— Dobrze — mruknął Conway. — Powiększenie dwieście.
Jedna z końcówek wciągnęła niewielką ilość płynu wraz z drobinami. Potem inne urządzenie, które w tym powiększeniu wyglądało niczym gigantyczna maszyna górnicza, zajęło się koszeniem potrzebnych łodyg.
— Już wystarczy — powiedział Thornnastor. — Ale ten płyn to coś więcej niż zwykły roztwór soli fizjologicznej. Potrzebuję trochę czasu.
— Wyczuwam twoją troskę, przyjacielu Conway — odezwał się Prilicla. — Niepotrzebnie.
Stan pacjenta nie uległ zmianie nawet na poziomie podświadomym, co jest najlepszym świadectwem, że nie dzieje się nic złego. Operacja przeprowadzana jest w taki sposób, że nawet gdyby był przytomny, zapewne niczego by nie poczuł.
Rozległ się lekki poszum. Być może to Conway odetchnął z ulgą.
— Dziękuję za uspokojenie, mały przyjacielu — powiedział Diagnostyk. — Musiałeś wyczuć, że było mi potrzebne. Ale to, co widzimy, to organiczny system nadawczo-odbiorczy sygnałów telepatycznych, ja zaś nie umiałem zbudować w szkole nawet najprostszego radia, które zechciałoby działać.
Thornnastor spojrzał jednym okiem na ekran analizatora.
— To ciekawe — powiedział po dłuższej chwili. — Płyn zawiera sole metali, głównie miedzi, ze śladowymi dodatkami wielu innych minerałów, które trzeba będzie dopiero zidentyfikować. Wydaje się, że kryształy są lekko radioaktywne i że powstają poprzez krystalizację tych soli. Na czubkach łodyg osadzają się chyba dopiero wtedy, gdy są w pełni uformowane. Same łodygi składają się tylko z wgłębień, do których przyrastają kryształy, oraz tkanki ochronnej nerwu biegnącego od nich do centralnego mózgu. Płyn możemy wyprodukować — dodał. — Jeśli dodamy do niego fragmenty zniszczonych kryształów, narosną na nowo i będziemy mogli osadzić je na łodygach. Patolog Murchison przekazuje z laboratorium, że tworzą się bardzo szybko. Powinniśmy je mieć za godzinę. To zostawi nam dość czasu na posiłek.
— Co? — spytał Conway.
— Przyjaciel Thornnastor jest bardzo masywną istotą, która musi się obficie odżywiać, ale teraz chciał tylko rozluźnić nieco atmosferę — powiedział Prilicla.
Obraz narządu telepatycznego nie zmieniał się, ale rozmowa zespołu operacyjnego zeszła na szczegóły medyczne, po równi obce dla obu umysłów obecnych w głowie O’Mary.
Gdy dostarczono kryształy, odetchnął z ulgą. Były średnio wyrośnięte, ale bezzwłocznie wprowadzono je powoli do wnętrza organu pacjenta.
I tutaj pojawiły się problemy, co szybko stało się jasne nawet dla O’Mary.
Nowo wprowadzone kryształy nie chciały osiadać na czubkach łodyg. Conway podkręcił jeszcze powiększenie i pocąc się z wysiłku, próbował uczynić to za pomocą mikroinstrumentów, ale na próżno. Emocje zgęstniały tak bardzo, że roztrzęsiony Prilicla musiał wylądować. Ostatecznie Conway potrząsnął głową, opanował się i spojrzał w obiektyw kamery.
— Zagłębienia receptorów na czubkach łodyg zdają się pasować do nowych kryształów — powiedział spokojnie. — To znaczy, że popełniliśmy jakiś błąd związany z reprodukcją kryształów albo składem płynu. Albo jedno i drugie. Dość, że kryształy są odrzucane albo chwilowo ignorowane. Mam nadzieję, że to drugie, chociaż może jestem niepoprawnym optymistą… Być może proces osadzania kryształów wymaga czasu. Jeśli nikt nie ma innych pomysłów, proponuję wycofać instrumenty i mieć nadzieję, że pacjent sam wyzdrowieje, jak dzieje się to najczęściej.
Conway wyłączył ekran i w gabinecie O’Mary zapadła cisza. Potem spojrzał na zebranych.
— Reszta to już zwykłe podsumowanie i instrukcje dla personelu na oddziale pooperacyjnym — powiedział. — Szczerze mówiąc, nie lubię słuchać własnych wymówek.
