— Poświęciliśmy życie, by nauczyć się o nich jak najwięcej — zawołał Miro. Ender zatrzymał się.
— Ale nie od nich.
Stali między pierwszymi drzewami lasu. Plamki sączącego się przez liście światła sprawiały, że nie mógł odczytać wyrazu ich twarzy. Wiedział jednak, co by w nich zobaczył. Gniew, irytację, pogardę — jak śmie ten obcy bez żadnych kwalifikacji wątpić w nasze profesjonalne podejście? Oto jak:
— Bez zastrzeżeń wierzycie we własną supremację kulturową. Wykonujecie swoją Podejrzaną Działalność, żeby pomóc biednym, małym prosiaczkom. I nigdy nie zauważycie, że oni także mogą was czegoś nauczyć.
— Niby czego? — zapytała gniewnie Ouanda. — Na przykład jak zamordować swego największego dobroczyńcę, zamęczyć go na śmierć po tym, jak ocalił życie dziesiątków ich żon i dzieci?
— Dlaczego więc tolerujecie to? Dlaczego im pomagacie po tym, co uczynili? Miro wsunął się między Ouandę i Mówcę. Chroni ją, pomyślał Ender. A raczej próbuje powstrzymać od ujawnienia słabości.
— Jesteśmy profesjonalistami. Rozumiemy, że różnice kulturowe, których nie potrafimy wyjaśnić…
— Rozumiecie, że prosiaczki są zwierzętami i nie oskarżacie ich o zamordowanie Pipa i Liba, jak nie oskarżacie cabry o to, że przeżuwa capim.
— To prawda — przyznał Miro.
— I właśnie dlatego nigdy się niczego od nich nie nauczycie — uśmiechnął się Ender.— Ponieważ uważacie ich za zwierzęta.
— Uważamy ich za ramenów! — Ouanda przesunęła się przed Mira. Najwyraźniej nie życzyła sobie ochrony.
— Traktujecie ich tak, jakby nie byli odpowiedzialni za swoje czyny. Ramen odpowiadają za to, co robią.
— I co masz zamiar zrobić? — spytała z ironią Ouanda. — Wytoczysz im proces?
— Coś wam powiem. Prosiaczki więcej się o mnie dowiedziały od martwego Korzeniaka, niż wy z bezpośredniego spotkania.
— Co to znaczy? Że naprawdę jesteś oryginalnym Mówcą? — Miro uznał to pewnie za najbardziej nieprawdopodobną tezę. — I pewnie rzeczywiście na statku krążącym wokół Lusitanii masz stado robali, które możesz sprowadzić na dół i…
— To znaczy — wyjaśniła Ouanda — że ten amator uważa siebie za lepiej wykwalifikowanego do kontaktów z prosiaczkami niż my. Jeśli o mnie chodzi, jest to dowód, że nie powinniśmy się zgadzać na sprowadzanie go tutaj na…
Ouanda przerwała, gdyż spomiędzy krzewów wynurzył się prosiaczek. Mniejszy, niż Ender się spodziewał. Jego zapach, choć nie całkiem nieprzyjemny, był jednak silniejszy, niż sugerowały symulacje Jane.
— Za późno — mruknął. — Właśnie się spotykamy.
Wyraz twarzy prosiaczka, o ile w ogóle miał wyraz twarzy, był dla Endera absolutnie nieczytelny. Jednak Miro i Ouanda, przynajmniej częściowo, rozumieli ten niemy język.
— Jest zdumiony — szepnęła Ouanda.
Tłumacząc to, czego Ender nie dostrzegał, ustawiała go na właściwym miejscu. Proszę bardzo. Wiedział, że jest tu nowicjuszem. Miał tylko nadzieję, że zakłócił nieco ich zwykły, wolny od wątpliwości tor myślenia. Było jasne, że kierują się ustalonymi wzorcami postępowania. Jeśli miał uzyskać ich pomoc, musiał zniszczyć te wzorce i dotrzeć do nowych konkluzji.
— Liściojad — powiedział Miro. Liściojad nie odrywał wzroku od Endera.
— Mówca Umarłych — stwierdził.
— Przyprowadziliśmy go — oświadczyła Ouanda. Liściojad odwrócił się i zniknął w krzakach.
— Co to oznacza? — zdziwił się Ender. — Dlaczego odszedł?
— Chcesz powiedzieć — spytała złośliwie Ouanda — że jeszcze się nie domyśliłeś?
— Czy wam się to podoba, czy nie — odparł Ender — prosiaczki chcą ze mną rozmawiać i spotkam się z nimi. Sądzę, że będzie lepiej dla wszystkich, jeśli pomożecie mi zrozumieć, co się dzieje. A może sami nie wiecie? Obserwował, jak walczą z uczuciem niechęci. Wreszcie, ku jego uldze, Miro podjął decyzję.
