Berg potrząsnęła przecząco głową, nie spuszczając posępnego spojrzenia z dziewczyny.
— Może. Aleja mam inną teorię.
— A mianowicie? — zapytał Poole.
— Gdyby zapoznali nas ze swymi planami, powstrzymalibyśmy ich.
Beztroski śmiech Shiry zabrzmiał mało przekonująco.
— To przyjemna zabawa.
Poole zmarszczył czoło.
— Cóż, przynajmniej dowiedziałem się dosyć, by rozwiązać część nurtujących mnie zagadek — stwierdził.
Shira wyglądała na zbitą z tropu.
— Wasz statek zbudowany został pod nosem sił okupacyjnych — powiedział. — A więc zmuszeni byliście zakamuflować go w tak niezwykły sposób.
— Zgadza się — uśmiechnęła się Shira. — Jesteśmy dumni z naszego podstępu. Do chwili startu, kiedy uaktywniliśmy osłonę generowaną przez silnik superprzestrzenny, ziemiostatek niczym nie różnił się od reszty powierzchni Ziemi, wyjąwszy jedynie starożytne głazy, które posłużyły do dokładniejszego zmylenia qaxów.
— Stąd brak kadłuba — ciągnął Poole. — Tak czy owak, statek był jak najbardziej do wykrycia. W końcu masą dorównuje niewielkiej planetoidzie. Na długo przed startem musiał być źródłem anomalii grawitacyjnych, wykrywalnych przez qaxów z orbity.
Shira wzruszyła ramionami, jej rozbawienie było w pewien sposób irytujące.
— Nie odpowiadam za posunięcia qaxów. Może z biegiem lat stali się nieostrożni.
Poole, siedzący po turecku na cienkiej poduszce, ponownie przysiadł na piętach. Spojrzał w spokojną twarz dziewczyny. Coś w Shirze napawało go głębokim niepokojem. Ciężko było pamiętać, że przy braku technologii desenektyzacyjnej jej wiek biologiczny odpowiadał faktycznemu. Młodość stała się rzadkością w jego świecie, co Poole uświadomił sobie z cieniem żalu. Lecz jak na dwudziestopięcioletnią dziewczynę miała w sobie wewnętrzną martwotę, która była niemal przerażająca. Krwawą historię ludzkości, przygnębiający obraz nie kończącej się, nieludzkiej wojny wśród gwiazd, nawet qaxańską okupację — której doświadczyła na własnej skórze — opisywała z beznamiętną obojętnością.
Zupełnie tak, jakby życie nie miało dla niej żadnego znaczenia. uświadomił sobie z niepokojem Poole. Pochylił się do przodu.
— Dobrze, Shira, dajmy sobie spokój z podchodami. Wiem, skąd się tu wzięliście. Nie wiem natomiast, dlaczego się tu zjawiliście.
Shira wbiła spojrzenie w pustą tacę i stygnące jedzenie.
— A jakie według ciebie są nasze zamiary? — zapytała cicho.
Poole uderzył pięścią w podłogę z materiału xeelee.
— Wasz ziemiostatek usiany jest osobliwościami. I najwyraźniej tylko to, oprócz napędu superprzestrzennego, przywieźliście ze sobą z przyszłości. I pozostaliście na orbicie Jowisza. Dysponując napędem superprzestrzennym, mogliście udać się w dowolne miejsce w Układzie Słonecznym albo i poza nim… Sądzę, że planujecie doprowadzić do implozji Jowisza, chcecie wykorzystać wasze osobliwości, by zamienić go w czarną dziurę.
Harry sapnął cicho. Berg dotknęła jego ramienia.
— Mój Boże, Michael. Teraz wiesz, dlaczego chciałam, żebyś się tu zjawił. Myślisz, że potrafią to zrobić?
— Jestem tego pewien — Poole nie odrywał spojrzenia od opuszczonej głowy Shiry. — I nie ulega wątpliwości, że ich projekt ma coś wspólnego z obaleniem albo usunięciem qaxów z epoki przyszłej okupacji. Ale sam mechanizm pozostaje jeszcze dla mnie niejasny. I nie postanowiłem jeszcze, czy powinniśmy im na to pozwolić.
Teraz Shira uniosła głowę w jego kierunku, w jej bladoniebieskich oczach zapłonął gniew.
— Jak śmiesz się nam sprzeciwiać? Nie masz pojęcia o tym, co planujemy. Jak możesz mieć czelność…
— A jak wy możecie mieć czelność zmieniać bieg historii? — zapytał cicho Poole.
