Agent odczuwał autentyczny podziw dla dowódcy, kimkolwiek był, za rozsądek i odwagę, które nie pozwoliły mu na rozdzielenie sił, by przyjść z pomocą rezerwom, co osłabiłoby przecież obydwie powstałe w ten sposób grupy. Admirał ten doskonale rozumiał, że główne siły obcych miały za zadanie osłonę pozostałych trzech planet i w miarę możliwości — Momratha, i nie mogły sobie pozwolić na odkrycie tych celów przez zaangażowanie się w starcie z głównymi siłami Konfederacji. Siły te mogły bowiem zaatakować Altavaryjczyków dopiero po zakończeniu akcji związanej z Meduzą.
Tylko dwie spośród zainstalowanych na powierzchni Meduzy kamer jeszcze działały i jedna z nich znajdowała się na północy, gdzie specjalna broń energetyczna topiła z łatwością podbiegunowe lody. Po raz pierwszy od bardzo dawna, być może od ukształtowania się obecnej powierzchni planety, jej większość pokryta była oceanem i to oceanem w temperaturze wrzenia.
— Salwa numer siedem. To powinno wystarczyć! — zawołał ktoś z obecnych i w tym samym momencie ostatnia kamera z powierzchni planety przestała przesyłać obraz.
Widział ich w cytadeli, tych dumnych i nierozsądnych dzikich, modlących się do swego boga, podczas gdy potworny żar i energia uderzyły w nich. Przynajmniej nie trwało to długo. Przynajmniej tyle…
W następnym momencie specjalne głowice wybuchły jednocześnie wokół całego globu Meduzy, a ich żar był tak wielki, że zapalił samą atmosferę i spowodował stopienie skorupy planety. Z oceanów i lodów uniosły się ogromne kłęby pary, a cały glob zmieniał powoli swą barwę z białej na matowoszkarłatną, kiedy to magma spod powierzchni Meduzy uwolniła się i wydostała na zewnątrz…
Widok był makabryczny i fascynujący zarazem. Nie mógł oderwać od niego wzroku.
— Już za chwilę… — odezwał się Morah z oczekiwaniem w głosie, po czym dodał: — O tam! Zaczyna się!
Patrzył w napięciu w obraz, teraz już krwistoczerwony, i przez moment nie zobaczył niczego, czego się wcześniej nie mógł spodziewać. Nagle zmarszczył brwi i przetarł oczy, obraz bowiem zaczął zdecydowanie tracić jakość, stając się nieostry i zniekształcony. Meduza przestała mieć kształt dysku, a przybrała postać rozlanej plamy barwy czerwonawobrązowej, rozciągającej się we wszystkich kierunkach. Wydawała się niepomiernie rosnąć, aż zyskała rozmiary dwukrotnie większe od pierwotnych. Poskrobał się po brodzie i mruknął:
— Cóż to takiego, do diabła?
Glob wydawał się płynąć w jednym kierunku, po czym rozdzielił się na dwie osobne części, z których jedna była ciałem wielkości Meduzy. Pozostała masa, niemal identycznych rozmiarów, krzepła, skręcała się i zwijała… i poruszała się. Poruszała się na zewnątrz, nabierając szybkości, pędziła w kierunku głównych sił Konfederacji, które zaczęły miotać wszystkim, czym tylko mogły, w pędzącą ku nim ogromną masę.
Flota Altavaru, ustawiwszy się w formacji w kształcie odwróconego V, ruszyła za tą masą, dostosowując do niej swą prędkość i kurs.
— Zbliżenie! — warknął Morah. — Chcę mieć zbliżenie na Coldaha!
Jego ludzie robili, co mogli. Znaleźli wreszcie jakiś obraz z kamery znajdującej się poza systemem, obraz czegoś tak ogromnego jak planeta, pulsującego i skręcającego się, czegoś, co pojawiło się w wyniku zbombardowania Meduzy.
Był to monstrualny, ciągle zmieniający się kształt, złożony głównie z energii — ale nie pozbawiony materii — nie posiadający konkretnej formy dłużej niż przez sekundę, przypominający jakiś piorun kulisty, który całkowicie zwariował. A przecież nie był szalony; jego kurs i prędkość były celowe i prowadziły go wprost na flotę, która rzucała przeciwko niemu moduł za modułem — każdy z nich zdolny rozbić planetę — a on absorbował je jeden za drugim.