— Nie — oświadczył spokojnie i bez gniewu. — Nie wiemy. Ciągle jeszcze gramy z prosiaczkami w zagadki. Oni zadają pytania, my zadajemy pytania i — o ile się orientuję — żadna ze stron nie zdradziła świadomie ani jednego faktu. Nie pytamy ich nawet o sprawy, na których nam naprawdę zależy w obawie, że zbyt wiele dowiedzą się z samych pytań. Ouanda była przeciwna zgodzie Mira na współpracę.
— Wiemy więcej, niż ty mógłbyś się dowiedzieć przez dwadzieścia lat — powiedziała. — Jesteś szaleńcem, jeśli sądzisz, że po dziesięciu minutach instrukcji w lesie zdobędziesz całą naszą wiedzę.
— Nie muszę zdobywać waszej wiedzy — odparł Ender.
— Tak sądzisz?
— Bo jesteście ze mną — uśmiechnął się. Miro zrozumiał i uznał to za komplement. Uśmiechnął się także.
— Powiem ci, co wiemy, choć nie ma tego dużo. Prawdopodobnie Liściojad nie jest zachwycony twoim widokiem. Nastąpiła schizma pomiędzy nim a innym prosiaczkiem imieniem Człowiek. Sądzili, że cię nie przyprowadzimy, więc Liściojad był pewien wygranej. Teraz zwycięstwo się oddala. Być może ocaliliśmy Człowiekowi życie.
— I odebraliście je Liściojadowi?
— Kto wie? Mam wrażenie, że gra idzie o przyszłość Człowieka, nie Liściojada. On próbuje doprowadzić do porażki Człowieka, nie do własnego sukcesu.
— Ale nie macie pewności.
— To kwestia, o którą nigdy nie pytaliśmy — Miro uśmiechnął się znowu. — Ale masz rację. Tak się przyzwyczailiśmy, że nawet nie zauważamy, gdy nie pytamy.
— On ma rację? — rozzłościła się Ouanda. — Nawet nie widział nas przy pracy, a krytykuje… Ender jednak stracił zainteresowanie dla ich sporów. Ruszył w kierunku, w którym oddalił się Liściojad. Mogli iść za nim, jeśli zechcą. Chcieli, oczywiście, zostawiając kłótnię na potem. Gdy tylko znaleźli się przy nim, znowu zaczął zadawać pytania.
— Ta Podejrzana Działalność, jaką prowadziliście — spytał, nie przerywając marszu. — Czy wprowadziliście do ich diety nowe rodzaje pożywienia?
— Nauczyliśmy ich jeść korzenie merdony — odparła Ouanda. Była szorstka i rzeczowa, ale przynajmniej się odzywała. Nie pozwalała, by złość wykluczyła ją z udziału w najwyraźniej kluczowym spotkaniu z prosiaczkami. — Jak poprzez moczenie i suszenie na słońcu usuwać z tkanki cyjanidy. To było krótkookresowe rozwiązanie.
— Na dłuższy etap wykorzystaliśmy pewne, odrzucone przez mamę, mutacje amarantu — dodał Miro. — Otrzymała kilka tak dobrze dostosowanych do Lusitanii, że niezbyt się nadawały dla ludzi. Zawierały za dużo miejscowych, a za mało ziemskich protein. Ale doskonale nadawały się dla prosiaczków. Nie mówiąc, jakie to ważne, namówiłem Elę, żeby dostarczyła mi kilka egzemplarzy. Nie oszukuj się na temat tego, co wie, a czego nie wie Ela, pomyślał Ender.
— Libo dostarczył je prosiaczkom, nauczył uprawy i tego, jak mielić amarant na mąkę i wypiekać chleb. Smakował fatalnie, ale po raz pierwszy prosiaczki mogły bezpośrednio kontrolować rezerwy żywności. Od tego czasu są tłuste i pulchne.
— Ale zabiły ojca zaraz po tym, jak zaniosły żonom pierwsze bochenki — dodała z goryczą Ouanda.
Ender milczał przez chwilę, próbując doszukać się sensu tej historii. Prosiaczki zabiły Liba zaraz po tym, jak ocalił je od głodu? Nie do pomyślenia, a przecież się zdarzyło. Jak może ewoluować społeczeństwo, mordujące tych, którzy najbardziej przyczyniają się do jego przetrwania? Powinni postąpić odwrotnie: nagradzać najbardziej wartościowych, zwiększając ich możliwości reprodukcji. W ten sposób społeczeństwo jako grupa ma większe szansę przetrwania. Jak zatem mogą przeżyć prosiaczki?
Читать дальше