Na widok wieloryba płaskie stworzenia rozpierzchły się w popłochu. Troje wielorybich oczu z precyzją dokonywało pomiarów triangulacyjnych. Po chwili żywe krążki zderzyły się z wielkim, płaskim przodem wieloryba. Warstwa chrzestna dudniła jak bęben.
Rees odruchowo się cofnął. Skazane na pożarcie talerzowe istoty słabo się obracały, w końcu jednak wpadały do środka i znikały w nieprzezroczystym przełyku, o czym świadczyło ciągłe wybrzuszanie się wielkiej rury. Rees wyobrażał sobie, jak te wciąż żywe organizmy muszą się miotać między ściankami przełyku, skoro dotychczas swobodnie oddychały powietrzem. Po kilku minutach pierwsze wybrzuszenie dotarło do początkowego odcinka półprzeźroczystych wnętrzności. Zniszczone talerze pojawiły się w jelitach, gdzie panowała względna cisza.
Niektóre jeszcze słabo się obracały. Ich wędrówka dobiegała końca w zbiornikach z gazami i płynami trawiennymi, gdzie ulegały rozpuszczeniu.
Wieloryb torował sobie drogę wśród ławicy talerzy przez mniej więcej trzydzieści minut. Potem Rees kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Kiedy się odwrócił i wytężył wzrok, zobaczył, że po niebie przelatuje ze świstem coś czerwonego. Wkrótce dostrzegł mnóstwo plamek. Przypominały pociski, w szaleńczym pędzie lądowały na talerzach, a gdy podrywały się do lotu, zostawiały za sobą krew i resztki mięsa.
Jedna z plamek zaatakowała twarz Reesa. Krzyknął i natychmiast się cofnął.
Niewiele brakowało, żeby stracił punkt oparcia, zachował jednak równowagę i przyjrzał się agresywnemu zwierzęciu.
Zatrzymało się zaledwie kilka metrów dalej. Czerwony, pozbawiony kończyn tułów miał około dwóch metrów długości i okrągłe wole z przodu, szersze od zasięgu ramion Reesa.
Wokół otworu gębowego znajdowały się paciorkowate oczy, a długie zęby agresora wyglądały jak czubki igieł skierowane do środka. Po chwili stworzenie zamknęło usta, napinając cielsko na szczątkowej strukturze kostnej. Białe, błyszczące zęby głośno zazgrzytały.
Rees wyobraził sobie, że ten niebiański wilk, gapiąc się na niego, oblizuje wargi.
Wkrótce jednak wieloryb przygwoździł zwierzę groźnym spojrzeniem i po chwili wilk dołączył do swoich towarzyszy, żeby zadowolić się łatwiejszą zdobyczą w postaci mięsa podobnych do talerzy istot.
Wieloryb zaspokoił głód i opuściwszy ławicę talerzy, wzbił się w czyste powietrze.
Rees obejrzał się za siebie i zobaczył, że niebiańskie wilki wciąż ucztują.
Niebiańskie wilki występowały w bajkach dla dzieci; nigdy dotąd Rees nie natknął się na te stworzenia. Podobnie jak inne, niezliczone gatunki flory i fauny Mgławicy, talerze i wilki bez wątpienia unikały siedzib ludzkich. Kto wie, może jest pierwszym człowiekiem, który je zobaczył? Czy gwiezdny obłok zginie, zanim ludziom uda się zbadać wszystkie cuda, jakie miał do zaoferowania osobliwy wszechświat?
Rees poczuł ogromne przygnębienie i przycisnął twarz do wewnętrznej ściany wieloryba. Zwierzę zapuszczało się w sam środek Mgławicy. Robiło się coraz ciemniej.
Rees obudził się. Śniło mu się, że spada.
Nadal był przytulony do wieloryba i ściskał fałdy warstwy chrzestnej. Ostrożnie rozprostował palce i zaczął masować zesztywniałe stawy.
Co go obudziło? Badawczo lustrował przepaściste wnętrze wieloryba. Cielsko zwierzęcia wciąż omiatały smugi gwiezdnej poświaty, które przypominały światło latarek, ale… bez wątpienia działo się to wolniej. Czyżby wieloryb odpoczywał?
Rees odwrócił się, by wyjrzeć na zewnątrz, i ogarnęło go zdumienie. Z odległości kilkunastu metrów spoglądało na niego troje oczu drugiego wieloryba. Zwierzę przyciskało przednią część do Jego” wieloryba. Pyski obu potężnych zwierząt poruszały się w taki sposób, jakby prowadziły ze sobą rozmowę.
Po chwili drugi wieloryb oderwał się i machając ogonami, zniknął w oddali.
