I wówczas pojawiła się ogromna liczba strumieni błękitnego światła biegnących spośród księżyców Momratha wprost w pędzącą chmurę modułów. Około jednej trzeciej tych modułów oderwało się od głównego nurtu i popędziło w kierunku źródła ognia, jednak straty zadawane im przez obrońców były ogromne.
— Głupcy zgrupowali je zbyt blisko siebie — powiedział Morah z szyderstwem w głosie.
Miał rację. Jasne błyski zamigotały wewnątrz całego pola i jego oderwanej części, a po nich pojawiły się białe światełka, które po chwili gasły. Błękitne promienie poruszały się tak szybko, że oko niemal nie mogło za nimi nadążyć, ale kierowano nimi dobrze i odnajdywały bez trudu swój cel.
— Druga fala w akcji i w rozproszeniu! — zawołał adiutant stojący przy terminalu, a oczy wszystkich zwróciły się ponownie do okienka na ekranie. Nowy atak modułów swoją wielkością przypominał ten pierwszy, ale tym razem rozciągnęły się one na ogromnej przestrzeni, omal uniemożliwiając śledzenie poszczególnych celów. I teraz nadlatywały one ze wszystkich kierunków.
— To już lepiej — mruknął do siebie Morah.
Patrzył na Moraha i innych z podziwem. Zupełnie słusznie niektóre z tych modułów skierowane zostały bezpośrednio w nich samych, a przecież tamci zupełnie się tym nie przejmowali. Westchnął i wzruszył ramionami z fatalistyczną rezygnacją. Albo byli bezpieczni, albo też nie… w każdym jednak z tych przypadków — mimo że tak bardzo chciałby tam teraz pilotować jakiś statek — był uwiązany tutaj.
— Odsłonić kamery — rozkazał Morah i na ekranie z tyłu ukazała się seria obrazów. Jednym z nich było dłuższe ujęcie Meduzy, pokazanej z takiej odległości, że wyglądała na nim jak zielonkawobiały dysk, przy czym obraz był na tyle spolaryzowany, że ukazywał również nocną stronę planety. Było też sześć mniejszych obrazów, niektóre ujęte z orbity wokół Meduzy, inne najwyraźniej — z samej powierzchni. Jedno ujęcie ukazywało miasto, którym mogło być Ro — chande, chociaż równie dobrze mogło to być jakieś inne spośród co najmniej tuzina, podczas gdy inne, dłuższe ujęcie ukazało świętą górę na dalekiej północy; miejsce, które rozpoznał bez trudu.
— Tarcze obronne trzymają dobrze — odezwał się Morah, nie adresując tych słów do nikogo konkretnego. — Nie jesteśmy jednak w stanie zniszczyć wszystkich sond, jeśli mamy jednocześnie ratować bazy Momratha i dawać osłonę trzem pozostałym planetom. — Odwrócił się do obrazów przekazywanych przez kamery i wyciągnął ramię. — Popatrzcie tam! Widzicie niebo w pobliżu tej równiny?
Wszyscy skierowali wzrok na ekran i zauważyli jakieś wyraźne pasy na normalnie nieskazitelnym granatowym niebie, pasy pozostawiające czerwonawobiały ślad. Było ich coraz więcej i więcej, aż wreszcie wypełniły sobą niebo, kiedy moduły atakujące po wejściu w atmosferę rozdzielały się, a każdy z nich rozszczepiał się następnie na setkę równie zabójczych, co one same, broni ofensywnych.
Obrazy ukazywały potężne eksplozje i ogromne, puchnące jak balony, kopuły trzaskającej energii. Jedna z kamer została rozbita, ale natychmiast zastąpiła ją inna. Najwyraźniej umieszczono ich tyle na całej powierzchni planety, by byli teraz w stanie uzyskać co najmniej jedno dobre ujęcie powierzchni.
Obraz całego dysku pokazywał tysiące maleńkich błysków światła na całej powierzchni globu, tak jakby był on pokryty okienkami, w których zabłysło teraz światło, a przecież każde z tych okienek reprezentowało zabójczą broń energetyczną o potężnej sile niszczenia.
Zerknął na ekran pokazujący sytuację ogólną i ku swemu zdziwieniu ujrzał jakieś nowe formacje, w nowym kolorze — żółtym — zbliżające się do systemu ze wszystkich kierunków dobrze skoordynowanym kręgiem. Na podstawie kodów wyświetlanych na ekranie nie można było stwierdzić, jakie mają rozmiary i konstrukcję, ale było ich niewątpliwie diabelnie dużo, przynajmniej tyle samo, co jednostek wchodzących w skład Grupy Specjalnej.
