Lecz Parz pojmował, że nawet i to nie było ostatecznym posunięciem. Zapewne rozmaite grupy podróżników w czasie będą na siebie wzajemnie oddziaływać, powodując wyłonienie się z niebytu wariantu czwartego, piątego czy szóstego… Większość ludzkich filozofów zdawała się teraz zgadzać co do tego, że jedynie jeden z tych wariantów można uważać za „rzeczywisty”, tylko jeden z nich mógł być powołany do istnienia przez obserwację świadomego umysłu.
Parz przycisnął twarz do ciepłego tworzywa soczewki, a ono ustąpiło pod naciskiem niczym cienka guma. Białobłękitne zastrzały portalu Złącza stopniowo otaczały splina. Najbliższa faseta, przesłaniająca już gwiazdy i księżyce Jowisza, była mroczna i pusta, jej czerń rozjaśniała jedynie śladowa, jesiennozłota poświata. Parz rozejrzał się dookoła. Przelotnie zamajaczył mu drugi splin, ten sam, którego już widział. Unosił się w górze i nieco w tyle za statkiem qaxa, podążając w ślad za nim ku portalowi.
— Ale armada — mruknął. — Dwa statki?
— Dwa wystarczą. Ludzie sprzed piętnastu stuleci nie dysponują środkami umożliwiającymi obronę przed uzbrojeniem splina. Drugi statek zniszczy pojazd buntowników z twojej teraźniejszości tych Przyjaciół Wignera podczas gdy mój statek zaatakuje Ziemię.
Parz poczuł nagły ucisk w gardle.
— Jak?
— Gwiazdołamaczami.
Parz zamknął oczy.
— Być może twoja zemsta nie będzie taka znowu słodka — zauważył, na oślep poszukując czegoś, co dałoby mu przewagę. — Co z przyczynowością? Może przestanę istnieć w chwili, gdy moi przodkowie zostaną unicestwieni? Może ty także. Zastanawiałeś się nad tym? A wtedy nigdy nie dojdzie do zniszczenia twego świata przez tego ludzkiego bohatera… nie będziesz miał ani powodu ani środków, by cofać się w czasie i atakować Ziemię. — Wtedy jednak, dopowiedział sobie w myślach, skoro qax nie cofnie się w czasie, ludzkość bez wątpienia przetrwa, by koniec końców jednak zniszczyć świat qaxów… — Zostaniemy uwięzieni w pętli przyczynowej, nieprawdaż?
— Jasofcie Parz, zasady przyczynowości nie działają w tak uproszczony sposób. W takiej sytuacji różne skutki zaistnieją równocześnie, niczym prawdopodobieństwa wyrażane funkcją kwantową. Lecz tylko jedna z tych ewentualności doczeka się urzeczywistnienia…
— Jesteś pewien? — zapytał ponuro Parz. — Mówimy o zniszczeniu całego gatunku… zmianie biegu historii na kosmiczną skale., qaxie.
— Owszem, jesteśmy pewni. Moim zamiarem jest zamknięcie wszystkich prawdopodobieństw, wszystkich wariantów rzeczywistości, w których ludzkość mogłaby przetrwać. Po zniszczeniu waszego układu pozostaniesz jedynym człowiekiem w całym kosmosie.
— A wtedy obaj pogrążymy się w nieistnieniu — uzupełnił posępnie Parz.
— Nie — zaprzeczył qax. — Historia, wzdłuż której się cofnęliśmy, nie będzie już istnieć jako ewentualność. Będziemy zagubieni, poza czasem, a moje zadanie zostanie wykonane.
Tak, pomyślał Parz, to, co mówi, jest możliwe. To więcej niż ludobójstwo. Qax planował nie tyle zniszczenie ludzkości co wszystkich alternatywnych rzeczywistości, w których ludzkość mogłaby przetrwać.
Chłodne kalkulacje qaxa w jakiś sposób przeniknęły znieczulone serce Parza głębiej niż wszystko inne. Jak istota rozumna mogła opisywać tak potworne wydarzenia zniszczenie gatunku, światów, historii językiem zimnej logiki, językiem nauki?
Cholera jasna, wzburzył się w duchu Parz. Rozmawiamy o unicestwieniu całego gatunku — niezliczonych miliardów potencjalnych istnień, nawet jeszcze nie narodzonych…
Lecz jak zawsze uświadomił sobie tępo, że qaxowie nie planowali niczego, czego ludzie w przeszłości nie próbowali wyrządzić innym przedstawicielom swego gatunku.
— Parz, wkrótce będziemy przekraczać tunel czasoprzestrzenny. Powinieneś przygotować się na szok przyczynowościowy.
— Szok przyczynowościowy? — Parz utkwił wzrok w pustej, rozwartej gardzieli portalu, ślady srebrzystej pozłoty zniknęły już, pozostawiając przesłaniającą stopniowo gwiazdy ciemność. — Wiesz co, qaxie, planujesz zniszczenie mojej ojczystej planety, a ja czuję jedynie osobisty strach przed zagłębieniem się w ten przeklęty tunel.
