Braithwaite spojrzał na Priliclę, dając starszemu lekarzowi szansę na zabranie głosu w pierwszej kolejności, ale empata wyczuł jego zniecierpliwienie. Machnął tylko delikatną, owadzią dłonią, pozwalając porucznikowi mówić.
— Jeśli to choroba zakaźna, to niezależnie od jej charakteru musimy założyć istnienie przypadku zerowego, który przekazał schorzenie kolejnym istotom, z którymi się kontaktował. Jednak tutaj jest o tyle inaczej, że choroba zdaje się mieć fizyczne centrum, a skala objawów zależy od czasu spędzonego w bliskości źródła, które zapewne możemy zidentyfikować.
Cha Thrat obniżyła głowę w geście zgody. Lioren wykonał znaczący to samo wymach środkowymi rękami. Prilicla, który z zasady starał się zawsze ze wszystkimi zgadzać, nie zrobił nic.
— Co dalej? — spytał niecierpliwie O’Mara.
— Tym źródłem musi być znajdujący się od niedawna w szpitalu VBGM, pacjent Tunneckis z Kermu. Obecnie dochodzi do siebie po operacji mózgu i pooperacyjnych komplikacjach emocjonalnych, których terapią zajął się doktor Cerdal. Sam poprosił o przydzielenie do przypadku i uzyskał moją zgodę. Kermianie zaś są istotami telepatycznymi i moim zdaniem to właśnie jest kluczowym elementem całej sprawy. Doktor Cerdal codziennie spędzał z pacjentem kilka godzin. Terapia nie przyniosła pozytywnych rezultatów, jednak sam Cerdal, który nie cierpiał dotąd na żadne zaburzenia emocjonalne, zaczął przejawiać na tyle silną ksenofobię, że trzeba było ograniczyć jego swobodę poruszania się i poprosić go o niewychodzenie z kabiny. Mniej poważne objawy stwierdzono u illensańskiej PVSJ, siostry Valleschni, która pracowała na oddziale odpowiedzialnym za rekonwalescencję Tunneckisa i odwiedzała go regularnie, oraz ziemskiej DBDG, stażystki Patel, wykonującej przy chorym proste prace w rodzaju donoszenia posiłków czy sprzątania. Ta trójka została odsunięta od dotychczasowych obowiązków i otrzymała areszt domowy, podobnie jak uczestnicy walki w stołówce. Ich objawy nie były tak nasilone, ale też nie mieli bezpośredniego kontaktu z pacjentem. Pracowali tylko w pobliżu. Czy też uważacie, że wszystko to świadczy o istnieniu pojedynczego źródła zarazy, którego wpływ wydaje się kumulować zależnie od fizycznej bliskości i czasu spędzanego w jego pobliżu? Co więcej, sądząc po nagłym nasileniu objawów, samo źródło staje się coraz silniejsze, a jego zasięg rośnie. Jak izolować tak niezwykły czynnik?
Doktorze — powiedział Braithwaite, spoglądając na Priliclę. — Czy emanacja emocjonalna chorych sugeruje, że może być inaczej?
— Nie, przyjacielu Braithwaite. Jest tak, jak powiedziałeś. U wszystkich chorych obserwuję redukcję życia emocjonalnego, które staje się wyprane z całego bogactwa odcieni i niuansów. Tak jakby złożoność uczuć właściwa istotom cywilizowanym ustępowała miejsca nadmiernej prostocie. Niemniej odsunięcie chorego od źródła zdaje się powstrzymywać dalszy proces degradacji. Być może jest to zresztą zjawisko odwracalne. Zarówno ciało, jak i umysł potrafią odbudowywać wiele z tego, co zostało zniszczone albo uszkodzone. Chociaż może przejawiam nadmierny optymizm.
Empata spojrzał przelotnie na O’Marę.
— Porucznik przeprowadził ciekawą analizę myślową, przyjacielu O’Mara, i mam nadzieję, że zostanie za to odpowiednio nagrodzony. Teraz wiem, dlaczego nie chciałeś mi pozwolić podejść blisko do Tunneckisa, chociaż może mógłbym być pomocny. Obawiałeś się, że mógłbym złapać to coś, cokolwiek to jest.
— To też był pomysł porucznika — powiedział O’Mara, przekierowując nienależną mu pochwałę. — Ciągle się zastanawiam, jak najlepiej go nagrodzić, ale tak żeby nie miał z tego zbyt wiele radości.
O’Mara wiedział, że Prilicla wyczuwa jego podziw dla umiejętności Braithwaite’a, ale musiał grać rolę starego paskudy. Empata spojrzał na porucznika i zadrżał lekko.
