— Trzecie życie — zapytał Ender. — Kiedy się zaczyna? Wtedy, gdy zabijacie prosiaczka, a on wyrasta w drzewo. Tak?
— Pierwsze życie trwa wewnątrz pnia, gdzie nie widzimy światła, gdzie ślepo pożeramy ciało matki i sok matczynego drzewa. Drugie życie spędzamy w cieniu lasu, w półświetle, gdzie biegamy, chodzimy, wspinamy się, widzimy i śpiewamy, rozmawiamy i tworzymy z pomocą rąk. Trzecie życie jest wtedy, gdy sięgamy do słońca i pijemy jego promienie, nareszcie w pełnym blasku, nigdy się nie poruszając, chyba że od wiatru; myślimy tylko, i w określone dni, gdy bracia bębnią o pień, przemawiamy do nich. Tak, to trzecie życie.
— Ludzie nie mają trzeciego życia. Człowiek patrzył na niego zdziwiony.
— Kiedy umieramy, nawet jeśli nas zasadzicie, nic nie wyrasta. Nie ma żadnego drzewa. Nigdy nie pijemy ze słońca. Kiedy umieramy, jesteśmy martwi.
— A ta druga książka, którą nam dałaś — Człowiek zwrócił się do Ouandy. — Cały czas chodziło o życie po śmierci i ponowne narodziny.
— Nie jako drzewo — wyjaśnił Ender. — Ani cokolwiek, co możecie dotknąć lub zobaczyć. Albo rozmawiać i otrzymywać rady.
— Nie wierzę ci — oświadczył Człowiek. — Gdyby tak było, to czemu Pipo i Libo kazali się zasadzić? Novinha przyklękła obok Endera. Dotykała go… nie, opierała się o niego, by lepiej słyszeć.
— Jak kazali się zasadzić?
— Ofiarowali wielki dar, zasłużyli na uhonorowanie. Ludzie i prosiaczki, wspólnie. Pipo i Mandachuva. Libo i Liściojad. Mandachwa i Liściojad mieli nadzieję, że przejdą do trzeciego życia, ale oba razy Pipo i Libo nie chcieli. Uparli się, by zatrzymać ten dar dla siebie. Po co by to robili, gdyby ludzie nie mieli trzeciego życia? Wtedy rozległ się głos Novinhy, chrapliwy i pełen napięcia:
— Co powinni zrobić, by oddać trzecie życie Mandachuvie i Liściojadowi?
— Zasadzić ich, naturalnie — wyjaśnił Człowiek. — Tak samo, jak dzisiaj.
— Tak samo jak co dzisiaj? — spytał Ender.
— Ty i ja — odparł Człowiek. — Człowiek i Mówca Umarłych. Jeśli zawrzemy przymierze, a ludzie i żony porozumieją się, będzie to wielki, wspaniały dzień. I albo ty ofiarujesz mi trzecie życie, albo ja tobie.
— Własnoręcznie?
— Oczywiście. Jeśli nie dasz mi trzeciego życia, ja muszę dać je tobie. Ender przypomniał sobie obraz, oglądany zaledwie dwa tygodnie temu — poćwiartowany, wypatroszony Pipo, leżące wokół, ułożone starannie organy. Zasadzony.
— Człowieku — powiedział. — Najgorszą zbrodnią, jaką może popełnić istota ludzka, jest morderstwo. A najgorszym sposobem morderstwa jest rozcinanie żywego człowieka i męczenie go tak, by umarł. Prosiaczek zastanawiał się przez chwilę.
— Mówco — odezwał się wreszcie. — Mój umysł pojmuje to na dwa sposoby. Jeśli ludzie nie mają trzeciego życia, zasadzenie jest zabójstwem, na zawsze. Według nas, Pipo i Libo zatrzymali dla siebie ten zaszczyt, pozostawiając Mandachuvę i Liściojada, których znasz, by umarli bez nagrody za swe dokonania. Według nas wy, ludzie, wyszliście zza ogrodzenia i wyrwaliście ich z ziemi, zanim wypuścili korzenie. Według nas to wy popełniliście mord, zabierając Pipa i Liba. Teraz pojmuję wszystko inaczej. Pipo i Libo nie chcieli ofiarować Mandachuvie i Liściojadowi trzeciego życia, gdyż dla nich było to morderstwo. Zgodzili się na własną śmierć, żeby nie zabijać nikogo z nas.
— Tak — potwierdziła Novinha.
— Ale w takim razie, kiedy znaleźliście ich na zboczu, dlaczego ludzie nie przyszli do lasu i nie zabili nas wszystkich? Dlaczego nie rozpaliliście wielkiego ognia, który pochłonąłby wszystkich naszych ojców i samo matczyne drzewo? Z lasu rozległ się krzyk Liściojada — straszne wycie, pełne nieznośnego bólu.