Dotarł do floty, nim zdołano przeprowadzić jakieś skuteczne przeciwuderzenie, i wszedł w nią, wystrzeliwując dziesiątki tysięcy jęzorów ognia i płomieni w samo serce statków, doprowadzając do eksplozji materiałów wybuchowych znajdujących się na ich pokładach. Obydwie stacje bojowe eksplodowały w błysku porównywalnym z blaskiem samej Meduzy, ale większość jednostek grupy leżących poza bezpośrednim zasięgiem macek Coldaha zaczęła rozciągać się wachlarzowato, jednak obrzeża tego nowego szyku zostały natychmiast zaatakowane przez statki Altavaru.
Agent z wściekłością uderzył pięścią w stół.
— Oczywiście! Oczywiście! — mruczał do siebie. — Dlaczego, do diabła, nie pomyślałem o tym wcześniej? Nie jeden gatunek… ale dwa! To nie był komputer Altavaryjczy — ków, ten, który wyczułem na Meduzie, to był umysł tego drugiego stwora!
Morah, nie odrywając oczu od ekranu, skinął głową.
— Tak, dwa. Altavaryjczycy służą Coldahowi i ochraniają go.
— Ten… ten Coldah. Czymże on do diabła jest? Z czego jest zbudowany? Jak w ogóle może taki stwór istnieć?
— Nie wiemy. Nawet Altavaryjczycy, którzy badają go od tysięcy lat, tego nie wiedzą. Nie ma ich wielu, tych Coldahów, tak że nie wiemy nawet, jaka może być ich liczba i czy są tubylcami tej galaktyki, a nawet czy pochodzą z tego wszechświata. Wędrują samotnie przez ogrom przestrzeni kosmicznej, aż napotkają świat takiego rozmiaru, typu i tak usytuowany, który jest im z jakiegoś powodu potrzebny do tego, co robią. Dawno temu, tysiące lat temu, kiedy Alta — var był rozwijającym się imperium, podobnym do Konfederacji, jeden z nich pojawił się w systemie Altavaru i uczynił jeden z ich światów swoim domem. Oni są energią, oni są materią, są tym, czym zechcą być i kiedy zechcą tym czymś być. Osiadając na świecie Altavaru, zabili trzy miliardy mieszkańców. Naturalnie rozpoczęła się wówczas długa i obrzydliwa wojna.
Skinął głową, rozumiejąc tamtą sytuację.
— Oczywiście — ciągnął szef ochrony. — Altavaryjczycy zaatakowali tamtego pierwszego Coldaha podobnie jak my dzisiaj i z podobnymi zresztą rezultatami. Zirytowali go jedynie. Przeszedł przez ich całą flotę jak przez masło i zajął następny zamieszkany świat, zabijając jego mieszkańców. Kontynuowali walkę, gonili go, przeszkadzali mu żyć, usiłując jednocześnie dowiedzieć się na jego temat tyle, ile tylko było możliwe. Stało się to ich obsesją, tak jak i mogłoby stać się naszą. Chociaż Coldahy nie lubią towarzystwa, to jednak potrafią komunikować się między sobą na olbrzymie odległości i po kilku wiekach w systemach planetarnych Altavaru pojawiła się ich większa liczba. Wreszcie Coldahy nauczyły się antycypować ataki Altavaru i przedsiębrać odpowiednie środki. Straty Altavaru stały się wówczas gigantyczne. Musieli zaprzestać swej ciągłej, bezsensownej walki, zorientować się w sytuacji, dowiedzieć się i nauczyć nieco więcej i… spróbować znowu. Za każdym razem ponosili jednak klęski. Przez tysiące lat ponosili same klęski. Wiele się jednak dowiedzieli. Kiedy Coldah zamieszkiwał jakąś planetę, nie przybywało jej masy albo przybywało bardzo niewiele, co oznaczało, że pozostawał on w stanie energii i wysyłał na zewnątrz kolonie organizmów, by stworzyły pewien rodzaj kamuflażu… doskonałego, naturalnego kamuflażu.
— Organizm Wardena — wyszeptał.
— Sam koncept nie jest czymś zupełnie nieznanym w przyrodzie. Natomiast nikt tak naprawdę nie wie, dlaczego oni zawsze wolą planety naszego typu i dlaczego na takie je przerabiają. Są klasycznymi obcymi… tak różnymi od wszystkiego, co znamy, od każdej formy życia, którą znamy, od takich źródeł życia, które jesteśmy w stanie zrozumieć, że są dla nas totalnie i absolutnie niezrozumiali. Pański człowiek na Meduzie miał przelotny kontakt z tym tutaj. Pamięta to pan?
Читать дальше