— Wyczuwam twój niepokój, przyjacielu Braithwaite. O czym pomyślałeś?
— Przyszło mi do głowy, że tak naprawdę niewiele wiemy o pacjencie — powiedział porucznik. — Widzieliśmy relację z operacji, czytaliśmy, co robiono z nim potem, ale o samym pacjencie Tunneckisie nie wiemy tak naprawdę nic. Przede wszystkim, dlaczego został umieszczony w izolatce? Czy ktoś coś podejrzewał i stąd ten środek ostrożności? Doktorze Prilicla, pan wyczuwa wszystkie emocje. Czy wie pan o odczuciach zamieszanych w tę sprawę osób coś istotnego, co mógłby pan wyjawić? Albo nawet, czy wie pan cokolwiek o stanie emocjonalnym naszego pacjenta?
Drżenie skrzydeł i patykowatych nóg Prilicli przeniosło się na jego jajowaty tułów.
— Niepotrzebnie się niepokoisz, przyjacielu Braithwaite. Izolacja pacjenta została zarządzona dla zminimalizowania poziomu szumu telepatycznego generowanego przez personel, którego jednak pacjent nadal nie słyszy. Niemniej mogę wam powiedzieć nieco więcej o tym przypadku.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY
Zanim Prilicla skończył opowiadać i ułożyli plan, na razie nie tyle rozwiązania problemu, ile ograniczenia skali zjawiska w nadziei, że odpowiedzi znajdą później, O’Mara bardziej dotkliwie niż zwykle odczuł skutki braku snu. Niemniej przyjęty tryb postępowania wymagał dotarcia do wielkiej liczby różnych pracowników ze szczegółowymi instrukcjami postępowania i nawet obecnie pewny siebie Braithwaite nie miał szans ustawienia całej tej gromady na baczność bez ryzyka, że ktoś w końcu powie porucznikowi, gdzie może sobie wetknąć te wszystkie rozkazy. Dlatego też O’Mara sam się wziął do roboty, aby autorytetem administratora przemówić do rozumu wszystkim odpowiedzialnym za ten kosmiczny bałagan.
Gdy na ekranie pojawiła się znajoma twarz Ziemianina, pomyślał o tych wszystkich problemach i kryzysach z przeszłości Szpitala, które zaczynały się od tego właśnie człowieka, gotowego co rusz podejmować się rzeczy niemożliwych, specjalisty od medycznych cudów.
— Napytałeś nam sporej biedy z tym swoim telepatycznym pacjentem, Conway — powiedział O’Mara. — Wydałem już polecenie pełnej izolacji Tunneckisa. Nikt nie może się z nim kontaktować poza krótkimi, kilkuminutowymi wizytami dla uczynienia jego izolacji tak znośną, jak tylko będzie to możliwe. Zastosujemy zdalnie sterowane zespoły monitorujące i samobieżne wózki do dostarczania żywności. Szczęśliwie doszedł już na tyle do siebie, że może sam korzystać z toalety. Jeśli miałeś jeszcze jakichś pacjentów na oddziałach od sto dziesiątego do sto trzynastego, znajdziesz ich zapewne na dwieście osiemdziesiątym piątym.
Najpierw jednak mam dla ciebie kilka rozkazów, które muszą zostać wykonane natychmiast i bez dyskusji, o ile…
— Czekaj, nie możesz tego zrobić — przerwał mu Conway. — Mam tam trzech, z czego jeden niepewny… Cholera, to nie czas na wygłupy z ewakuacją według regulaminu.
Powinieneś się najpierw ze mną skontaktować. Daj więc sobie spokój z rozkazami i powiedz mi, co się tam, u diabła, dzieje!
Obecność przy podobnie gwałtownej wymianie zdań między dwoma spośród najważniejszych osób w Szpitalu była dla Braithwaite’a całkiem nowym doświadczeniem. Nie wyglądał zbyt wyraźnie, jednak zanim przemęczony i tym samym jeszcze bardziej opryskliwy O’Mara zdążył odpowiedzieć, pochylił się do ekranu i spróbował wylać na jego wypowiedź nieco dyplomatycznej oliwy.
— Sir, sytuacja zrobiła się niebezpieczna — powiedział, zerkając przepraszająco na O’Marę. — Już teraz kosztowała nas sporo zmęczenia i brak snu. Nie ma więc co marnować czasu na szczegółowe opowiadanie. W tej sprawie proponuję porozmawiać z doktorem Priliclą, który jest w pełni poinformowany i lepiej niż my wszystko panu objaśni. Nic nie przeszkodzi panu zajmować się pacjentami, gdy tylko będzie wiadomo, gdzie zostali przeniesieni, a administrator O’Mara nie chciał pana obrazić…
Читать дальше