Pacjent Tunneckis nie wyzdrowiał. Co gorsza, zaczął przejawiać objawy zaburzeń emocjonalnych, stąd poproszono o pomoc psychiatryczną. Cieszymy się sławą szpitala, w którym dokonuje się rzeczy niemożliwych, jednak nie zawsze nam się to udaje. Obawiam się, że pacjent Tunneckis pozostanie telepatycznie głuchy i ślepy.
Conway w milczeniu zajął swoje miejsce. Thornnastor i Prilicla też najwyraźniej nie mieli nic do powiedzenia. O’Mara był mile zaskoczony, gdy to nieśmiały zwykle porucznik Braithwaite przerwał zaległą w gabinecie ciszę.
— Nijak nie mogę się z panem zgodzić, Diagnostyku Conway — powiedział.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
Conway, Thornnastor, Prilicla i O’Mara zwrócili dziesięcioro w sumie oczu na porucznika, który wpatrywał się uważnie w Conwaya.
— Mam dowody pozwalające sądzić, że pański pacjent wpływa telepatycznie na innych — powiedział Braithwaite, nie czekając na pytania. — Chodzi o istoty kilku różnych ras, należące głównie do personelu oddziału, na którym przebywa. Z tego, co dotąd ustaliłem, zarówno sam pacjent, jak i pozostali są całkowicie nieświadomi tego, co się dzieje.
Conway spojrzał na O’Marę, potem znowu na Braithwaite’a.
— Czy pański szef zapoznał pana ze specyficznym zjawiskiem swędzenia mózgowego, poruczniku? — spytał z uśmiechem. — To bardzo rzadkie, ale doświadczyłem go kilka razy podczas kontaktów z telepatami. Bywa przykre, ale nie niesie ze sobą żadnego fizycznego ani psychicznego zagrożenia.
Braithwaite przytaknął.
— Wiem o tym, sir. Pojawia się wówczas, gdy odbiorca przekazu nie jest telepatą, chociaż jego przodkowie posiadali takie uzdolnienia i ich ślad zachował się w genach nawet do czasów, gdy dany gatunek nauczył się polegać całkowicie na przekazie werbalnym.
Odbiera jednak sygnały, których będące w stanie atrofii narządy telepatyczne nie są w stanie przetworzyć. To wywołuje trudne do zlokalizowania uczucie swędzenia w okolicach ucha wewnętrznego. Czasem, jak było to w pańskim przypadku, udaje się odebrać kompletny przekaz umysłu telepaty, jednak taki kontakt zanika przed upływem kilku sekund. W przypadku Tunneckisa mamy prawdopodobnie do czynienia z czymś bardziej złożonym i prawdopodobnie niebezpiecznym.
Ponieważ też uczestniczyliście w tej operacji, spytam, czy poczuliście wówczas jakiekolwiek nietypowe zmiany w swoim postępowaniu albo myśleniu, nawet bardzo małe? — spytał, spoglądając na Priliclę i Thornnastora. — Czy nie zirytowało was coś ponad miarę? Na przykład koledzy innych gatunków albo podwładni? Czy nie zaczęliście się niepokoić, że pewnego dnia zachowają się wobec was niestosownie? Czy nie zapragnęliście nagle, aby waszymi współpracownikami były istoty tej samej rasy, zamiast tej bandy obcych, którzy…
— Cholera, poruczniku — przerwał mu Conway, czerwieniejąc na twarzy. — Podejrzewa pan u nas ksenofobiczne postawy? U nas?
— U istot z podobnym doświadczeniem w wielogatunkowym szpitalu pojawienie się ksenofobii jest praktycznie nieprawdopodobne — odparł spokojnie Braithwaite. — Jednak muszę to wziąć pod uwagę.
— Przyjacielu Braithwaite — odezwał się Prilicla. — Odbieram pięć źródeł emocjonalnej emanacji, z których żadne nie jest skażone ksenofobią czy jej wspomnieniem. Odczuwasz ulgę. Do czego zmierzasz?
— Moim zdaniem zaistniała możliwość, że zostaliście skażeni czy zmanipulowani, nie wiem, jak to nazwać, oddziaływaniem telepatycznym pacjenta, podobnie jak stało się to z doktorem Cerdalem podczas prowadzonej przez niego terapii. Jak teraz wiemy, nie doszło do tego. Być może ma tu znaczenie czas, przez jaki jest się wystawionym na ów tajemniczy czynnik, co by wyjaśniało, dlaczego w największym stopniu zaburzenia dotknęły terapeutę spędzającego z pacjentem sporą część dnia pracy. Słabsze objawy stwierdziłem u personelu pielęgniarskiego, ale on ma też inne rzeczy do zrobienia i rzadziej zbliża się do pacjenta.
Читать дальше