesa, że wyczuł silne pole grawitacyjne przybysza i doznał wrażenia, iż staje się słaby i pusty w środku. Spojrzał na szeroką, poznaczoną bliznami twarz.
— Decker…
— To ty szedłeś po belce, prawda? — Wydawało się, że Decker jest zaintrygowany, jakby głowił się nad dziecinną zagadką. — A może jesteś jednym z tych, których zesłałem do kopalni?
Rees nie odpowiadał. Obserwował przywódcę Tratwy. Decker miał głębokie zmarszczki na twarzy i zapadnięte, niespokojne oczy.
— Zmieniłeś się — zauważył Rees.
— Chłopcze, wszyscy się zmieniliśmy, do cholery. — Oczy Deckera przypominały teraz szparki.
— Szczur z kopalni. Wydawało mi się, że cię rozpoznaję, kiedy trzymałeś się wieloryba. — Słowa brzmiały jak syk. Z chudej twarzy Govera wprost biła nienawiść.
— Gover, nigdy bym nie pomyślał, że jeszcze kiedyś cię zobaczę. — Rees nagle poczuł ogromne znużenie. Spojrzał Goverowi w oczy, usiłując sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni go widział. Doszedł do wniosku, że było to podczas rewolty, kiedy w milczeniu przyłączył się do grupy uczonych na zewnątrz mostka. Wtedy pogardzał Goverem, ten zaś wyczuwał nastawienie Reesa i mienił się ze złości na twarzy.
— To wygnaniec. — Gover przysunął się do Deckera, zaciskając i rozkurczając małe pięści. — Widziałem, jak leciał na wielorybie i kazałem go do ciebie przyprowadzić. Zrzuciłeś go z Tratwy, a on wrócił. Na dodatek jest górnikiem…
— A więc? — zagadnął Decker.
— Każ temu draniowi przejść po belce.
Zniszczona twarz Deckera zdradzała przeżywane emocje. Nagle Rees uświadomił sobie, że ten człowiek jest zmęczony, zmęczony nieoczekiwaną złożonością swojej roli, zmęczony krwią, ciągłymi niedoborami żywności, cierpieniem… Był zmęczony i zapewne miał ochotę na kilka minut rozrywki.
— Najchętniej więc byś go zrzucił? — Gover skinął głową, nie odrywając oczu od Reesa.
— Szkoda, że nie byłeś taki odważny, kiedy na niebie znaleźli się górnicy — mruknął Decker.
Читать дальше