Parz poczuł nerwowy tik na policzku.
— Posłuchaj, Shira, próbuję ci pomóc. Jeśli chcesz mnie obrażać, proszę bardzo. Ale prędzej czy później będziesz musiała zaakceptować to, że, podobnie jak ja, jesteś uwięziona tutaj. W przeszłości.
Shira z wdziękiem odwróciła od niego głowę i przycisnęła ją do kolan. Jej ciało poruszyło się odrobinę w powietrzu.
— Nie — powiedziała.
Parz poczuł narastającą irytację.
— Jak to „nie”? Skoro to cholerne Złącze zostanie zamknięte, nie będziesz miała jak wrócić do przyszłości.
Teraz nieoczekiwanie uśmiechnęła się.
— Żadnych skrótów. To skłonna jestem zaakceptować. Ale jest jeszcze jedna droga w przyszłość. Ta dłuższa.
Parz zmarszczył czoło.
— Zamierzam poddać się tutaj terapii desenektyzacyjnej — mówiła dalej. — Jeżeli zostanie mi zaoferowana albo jeśli będę mogła sobie na nią pozwolić. A potem…
— …A potem pozostaje już tylko nieskomplikowana kwestia przeżycia piętnastu stuleci — pięćdziesięciu pokoleń — w oczekiwaniu na ponowne wynalezienie technologii osobliwości. A wtedy będziecie mogli wszystko zacząć od nowa. To masz na myśli?
Shira nie przestawała się uśmiechać.
— Jak możesz w ogóle myśleć podobnymi kategoriami? — zapytał. — Dobrze poznałaś Michaela Poole'a. Po dwustu latach życia jego głowa była tak pełna śmieci, warstw doświadczenia, że chwilami ledwie mógł funkcjonować. Widziałaś to przecież, prawda? Jak myślisz, dlaczego spędził całe dziesięciolecia samotnie, na pokładzie fazowca w chmurze Oorta? A ty opowiadasz od niechcenia o trwaniu więcej niż siedem razy dłużej. Jaki zamiar przetrwać może tak długi okres? To… przekracza ludzkie…
Dziewczyna nie odpowiedziała, uśmiechając się nieustannie, jakby w głąb siebie. Parz mimo że był starszy od niej, poczuł się jak coś słabego i ulotnego, jak pył, przy olbrzymim, ognistym zamyśle Shiry.
Harry skrystalizował się na pustej kanapie obok Michaela. Obraz był kiepski i pofalowany, o zbitych w grupki pikselach nierównej wielkości — najwyraźniej Harry nie dysponował już dawniejszym potencjałem obliczeniowym — lecz przynajmniej tworzył złudzenie materialności, czyjejś obecności w kopule mieszkalnej, i Michael był mu za to wdzięczny.
Michael wyciągnął się wygodnie na swojej kanapie, usiłując osiągnąć stan wewnętrznego i zewnętrznego odprężenia, lecz zdradzały go napięte węzły pod skórą czoła, karku i górnej części pleców. Portal Złącza rozkwitł nad jego głową, przykrywając już większą część kopuły. Spliński okręt wraz z wbitym weń „Krabem” poruszał się po kursie, który stycznie omijał tarczę Jowisza, i z perspektywy Michaela portal wisiał teraz na tle aksamitnej przestrzeni odległych, zamieszkałych gwiazd. Elegancka, błękitnofioletowa geometria — oraz efekt wypolerowanego złota na migoczących fasetach tetraedronu, wyblakłe odbicia innych czasów i miejsc — stanowiły naprawdę piękny widok.
Harry odezwał się zgrzytliwym głosem:
— Zakładam, że wiesz, co robisz?
Michael nie zdołał powstrzymać wybuchu śmiechu.
— Teraz już trochę za późno na takie pytanie.
Harry odchrząknął.
— No wiesz, cała ta impreza to jedna wielka improwizacja. Zastanawiałem się tylko, czy miałeś jakieś dokładniejsze pojęcie co do swoich zamiarów, kiedy, powiedzmy, taranowałeś kawałkiem lodowej komety spliński okręt z przyszłości?
— Przecież się udało, prawda?
— Aha, absolutnym fuksem. Tylko dzięki temu, że splin był ogłupiony szokiem przyczynowościowym, zaś stary biedny Jasott rozpalił sobie ognisko na jego układzie nerwowym.