— Gdybyście ścięli nasze drzewo — mówił Człowiek — gdybyście zamordowali choćby jedno, przyszlibyśmy nocą i zabili was wszystkich. Choćby nawet kilku z was uszło z życiem, nasi posłańcy przekazaliby wieść innym plemionom. Żaden z ludzi nie opuściłby żywy tej ziemi. Dlaczego nas nie zabiliście za mord na Pipie i Libie?
Za Człowiekiem pojawił się nagle Mandachuva. Dyszał ciężko. Runął na ziemię, wyciągając dłonie do Endera.
— Rozciąłem go tymi rękami — zawołał. — Chciałem go uhonorować, a na zawsze zabiłem jego drzewo!
— Nie — odparł Ender. Ujął dłonie prosiaczka. — Obaj sądziliście, że ratujecie sobie życie. On cię uraził, a ty… zraniłeś go, tak, zabiłeś, ale obaj wierzyliście, że czynicie dobro. To wystarczy, przynajmniej na razie. Poznaliśmy prawdę, wy także. Wiemy, że nie chcieliście ich zamordować. A wy wiecie, że kiedy rozcinacie nożem ludzką istotę, ona umiera na zawsze. To ostatni warunek przymierza, Człowieku. Nigdy nie prowadźcie ludzi do trzeciego życia, gdyż nie wiemy, jak tam trafić.
— Kiedy powtórzę to żonom — stwierdził Człowiek — usłyszycie płacz tak straszny, że będzie jak trzask walonych przez burzę drzew. Odwrócił się, stanął przed Krzykaczką i zaczął mówić.
— Teraz odejdźcie — powiedział po chwili.
— Jeszcze nie zawarliśmy przymierza.
— Muszę przemówić do wszystkich żon. Nie zgodzą się na to, póki stoicie tutaj, w cieniu matczynego drzewa, i nikt nie chroni naszych dzieci. Strzała wyprowadzi was z lasu. Czekaj na mnie na wzgórzu, gdzie Korzeniak trzyma straż przy bramie. Prześpij się, jeżeli zdołasz. Przedstawię nasze przymierze żonom i spróbuję je przekonać, że musimy traktować inne plemiona tak, jak wy nas potraktowaliście. Człowiek wyciągnął rękę i impulsywnie dotknął brzucha Endera.
— Ogłaszam teraz własne przymierze — oznajmił. — Zawsze cię będę szanował, ale nigdy nie zabiję.
Ender przycisnął dłoń do żołądka Człowieka. Wypukłości na skórze prosiaczka zdawały się gorące.
— Ja także będę cię zawsze szanował.
— A jeśli zawrzemy przymierze między twoim i moim plemieniem, czy oddasz mi honor trzeciego życia? Czy sprawisz, że wzniosę się i będę pił światło?
— Czy można zrobić to szybko? Nie tak wolno i strasznie, jak…
— Abym został jednym z milczących drzew? Nigdy nie był ojcem? Istniejącym bez honoru, by żywić swym sokiem brudne macios i dawać braciom drewno, gdy zaśpiewają?
— Czy nie mógłby tego zrobić ktoś inny? — spytał Ender. — Jeden z braci, kto zna drogi waszego życia i śmierci?
— Nie rozumiesz — odparł Człowiek. — Tylko tak plemię przekona się, że powiedziano prawdę. Albo ty zabierzesz mnie do trzeciego życia, albo ja muszę zabrać ciebie, albo nie będzie przymierza. Nie zabiję cię, Mówco, a obaj chcemy układu.
— Uczynię to — rzekł Ender. Człowiek skinął głową, cofnął dłoń i wrócił do Krzykaczki.
— Ó Deus — szepnęła Ouanda. — Jak zdołasz to zrobić?
Ender nie znalazł odpowiedzi. Szedł milcząc za Strzałą, prowadzącym ich między drzewami. Novinha dała mu swoją latarkę i Strzała bawił się nią jak dziecko: zwiększał i zmniejszał krążek światła, zataczał pętle nad krzakami. Ender nie widział jeszcze tak rozbawionego i zadowolonego prosiaczka.
Z tyłu jednak dobiegał ich śpiew żon, ich straszna, kakofoniczna pieśń. Człowiek wyjawił im prawdę o Pipie i Libie: że umarli ostatecznie, wśród bólu, by nie uczynić Mandachwie i Liściojadowi tego, co uważali za morderstwo. Ludzie milczeli, póki nie oddalili się na tyle, by lament żon ścichł i usłyszeli głos własnych kroków.
— To msza za duszę mego ojca — odezwała się cicho Ouanda.
— I mojego — dodała Novinha. Wiedzieli, że mówi o Pipie, nie o zmarłym dawno Venerado Gusto.
Читать дальше