— Altavar szykuje się do ataku — powiedział do obecnych, zajętych ciągle obserwacją bezlitosnego bombardowania Meduzy.
Morah zerknął na jego ekran.
— Tak. Ułatwili nam zadanie, dając nam ten tydzień. Pozwoliło nam to wyliczyć ich prawdopodobny sposób ataku i rozmieścić własne siły w taki sposób, żeby mogły wychodzić z hiperprzestrzeni w ściśle określonych punktach. Zetrą się one jednak tylko z dwiema mniejszymi, rezerwowymi grupami bojowymi; zadaniem sił głównych jest dopilnować, aby siły nieprzyjacielskie zajęte były swoim pierwotnym celem.
— Ale przecież mając takie siły, mogliby bronić całego tego cholernego systemu! — niemal wrzeszczał w furii. — Celowo rzucają Meduzę na pożarcie! Dlaczego? Dlaczego? Cóż ja takiego przeoczyłem?
Flota Altavaru podzieliła się na trzy grupy, z których dwie utworzyły ofensywny szyk kulisty wokół każdej z rezerwowych formacji, podczas gdy siły główne skierowały się na pozycję w pobliżu Momratha.
Z ich taktyki wynikało, że Altavar dysponował statkami mniejszymi od krążowników Konfederacji, być może znacznie mniejszymi, ale o wiele szybszymi i o większej zdolności manewrowania przy szybkościach podświetlnych. Poruszały się tak szybko i z taką precyzją tworząc ten swój szyk kulisty i zbliżając się do jednostek Konfederacji, że nie dały tym drugim szansy oderwania się od nich i rozproszenia. Nie mogąc więc zastosować tych manewrów, krążowniki ustawiły się w klasycznej formacji defensywnej i rozpoczęły natychmiastowy kontratak. Furia i zaangażowanie w tym starciu były takie, że ekran pokrył się orgią kolorów, zarówno białych, jak i żółtych, i urządzenie sterujące tablicą sytuacyjną zrezygnowało z pokazywania aktualnej sytuacji.
W pewnym sensie była to romantyczna wizja wojny, bezpośrednie starcie jednostek bojowych, tak jak przed wiekami; on jednak wiedział, że prawda jest inna. Tablica sytuacyjna obejmowała obraz ogromnej przestrzeni i tamte statki prawdopodobnie nie widzą się wzajemnie, chyba że na podobnych tablicach, tyle że o wiele bardziej szczegółowych i dotyczących mniejszego wycinka przestrzeni. Zapewne też stawką nie było tu zbyt wiele ludzkich istnień. Tak naprawdę nie walczył tu człowiek przeciwko człowiekowi, czy nawet statek przeciw statkowi; było to starcie komputera z komputerem, technologii z technologią i minęło sporo czasu, nim się wyjaśniło, kto może zwyciężyć w tej bitwie. Statki Altavaru, mniejsze, szybsze, zwrotniejsze i trudniejsze do trafienia, wspomagane przez komputery, których programy opierały się nie na teoriach problemu, ale na konkretnych sytuacjach bojowych z przeszłości, miały pewną przewagę, zakładając naturalnie, że siła ognia była zasadniczo taka sama.
Siły główne znajdujące się pomiędzy Orfeuszem i Edypem po przeanalizowaniu starć na obrzeżach przegrupowały się, ale nie uczyniły żadnego ruchu, by zbliżyć się i zetrzeć bezpośrednio z siłami Altavaru, które najwyraźniej nie dążyły w tej chwili do starcia, ale raczej tworzyły ogromny i potężny perymetr defensywny wewnątrz samego Rombu. Grupa Specjalna wystrzeliła w obrońców pewną liczbę śmiertelnie groźnych modułów, ale zostały one bez trudu zneutralizowane. Wyglądało na to, że Meduza pozostaje w dalszym ciągu punktem, na którym skoncentrowana jest uwaga wszystkich.
Jednak teraz, kiedy obydwie rezerwowe grupy bojowe zaczęły ukazywać zapalające się i gasnące jasnożółte kręgi, co oznaczało, że Altavar złamał ich kręgosłup, naczelny dowódca nie zamierzał już dłużej kontynuować metodycznej demonstracji siły wobec praktycznie bezludnej planety. Optował za ostatecznym zlikwidowaniem Meduzy i jeśli zajdzie taka konieczność, za starciem się z siłami głównymi Altavaru i to jeszcze zanim tamte dwie nieprzyjacielskie grupy dokończą swego dzieła, przegrupują się i dołączą do formacji defensywnej.
Читать дальше