— Nie żądam wynagrodzenia za moje usługi w charakterze mediatora oraz inżyniera ekologa, ale wymagam, aby spełniono kilka moich życzeń — ciągnął Tuf. — Sprzymierzone planety zapewnią mi coś w rodzaju ochrony osobistej; będzie to niewielki zespół okrętów wojennych, jednak dysponujący na tyle dużą siłą ognia, aby odeprzeć ewentualny atak na „Arkę” ze strony Flotylli Planetarnej oraz odprowadzić mnie poza granice układu Sulstar, kiedy już zakończę swoją misję. Z kolei S’uthlamczycy wyrażą zgodę na pobyt tej małej floty w swoim systemie słonecznym, kładąc w ten sposób kres moim obawom. Jeżeli którakolwiek ze stron naruszy warunki rozejmu, musi mieć pełną świadomość, że w ten sposób sprowokuje mnie do okrutnego odwetu. Niezbyt łatwo ulegam gwałtownym uczuciom, ale kiedy już ktoś wywoła mój gniew, wówczas przerażam samego siebie. Kiedy minie jeden rok standardowy, będę już daleko stąd, wy zaś możecie wówczas rzucić się sobie do gardeł, jeżeli taka będzie wasza wola. Ja jednak mam nadzieję, iż tym razem przedsięwzięte przeze mnie kroki okażą się na tyle skuteczne, że wszelkie akty agresji stracą jakikolwiek sens.
Pogłaskał Daxa po gęstym futrze, kocur zaś powoli przenosił z twarzy na twarz spojrzenie swoich złocistych oczu.
Tolly Mune poczuła, jak ogarnia ją przenikliwy chłód.
— Narzucasz nam pokój — stwierdziła.
— Tylko chwilowo — zripostował Tuf.
— Narzucasz nam też ostateczne rozwiązanie naszych problemów, zupełnie nie troszcząc się, co o nim myślimy.
Tym razem nie uzyskała żadnej odpowiedzi.
— Wydaje ci się, że kim ty właściwie jesteś, do wszystkich diabłów?! — wrzasnęła, dając wreszcie upust wzbierającej w niej wściekłości.
— Jestem Haviland Tuf i straciłem już cierpliwość dla S’uthlam i jego mieszkańców — odparł spokojnie.
Kiedy konferencja dobiegła końca, Tuf odwiózł ambasadorów do ich promu; Tolly Mune nie skorzystała z jego uprzejmości.
Przez długie godziny błąkała się samotnie po „Arce”, zziębnięta, zmęczona, ale niestrudzona.
— Kufel! — wołała ze szczytu ruchomych schodów. — Chodź tu, Kufelku! — wykrzykiwała w głąb pogrążonych w ciemności korytarzy. — Tutaj jestem, kotku! — nawoływała za każdym razem, kiedy zza zakrętu dobiegał jakiś szmer, ale okazywało się, że to tylko zamykające się lub otwierające drzwi, maszyna naprawcza albo któryś z kotów Tufa. — Kuuuufeeeel!!! — wrzeszczała co sił w płucach w miejscach, gdzie zbiegało się kilka lub kilkanaście korytarzy, a jej głos odbijał się od metalowych ścian i wracał martwym echem.
Nigdzie nie natrafiła na żaden ślad po swoim kocie.
Przez cały czas kierowała się w górę, w związku z czym po pewnym czasie dotarła do skąpo oświetlonego, centralnego korytarza, biegnącego przez całą długość gigantycznego statku; był to przerażający swymi rozmiarami, trzydziestokilometrowy tunel, którego sklepienie ginęło w mroku, wzdłuż obu ścian stały natomiast duże i małe zbiorniki służące hodowli tkanek oraz klonowaniu organizmów. Wybrała na chybił trafił kierunek i ruszyła przed siebie, od czasu do czasu głośno wołając kota.
Wreszcie odpowiedziało jej ciche, niepewne miauknięcie.
— To ty, Kufel? Gdzie jesteś?
Kolejne miauknięcie. Tam, z przodu. Przyspieszyła kroku, a zaraz potem popędziła co sił w nogach.
Z cienia rzucanego przez wykonany z plastostali zbiornik co najmniej dwudziestometrowej wysokości wyłonił się Haviland Tuf z pomrukującym Kuflem w objęciach. Tolly stanęła jak wryta.
— Znalazłem pani kota — oznajmił Tuf.
— Widzę — odparła lodowatym tonem.
Właściciel „Arki” ostrożnie podał jej wielkiego, szarego kocura; przy okazji musnął rękami jej okryte materiałem kombinezonu ramiona.
