Wśród ludzi istniały jednak precedensy. Te dzieciaki, Miro i Ouanda ze swoją Podejrzaną Działalnością — na dalszą metę byli lepsi i mądrzejsi, niż komitet Gwiezdnego Kongresu, który ustalał reguły. Mimo to, gdyby ich schwytano, zabrano by ich z domów na inny świat, co samo w sobie było równoznaczne z wyrokiem śmierci — każdy, kogo znali, byłby martwy, zanim zdążyliby powrócić. Tam zostaliby osądzeni i skazani, prawdopodobnie uwięzieni. Ani ich idee, ani geny nie mogłyby się powielać i w efekcie ludzkość stałaby się uboższa.
Fakt, że ludzie postępowali podobnie, nie przydawał temu sensu. Poza tym, potencjalne zatrzymanie i uwięzienie Mira i Ouandy byłoby sensowne, gdyby uznać prosiaczki za wrogów ludzi. Gdyby przyjąć, że cokolwiek pomaga prosiaczkom przetrwać, w jakiś sposób zagraża ludzkości. Wtedy kara dla ludzi, rozwijających kulturę prosiaczków miałaby na celu nie ich ochronę, a powstrzymanie rozwoju.
Teraz dopiero zrozumiał, że reguły rządzące kontaktami ludzi i prosiaczków istniały wcale nie dla ochrony tych ostatnich. Istniały, by zagwarantować ludzkości przewagę i władzę. Z tego punktu widzenia, prowadząc Podejrzaną Działalność, Miro i Ouanda stawali się zdrajcami interesów własnego gatunku.
— Renegaci — powiedział głośno.
— Słucham? — nie zrozumiał Miro. — Co powiedziałeś?
— Renegaci. Ludzie, którzy odrzucili własny naród i przyłączyli się do nieprzyjaciela.
— Aha — mruknął Miro.
— Nie jesteśmy nimi — stwierdziła Ouanda.
— Owszem, jesteśmy.
— Nie odrzuciłam swojego człowieczeństwa!
— Jeśli zdefiniować je według biskupa Peregrino, odrzuciliśmy je już dawno.
— Ale tak, jak ja je definiuję… — zaczęła.
— Według twojej definicji — stwierdził Ender — prosiaczki także są ludźmi. Dlatego właśnie jesteście renegatami.
— Mówiłeś chyba, że traktujemy prosiaczki jak zwierzęta!
— Kiedy nie uznajecie ich odpowiedzialności, kiedy nie zadajecie bezpośrednich pytań, kiedy próbujecie je oszukiwać, wtedy traktujecie je jak zwierzęta.
— Innymi słowy — mruknął Miro — wtedy, gdy stosujemy się do reguł komitetu.
— Tak — oświadczyła Ouanda. — Tak, to prawda. Jesteśmy renegatami.
— A ty? — spytał Miro. — Czy jesteś renegatem?
— Cóż, rasa ludzka odepchnęła mnie już bardzo dawno. Dlatego zostałem Mówcą Umarłych. W milczeniu dotarli na polanę prosiaczków.
Ani mamy, ani Mira nie było na kolacji. Ela nie zmartwiła się tym specjalnie. Ich obecność ograniczała jej autorytet i nie potrafiła wtedy zapanować nad rodzeństwem. Przy tym żadne z nich nie chciało zająć jej miejsca. Nikt zatem nie słuchał Eli i nikt nie starał się utrzymać porządku. Dlatego, kiedy nie wracali, w domu było ciszej i łatwiej. Zresztą, dzieciaki i tak nie były szczególnie grzeczne. Po prostu mniej się z nią kłóciły. Wystarczyło kilka razy wrzasnąć na Grega, żeby przestał szturchać Quarę i kopać ją pod stołem. Olhado i Quim milczeli, wyjątkowo dzisiaj powstrzymując się od zwykłych sprzeczek.
Dopóki nie skończyli jeść. Quim wyprostował się i ze złośliwym uśmiechem spojrzał na Olhada.
— Więc to ty nauczyłeś tego szpiega, jak się przedostać do plików mamy.
— Znowu zostawiłaś Quima z otwartą buzią — zwrócił się Olhado do Eli. — Powinnaś bardziej pilnować porządku.
W ten sposób, żartem, prosił ją o pomoc. Quim nie życzył sobie, by ktokolwiek pomagał bratu.
— Tym razem Ela nie będzie cię bronić, Olhado. Nikt nie stanie po twojej stronie. Pomogłeś temu podstępnemu szpiegowi w szukaniu dostępu do zbiorów mamy i dlatego jesteś tak samo winien, jak on. On jest sługą diabła i ty także.