— To nie był szczęśliwy zbieg okoliczności — uśmiechnął się Michael. — Nic z tego. Ostatecznym powodem klęski qaxów była ich przeklęta pycha. Jasoft stanowił ich miękkie podbrzusze, słaby punkt, który sprowadzili ze sobą z przyszłości. Gdyby nie było Jasofta Parza, podstawiliby nam jakieś inne czułe miejsce, inną achillesową piętę, którą moglibyśmy wykorzystać. Byli tak pewni, że bez cienia kłopotu oczyszczą z nas Układ Słoneczny, tak święcie przekonani, że nie potrafimy przeciwstawić się im w żaden sposób…
— Dobra, dobra — Harry uniósł do góry swe przezroczyste ręce. — No, Michael. W jaki sposób zniszczymy ten tunel czasoprzestrzenny?
— Dokładnie nie wiem.
— Och, bomba. — Twarz Harry'ego zamgliła się na moment i Michael domyślił się, że coraz więcej mocy procesora przerzucane było do innych zadań. Jego degradacja postąpiła jeszcze dalej i w końcu wrażenie czyjejś materialnej obecności w sąsiednim fotelu prawie kompletnie ustąpiło.
— Harry, mamy jakiś problem? Sądziłem, że do chwili przekroczenia portalu czeka nas rutynowy lot?
Głos Harry’ego przebił się do niego przez cały natłok ech i zakłóceń.
— To te limfoboty powiedział. Są, cholera, nazbyt zmyślne.
— Wydawało mi się, że masz je pod kontrolą. Pokierowałeś nimi, by wypchnąć gałkę oczną z Shirą i Parzeni, a potem przeciąć włókno nerwowe…
— Owszem, ale nie mam doświadczenia w obchodzeniu się z nimi. Pamiętaj, że to nie są prymitywne, zdalnie sterowane urządzenia. Posiadają całkiem pokaźne zasoby własnego potencjału obliczeniowego. Zupełnie jakbyś — sam nie wiem — jakbyś usiłował zorganizować pracę paru tysięcy upartych dziesięciolatków. Michael, całej gromadzie tych robotów kompletnie odbiło. Utworzyły coś na kształt bandy rabunkowej, przetrząsając wrak w poszukiwaniu źródeł energii o wysokiej gęstości. Inne stawiają im opór, gdyż uszkodzenia spowodowane ich działaniami są na dłuższą metę szkodliwe dla funkcjonowania splina. Jednak opór ten nie jest jeszcze zorganizowany… i każdy limfobot, który staje im na drodze, zostaje pocięty na kawałki tymi ich laserowymi paszczami.
Michael roześmiał się.
— Jaki wynik obstawiasz?
— Nie wiem… Obecnie rabusie kierują się ku sercu splina. W dosłownym tego słowa znaczeniu: to baterie energetyczne i pnie mięśni wielkości miejskiego kwartału zgrupowane wokół silnika superprzestrzennego. Rejon o największym skupieniu źródeł energii. Jeżeli się tam przedostaną, będziemy mieli piekielne kłopoty. Reszta statku będzie otrzymywała za mało energii, by temu zaradzić, i ostatecznie dojdzie do wyłączenia napędu superprzestrzennego… Ale nie jest to nieuniknione. Inne limfoboty gromadzą się, by stawić im czoło. Wygląda na to. że wkrótce dojdzie do zażartej walki, gdzieś w rejonie serca. Ale w tej chwili postawiłbym raczej na te zdziczałe, zbuntowane roboty, gdyż obrońcy są pozbawieni przywództwa…
— Och, na miłość boską, Harry wtrącił się Michael. Zechcesz przestać mędzić o tych robotach? Kogo one obchodzą w takiej chwili?
Harry zmarszczył rozmazane czoło.
— Słuchaj, Michael. to nie jest śmieszne. Te roboty są zdolne wyłączyć silnik superprzestrzenny wprost pod naszymi nosami. A ty zamierzasz wykorzystać go w swym planie zniszczenia Złącza, zgadza się?
— O jakim okresie czasu mówimy?
Harry odwrócił się, migocząc nieustannie.
— Dwadzieścia minut do rozstrzygnięcia bitwy. Kolejne dziesięć zajmie buntownikom, zakładając, że zwyciężą, przebicie się do serca i dorwanie się do silnika oraz innych źródeł energii. Powiedzmy nie więcej niż trzydzieści do chwili, gdy napęd przestanie funkcjonować.
Michael wskazał na Złącze.
— A kiedy znajdziemy się we wnętrznościach tego?
Harry zastanowił się przez parę sekund.
— Za najwyżej sześć minut.
— W takim razie, wszystko w porządku. Powinieneś zapomnieć o tych cholernych robotach. Zanim zdążą doprowadzić do poważnej awarii, będzie już po wszystkim, na dobre albo na złe.
Читать дальше