Shira zamknęła oczy i przez kilka sekund siedziała w pozycji lotosu, jej płaska pierś falowała głębokimi, rozdygotanymi oddechami. Kiedy ponownie otworzyła oczy. wydawała się nieco spokojniejsza.
— Michaelu Poole, wolałabym mieć cię za sojusznika raczej niż wroga.
— Ja ciebie również — odpowiedział jej uśmiechem.
Podniosła się, zgrabnie wyprostowując ciało.
— Muszę to skonsultować — oznajmiła i bez dalszych wyjaśnień wyszła z tipi, skinąwszy jedynie głową.
Poole i Berg zaczęli skubać wystygłe już jedzenie. Harry przyglądał się im przez mgiełkę zakłóceń.
Zwinięty w kłębek Parz unosił się samotnie w płynie wewnątrzustrojowym splina.
— Jasofcie Parz. Jasofcie. Powinieneś się już obudzić.
Parz wyprostował się gwałtownie, gęsta ciecz i obcisły skafander zamkniętego obiegu spowalniał i utrudniał ruchy kończyn. Zamrugał, by przegnać senność spod powiek. Pojedyncza lurninosfera unosiła się obok niego w mieszczącym go, szerokim na trzy jardy, pomieszczeniu. Gęsty płyn, wzburzony jego poruszeniem, rzucał eleganckie, faliste cienie na krwiście czerwone ściany.
Początkowo poczuł dezorientację, nie potrafił przypomnieć sobie, gdzie się znajduje ani dlaczego. Miotając się bezradnie niczym ryba na haczyku, podpłynął niezdarnie do najbliższej ściany. Przewody ciągnęły się za nim jak przezroczyste pępowiny, łącząc go z ciężkim metalowym pudłem przymocowanym do jednej ze ścian.
— Parz. Obudziłeś się? Już czas.
Głos qaxa — nowego gubernatora Ziemi, przybyłego z przyszłości posępnego qaxa. splamionego krwią pobratymca — rozległ się ponownie, lecz tym razem wywarł dziwnie kojący wpływ na Parza, trzymającego się kurczowo grubych fałd mięsistej ściany pomieszczenia. Jego rozproszona uwaga skupiła się na słowach qaxa i udało mu się, do pewnego stopnia, opanować rozkołatane nerwy.
— Tak. obudziłem się — wyszeptał przez ściśnięte, wyschnięte gardło.
— Podniosę powiekę.
— Nie, proszę — Jasoft, z dziwaczną wstydliwością, wzdragał się przed rozsunięciem osłon swej prowizorycznej sypialni, zanim zdąży się w pełni przygotować. Odepchnął się od ściany, obsługując kontrolki zagłębione w prawym nadgarstku skafandra. — Za minutę.
Qax nie odpowiedział. Parz wyobraził sobie jego zniecierpliwienie.
Skafander Parza, przezroczysta warstwa przykrywająca cienkie bawełniane odzienie, zaprojektowano z myślą o długotrwałym użyciu. Teraz Parz poczuł, jak materiał „szemrze” na skórze. Pory zostały oczyszczone, broda i paznokcie przycięte. Z przyłbicy kasku po wewnętrznej stronie wysunął się ustnik; przycisnął do niego wargi i do ust pociekł mu lodowaty płyn o smaku świeżego soku jabłkowego. Kiedy skończył, otworzył usta i pozwolił, by ultradźwięki zajęły się jego zębami.
Opróżnił pęcherz i powiódł wzrokiem po przewodach odprowadzających nieczystości do przetwarzającego je urządzenia w ścianie.
Zakończywszy śniadanie i poranną toaletę, Parz poświęcił kilka minut na skłony i wymachy, starając się rozruszać wszystkie najważniejsze grupy mięśni. Szczególną uwagę poświęcił plecom i ramionom. Po ośmiu godzinach w pozycji płodowej górny odcinek kręgosłupa wciąż zaśniedziały ze starości, mimo kuracji desenektyzacyjnej — skrzypiał niczym sztywny karton.
Kiedy skończył, oddychał nieco szybciej, skóra szczypała go od przepływającej, docierającej do wszystkich części jego ciała krwi. Z żalem pomyślał, że przez cały dzień nie poczuje się już lepiej. Skafandry działały zgodnie ze swym przeznaczeniem, lecz życie w jednym z nich nie zastępowało przyzwoitej kabiny: pobudki pod prysznicem z bieżącą wodą i śniadania złożonego z czegoś, w czymś można było naprawdę zatopić zęby, psiakrew.
Читать дальше