Reesowi zaparło dech w piersiach. Za odlatującym zwierzęciem pojawiło się następne, a potem jeszcze dwa kolejne. Cała przestrzeń nad Reesem i w dole zapełniła się stadem wielorybów, które sunęły przez Mgławicę. Ta szkółka musiała zajmować wiele kilometrów sześciennych przestrzeni. Najbardziej oddalone wieloryby przypominały małe latarenki, iluminowane światłem gwiazd. Jak ogromna, bladoróżowa rzeka zwierzęta szybowały w kierunku Rdzenia.
Za plecami Reesa dał się słyszeć zgrzyt, jak gdyby pracowała tam wielka maszyna.
Mężczyzna obrócił się i zobaczył, że spojenie łączące korpus z częścią ogonową zwierzęcia zaczyna się obracać; ogromne kości i mięśnie ciągnęły masę wirującego cielska.
Wkrótce wieloryb zatoczył szeroki łuk, pomagając sobie ruchami ogonów. Po raz kolejny zwiększeniu uległo tempo rotacji, przez co szkółka wielorybów wyglądała jak kalejdoskop trzepoczących ogonów. W końcu zwierzę zajęło miejsce w szyku wędrowników.
Przez wiele godzin ławica sunęła w narastającej ciemności. Gwiazdy w tych otchłaniach wydawały się starsze i przyćmione. Rees zauważył, że odległości między nimi maleją, w miarę jak stado zbliża się do Rdzenia. Dwie gwiazdy prawie stykały się ze sobą.
Charakteryzowały się słabym żarem i wirowały wokół siebie w długim piruecie.
Potem wieloryby minęły ogromną gwiazdę o średnicy wielu mil. Wydawało się, że procesy fuzji już dobiegły na niej końca, ale jej żelazna powierzchnia, skondensowana dzięki grawitacji, wciąż jaśniała słabym żarem. Ciągle coś się na niej działo: co kilka minut jakaś część obszaru zapadała się, zostawiając za sobą kilkumetrowy krater i pył stopionych cząsteczek, które unosiły się może metr w górę. Wokół tego giganta krążyły mniejsze gwiazdy. Rees przypomniał sobie planetarium Hollerbacha: teraz miał przed oczami inny model Układu Słonecznego, składający się nie z metalowych kulek, lecz z prawdziwych gwiazd.
Szkółka wielorybów dotarła do kolejnego skupiska gwiazd, które łączyła grawitacja.
Tym razem nie było widać centralnie położonego olbrzyma. Rees ujrzał tylko kilkanaście małych gwiazd, z których część jeszcze świeciła. Wirowały, wykonując skomplikowany, chaotyczny taniec. W pewnej chwili wydawało się, że dojdzie do nieuchronnego zderzenia dwóch gwiazd, lecz przeleciały obok siebie w odległości zaledwie kilku metrów, zrobiły obrót i popędziły w innych kierunkach. W ruchach tej gwiezdnej rodziny nie dało się zauważyć żadnego porządku ani powtarzalnych zjawisk, ale Rees, który w swoim czasie badał zagadnienie chaotycznych aspektów trzech ciał, nie dziwił się.
Ciemność stale się pogłębiała, co pozwoliło Reesowi wyciągnąć wniosek, iż znajdują się bardzo blisko Rdzenia. Przypomniał sobie podróż po Mgławicy, którą odbył za pośrednictwem teleskopu wraz z młodym naukowcem trzeciej klasy — jak mu było na imię?
Nead? Wtedy nie mógł marzyć, że uda się w tę podróż osobiście i to w tak nieprawdopodobnych okolicznościach.
Przez chwilę myślał o Hollerbachu. Co dałby starzec, żeby móc zobaczyć te cuda?
Reesa ogarnęło błogie zadowolenie, wywołane wspomnieniami.
Podobnie jak podczas wędrówki za pomocą teleskopu, mgły środkowej części gwiezdnego obłoku opadły niczym zasłona i Rees zaczął dostrzegać pierścień odpadków wokół Rdzenia. Przez wyrwy w skorupie prześwitywał różowy blask.
Powoli Rees zaczynał sobie uświadamiać, że patrzy na swoją własną śmierć. Co będzie decydującym czynnikiem? Intensywne promieniowanie emitowane przez czarną dziurę? A może efekty pływowe grawitacji Rdzenia doprowadzą do rozczłonkowania jego ciała? Albo, gdy bardziej miękka struktura wieloryba ulegnie zniszczeniu, on sam bezradnie zawiśnie w powietrzu i upiecze się żywcem lub udusi z braku tlenu?
Читать дальше