— Wasz gatunek ma wiele ograniczeń, Parz.
— Być może. Może wychodzi nam to tylko na dobre.
Splin zadygotał. Jasoft, zagłębiony w amortyzującej wstrząsy materii wewnątrzustrojowej, drżenie milowego zwierzęcia odebrał niczym słabe trzęsienie ziemi.
— Boję się, qaxie.
— Wyobraź sobie mój niepokój.
Dygotanie splina nabrało ciągłego charakteru. Parz odczuwał je jako przenikającą płyn wewnątrzustrojowy wibrację o wysokiej częstotliwości — drobne fale uderzające w jego ciało niczym owadzie skrzydła — a w tle basowy pomruk, dobiegający z potężnego szkieletu samego splina. Statek cierpiał.
— Qaxie, mów do mnie.
— O czym?
— Wszystko jedno — wymamrotał Parz. — Nieważne. Byle tylko zaprzątnąć czymś mój umysł. Opowiedz mi o tym, jak jeden człowiek zniszczył waszą planetę… Opowiedz mi o Jime Bolderze.
— Zniszczy ją. Zniszczyłby.
— Wszystko jedno.
Qax wydawał się zastanawiać przez chwilę.
— Być może. Ale jakaż to dziwna prośba, Jasofcie Parz. Muszę rozważyć, co masz do zyskania, poznając tę wiedzę. Może opracowujesz jakiś beznadziejny plan wykorzystania tych danych, by zrehabilitować się w oczach swego ludu… z największego zdrajcy w dziejach gatunku stać się cichym bohaterem…
Zaskoczony tymi słowami Parz ze strachem spojrzał w swe serce. Zdrajca? Miesiąc temu bez wahania odrzuciłby podobny zarzut.
Jednak teraz qaxowie zmienili zasady. Nagle Parz dostrzegł swoją transformację, z wątpliwej moralności dyplomaty-kolaboranta w świadka zagłady swego gatunku…
Splin zadygotał powtórnie, jeszcze gwałtowniej i przez warstwę materii wewnątrzustrojowej Parz jakby usłyszał niski jęk bólu, przerażenia.
Czyżby qax miał rację? Czy jakiś element jego podświadomości wciąż jeszcze snuł plany, poszukiwał słabych miejsc, nawet teraz? Czyżbym żywił jeszcze odrobinę nadziei, zapytał sam siebie ze zdumieniem.
Qax milczał.
Splin zadrżał tak mocno, że Parz uderzył miękko w ścianę olbrzymiej gałki ocznej. Miał wrażenie, że splin odskoczył o kilkaset jardów, jakby odsuwając się od jakiegoś źródła bólu.
Jasoft zacisnął powieki i bezgłośnym rozkazem polecił oprogramowaniu wspomagającemu wzrok przywołać zewnętrzny obraz splina przekazywany przez towarzyszący mu statek.
Jego pojazd przekraczał fasetę portalu, posuwając się naprzód tak powoli, jak przy dokowaniu, krzywizny jego boków prawie ocierały się o błękitne krawędzie tetraedralnej konstrukcji.
Sto godzin dzieliło Parza od przeszłości.
Qax odezwał się gwałtownie, najwyraźniej podjąwszy decyzję.
— Ten człowiek nazywał się — będzie się nazywać — Jim Bolder. Człowiek czasów okupacji — w niedalekiej przyszłości od twoich czasów, Parz. Bolder był jednym z ostatnich ludzkich pilotów. Qaxański zakaz użytkowania przez ludzi statków kosmicznych z czasem stanie się całkowity, Jasofcie Parz. Statki będą zajmowane w chwili lądowania. Pozaziemskie kolonie ludzkie staną się samowystarczalne albo też ulegną likwidacji, zaś ich mieszkańcy przesiedleni zostaną z powrotem na Ziemię lub też wymrą. Ludzie pokroju Boldera stracą pracę, Parz. Sens swego istnienia. To umożliwiło — umożliwi — zwerbowanie Boldera do specjalnej misji.
Eleganckie geometryczne linie struktury Złącza wyglądały jak nagie na tle ciała splina. W pewnej chwili splin zbliżył się na kilkadziesiąt jardów do szkieletu konstrukcji. Ciało zahartowane trudami podróży podprzestrzennej zaczęło się gotować. Na oczach Parza na ospowatej, stalowoszarej powierzchni utworzyły się pęcherze wielkości małej ziemskiej wioski, zaraz pękając niczym małe wulkany, wyrzucające strumienie podobne do ludzkiej krwi. które natychmiast krzepły w rozbryzgi czerwonych kryształów, migoczących w błękitnym blasku struktury. Akry powierzchni splina wiły się w konwulsjach, usiłując odsunąć uszkodzone miejsca jak najdalej od materii egzotycznej.
Читать дальше