— O czym ty właściwie mówisz, do diabła? — zapytała Tolly Mune.
— Tym razem chcę wam przedstawić rozwiązanie ostateczne.
— To znaczy?
— Mannę.
— Mannę — powtórzyła Tolly.
— Pożywienie o naprawdę cudownych właściwościach. Na razie nie musicie zaprzątać sobie głowy szczegółami; poznacie je we właściwym czasie.
Przewodnicząca Rady Planety i jej kot popatrzyli podejrzliwie na Tufa.
— We właściwym czasie? A kiedy to będzie, do jasnej cholery?
— Jak tylko spełnicie moje warunki — odparł Haviland Tuf.
— Jakie warunki?
— Po pierwsze: ponieważ w najmniejszym stopniu nie uśmiecha mi się perspektywa spędzenia reszty życia na orbicie wokół S’uthlam, musi mi pani obiecać, że po wykonaniu zadania będę mógł odlecieć, dokąd zechcę.
— Na to nie mogę się zgodzić. Zresztą, nawet gdybym to zrobiła, już sekundę później Rada Planety jednomyślnie usunęłaby mnie ze stanowiska.
— Po drugie — ciągnął niewzruszenie Tuf — należy niezwłocznie doprowadzić do zakończenia wojny. Obawiam się, iż nie zdołam skoncentrować się na pracy, jeśli będzie towarzyszyła mi świadomość, że lada chwila w pobliżu „Arki” może rozpętać się krwawa bitwa kosmiczna. Eksplodujące okręty, smugi laserowego ognia widoczne w obłokach uciekającego powietrza oraz transmitowane przez system łączności krzyki umierających ludzi z pewnością nie wpłynęłyby pozytywnie na wydajność mojej pracy. Co więcej, nie widzę powodu, aby poświęcać tak wiele czasu i wysiłku zadaniu doprowadzenia do równowagi rozchwianego ekosystemu S’uthlam, jeżeli zaraz potem bojowe okręty sił koalicyjnych miałyby zasypać powierzchnię planety bombami plazmowymi, unicestwiając w ten sposób moje skromne osiągnięcia.
— Przerwałabym tę wojnę, gdybym tylko mogła, ale to nie takie proste. Obawiam się, że nic z tego nie wyjdzie.
— Jeśli nie ostateczny pokój, to choć krótkotrwałe zawieszenie broni. Mogłaby przecież pani wysłać emisariusza z propozycją rozejmu.
— To już bardziej prawdopodobne — zgodziła się Tolly Mune. — Ale po co? — Kufel miauknął z niepokojem. — Do licha, ty na pewno coś knujesz!
— Owszem: wasze ocalenie. Proszę mi wybaczyć, jeśli nieświadomie ingeruję w dalekosiężne plany zmierzające do osiągnięcia interesujących zmian genetycznych drogą mutacji popromiennej.
— Potrafimy się obronić. Poza tym nie chcieliśmy tej wojny!
— Ogromnie mnie to cieszy, gdyż wynika z tego, że krótka przerwa nie sprawi wam większego kłopotu.
— Nasi przeciwnicy nigdy się na to nie zgodzą, zresztą podobnie jak Rada Planety.
— Wielka szkoda — powiedział spokojnie Tuf. — Może wiec powinniśmy dać S’uthlamczykom trochę czasu do namysłu? Jestem pewien, że za dwanaście lat ci spośród nich, którzy ocaleją, okażą się bardziej skłonni do kompromisu.
Tolly Mune w milczeniu wyciągnęła rękę i podrapała Kufla za uchem. Kocur wpatrywał się w Tufa, a po chwili z jego gardła wydobył się dziwny, płaczliwy odgłos. Kiedy Przewodnicząca Rady Planety wstała raptownie z miejsca, kot zeskoczył miękko na podłogę.
— Wygrałeś, Tuf — oświadczyła. — Zaprowadź mnie do centrali łączności, żebym mogła wszystko załatwić. Ty możesz czekać w nieskończoność, ale ja nie. Ludzie umierają nawet teraz, kiedy rozmawiamy. — Mówiła ostro i twardo jak zwykle ale w głębi duszy, oprócz gnębiącego ją niepokoju, po raz pierwszy od wielu miesięcy poczuła coś w rodzaju nadziei. Może naprawdę uda mu się zakończyć wojnę i rozwiązać kryzys? Może naprawdę jest jakaś szansa? Nie pozwoliła jednak, aby te mieszane uczucia znalazły odbicie w jej głosie. — Tylko nie myśl sobie, że uda ci się spłatać nam jakiegoś psikusa!