— Przekona się pani, że nie poniósł żadnego szwanku na zdrowiu — ciągnął Tuf. — Pozwoliłem sobie poddać go dokładnemu badaniu, aby upewnić się, że nie spotkało go nic złego, i stwierdziłem, iż znajduje się w doskonałej formie. Proszę sobie jednak wyobrazić moje zdumienie, kiedy okazało się, że wszystkie nadzwyczajne ulepszenia bioinżynieryjne, o których była pani łaskawa mnie poinformować, znikły w niewytłumaczalny sposób, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. Doprawdy, nie mam pojęcia, jak to wytłumaczyć.
Tolly przycisnęła kota do piersi.
— W porządku: skłamałam. Kufel ma tylko zdolności telepatyczne, może nie tak rozwinięte jak Dax, ale i tak całkiem niezłe. Nie mogłam dopuścić do starcia między nimi, bo nie wiadomo, który by wygrał, a ja wolałam nie ryzykować. — Skrzywiła się. — A tymczasem ty podsunąłeś mu panienkę… Gdzie on się podziewał?
— Opuściwszy nas w pogoni za obiektem swoich uczuć, przekonał się bardzo szybko, że drzwi są zaprogramowane w taki sposób, aby uniemożliwić mu powrót, w związku z czym spędzał czas, włócząc się po różnych zakamarkach statku i nawiązując znajomości z kotami zamieszkującymi „Arkę”.
— Ile ich właściwie masz?
— Mniej niż pani, czemu zresztą nie należy się dziwić. Bądź co bądź, jest pani przecież obywatelką S’uthlam.
Tuląc ciepłego, mruczącego z zadowoleniem kota, Tolly zdała sobie nagle sprawę, że nigdzie w pobliżu nie widzi Daxa. Postanowiła czym prędzej skorzystać ze sposobności; podrapała kocura za uchem, a on skierował na Tufa spojrzenie kryształowo przejrzystych, srebrnych oczu.
— Nie nabrałeś mnie — powiedziała.
— Nawet o tym nie marzyłem — przyznał Tuf.
— Ta cała manna… To jakaś pułapka, prawda? Wcisnąłeś nam stertę kitu.
— Wszystko, co powiedziałem pani na temat manny, jest szczerą prawdą.
Kufel pisnął cicho.
— Szczerą prawdą… — powtórzyła Tolly Mune. — Szczerą, cholerną prawdą. Co oznacza, że nie powiedziałeś nam wszystkiego.
— Wszechświat jest wypełniony faktami do tego stopnia, że ludzkość nigdy nie zdoła ich wszystkich poznać, co musi budzić pewne zdziwienie, jeśli weźmie się pod uwagę, iż w skład tejże ludzkości wchodzą także nieprzeliczone masy mieszkańców S’uthlam. Nigdy nie zdołałbym powiedzieć pani wszystkiego na żaden temat, choćby nie wiadomo jak zawężony.
Zbyła jego wywód niecierpliwym machnięciem ręki.
— Co chcesz nam zrobić, Tuf?
— Chcę znaleźć wyjście z gnębiącego was kryzysu żywnościowego — powiedział tonem spokojnym i chłodnym jak woda w jeziorze, i równie tajemniczym.
— Kufel mruczy, więc mówisz prawdę. Ale w jaki sposób masz zamiar to osiągnąć?
— Dzięki mannie.
— Bujda na resorach. Nic mnie nie obchodzi, jak smaczne i na ile uzależniające są jej owoce ani jak szybko rośnie to cholerne zielsko. Żadna roślina nie zdoła wyciągnąć nas z kłopotów. Już tego próbowałeś, Tuf. Przerobiliśmy wszystko: omnizboże, krowie strąki, powietrzny plankton i farmy grzybów. Wiem, że trzymasz coś w zanadrzu. Dalej, wyduś to z siebie.
Przez ponad minutę Haviland Tuf przyglądał się jej w milczeniu. Kiedy tak wpatrywał się prosto w jej oczy, Tolly odniosła wrażenie, że zagląda głęboko do jej wnętrza, jakby on także potrafił czytać w myślach.
Może i tak było w istocie, gdyż wreszcie powiedział:
— Tej rośliny, jeżeli raz się ją zasieje, już nigdy nie będzie można wytępić, nawet za pomocą najbardziej drastycznych środków. W sprzyjającym klimacie będzie się rozprzestrzeniała z oszałamiającą prędkością. Zimno jej szkodzi, a mróz zabija, lecz i tak w krótkim czasie uda jej się opanować tropikalne i zwrotnikowe rejony planety, a to w zupełności wystarczy.
Читать дальше