— Szczerze mówiąc, poczucie humoru nigdy nie było moją najsilniejszą stroną — odparł Tuf.
— Pamiętaj, że mam Kufla. Dax tak się przestraszył, że nie będziesz miał z niego żadnego pożytku, a Kufel da mi znać natychmiast, jak tylko zaczną chodzić ci po głowie myśli o zdradzie!
— Moje najlepsze zamiary nieodmiennie spotykają się z krzywdzącymi podejrzeniami.
— Kufel i ja będziemy twoimi cholernymi cieniami, Tuf. Zostanę na tym statku dopóty, dopóki nie wywiążesz się z zadania, i będę się uważnie przyglądać wszystkiemu, co robisz.
— Zaiste — powiedział Haviland Tuf.
— Chciałabym, żebyś sobie zapamiętał parę rzeczy — ciągnęła Mune. — Teraz ja jestem Przewodniczącą Rady Planety, nie Josen Rael ani nie Cregor Blaxon. Ja. Kiedy jeszcze byłam kapitanem Portu, nazywali mnie Stalową Wdową. Jak będziesz miał chwilę czasu, możesz zastanowić się dlaczego.
— Na pewno to uczynię — odparł Tuf, wstając z fotela. — Czy życzy sobie pani, abym jeszcze coś przemyślał?
— Tylko jedno: pewną scenę z filmu Tuf i Mune .
— Jeśli mam być szczery, to robiłem, co w mojej mocy, aby zapomnieć o tym pożałowania godnym wytworze przemysłu rozrywkowego. Którą konkretnie scenę ma pani na myśli?
— Tę, w której jeden z kotów rozszarpuje strażnika na strzępy — odparła Tolly Mune z niewinnym uśmiechem.
Kufel otarł się o jej kolano, zmierzył Tufa przeciągłym spojrzeniem i zamruczał donośnie.
Uzgodnienie warunków rozejmu zajęło niemal dziesięć dni, potem zaś trzeba było zaczekać jeszcze trzy na przybycie wysłanników sił koalicyjnych. Tolly Mune spędziła ten czas, włócząc się po „Arce” dwa kroki i jedną myśl za Havilandem Tufem, zasypując go pytaniami, zaglądając mu przez ramię, towarzysząc podczas inspekcji zbiorników, w których odbywało się rozmnażanie tkanek, pomagając karmić koty oraz starając się nie dopuścić wrogo nastawionego Daxa w pobliże Kufla. Jak na razie, nie stwierdziła, by Tuf robił coś podejrzanego.
Codziennie miała do załatwienia mnóstwo spraw. Urządziła sobie biuro w centrali łączności, dzięki czemu nie musiała zbytnio oddalać się od Tufa, i tam rozstrzygała nie cierpiące zwłoki problemy.
Codziennie setki ludzi próbowało skontaktować się z Havilandem Tufem, lecz on wydał komputerowi polecenie, aby ten nie łączył żadnych rozmów.
Kiedy wreszcie nadszedł wyznaczony dzień, z wnętrza długiego, luksusowego promu wyszli przedstawiciele sił koalicji, rozglądając się ze zdumieniem po zastawionym zbieraniną najróżniejszych pojazdów kosmicznych lądowisku „Arki”. Oni także prezentowali się bardzo malowniczo. Kobieta z Jazbo miała sięgającą do pasa grzywę granatowoczarnych włosów, namaszczonych wonnymi olejkami, oraz policzki pokryte bliznami świadczącymi o jej stanowisku. Skrymir przysłał krępego mężczyznę o kwadratowej, czerwonej twarzy i włosach koloru górskiego lodu. Miał kryształowobłękitne oczy oraz kolczugę niemal dokładnie tej samej barwy. Wysłannik Lazurowej Triuny poruszał się omotany siecią holograficznych projekcji, stanowiąc jedynie niezbyt wyraźny kształt przemawiający szeptem, wzmocnionym licznymi, nakładającymi się na siebie echami. Cyborg z Roggandora był niemal równie barczysty jak wysoki, składał się zaś w równych proporcjach z duraluminium, ciemnej plastostali i ciała o cętkowanej, czerwono-czarnej skórze.
Nieduża, delikatnie zbudowana kobieta w szacie z półprzeźroczystego pastelowego jedwabiu reprezentowała Planetę Henry’ego; miała ciało dorastającego chłopca i szkarłatne oczy, które mogły należeć do osoby w dowolnym wieku. Na czele grupy ambasadorów stał zwalisty, otyły, ubrany z przepychem przedstawiciel Yandeen; jego pomarszczona skóra była koloru miedzi, a długie włosy splecione w cienkie warkoczyki sięgały poniżej pasa.
Читать дальше