Ela widziała, jak Olhado w pasji napina mięśnie; przez chwilę sądziła, że ciśnie w Quima talerzem. Ta chwila jednak minęła i Olhado uspokoił się.
— Przykro mi — powiedział. — Nie chciałem tego zrobić. Poddawał się. Przyznawał, że Quim ma rację.
— Mam nadzieję — wtrąciła Ela — że ci przykro, bo nie chciałeś tego zrobić, a nie dlatego, że pomogłeś Mówcy Umarłych.
— Oczywiście, że przeprasza, bo udzielił szpiegowi pomocy — odparł Quim.
— Ponieważ — dokończyła Ela — w miarę naszych możliwości wszyscy powinniśmy pomagać Mówcy. Quim zerwał się i przechylił nad stołem, by krzyknąć jej prosto w twarz:
— Jak możesz! Naruszył osobiste tajemnice mamy, grzebał w jej sekretach, chciał… Ku swemu zdziwieniu, Ela także się poderwała, odepchnęła go i krzyknęła jeszcze głośniej:
— To właśnie sekrety mamy są źródłem trucizny, która przenika ten dom! Sekrety mamy sprawiły, że wszyscy jesteśmy chorzy, z nią włącznie! Może tylko w jeden sposób da się to naprawić: wydobywając te sekrety na światło dzienne, odkrywając je, by potem zniszczyć! Zamilkła. Quim i Olhado stali pod ścianą, jak gdyby słowa były pociskami, a oni skazańcami podczas egzekucji.
— Jeżeli o mnie chodzi — mówiła dalej, spokojnie i z naciskiem — to Mówca Umarłych jest jedyną szansą, byśmy znowu stali się rodziną. A tajemnice mamy to jedyna przeszkoda na jego drodze. Dlatego opowiedziałam mu dzisiaj wszystko, co wiem o zawartości jej plików. Chcę oddać mu każde ziarno prawdy, jakie uda mi się znaleźć.
— Więc to ty jesteś najgorszą zdrajczynią — oświadczył Quim. Głos mu drżał, jakby za chwilę miał się rozpłakać.
— Twierdzę, że pomoc udzielona Mówcy jest aktem lojalności — odpowiedziała Ela. — Prawdziwa zdrada to posłuszeństwo mamie, ponieważ ona chce tylko — i pracuje nad tym przez całe życie — zniszczenia samej siebie i zniszczenia naszej rodziny. Ela była zaskoczona, gdy nie Quim, ale Olhado zapłakał. Naturalnie, jego gruczoły łzowe nie funkcjonowały, usunięte przy instalacji oczu, więc żaden ślad wilgoci nie zwiastował wybuchu. Chłopiec nagle zgiął się w pół, zsunął po ścianie na podłogę, pochylił głowę na kolana i zaszlochał. Ela rozumiała, dlaczego: ponieważ powiedziała, że jego uczucie dla Mówcy nie jest nielojalnością, że nie zgrzeszył, a on uwierzył jej, gdyż wiedział, że to prawda.
Wtedy spojrzała wyżej i zobaczyła stojącą w drzwiach mamę. Poczuła dziwną słabość i zadrżała na myśl o tym, co mama musiała usłyszeć.
Lecz mama nie była zła. Tylko trochę smutna i bardzo zmęczona. Patrzyła na Olhada. Wściekłość zabrzmiała w głosie Quima:
— Słyszałaś, co powiedziała Ela?
— Tak — odparła mama, nie spuszczając wzroku z Olhada. — Może ma rację. Ela zdenerwowała się równie mocno, jak Quim.
— Idźcie do siebie, dzieci — poleciła spokojnie mama. — Muszę porozmawiać z Olhadem.
Ela skinęła na Grega i Quarę, którzy zsunęli się z krzeseł i podbiegli do niej, patrząc w zdumieniu na niezwykłe wydarzenia. Przecież nawet ojciec nie potrafił zmusić Olhada do płaczu. Wyprowadziła oboje z kuchni do sypialni. Słyszała, jak Quim idzie do siebie, trzaska drzwiami i rzuca się na łóżko. A w kuchni szloch Olhada cichł, uspokajał się, umilkł wreszcie, gdy mama — po raz pierwszy od dnia, gdy stracił oczy — przytulała go mocno, gładziła i kołysała, roniąc ciche łzy w jego włosy.
Miro nie bardzo wiedział, co sądzić o Mówcy Umarłych. Jakoś zawsze sobie wyobrażał, że Mówca jest kimś takim jak ksiądz, a raczej takim, jakim ksiądz być powinien. Spokojny, zamyślony, odseparowany od spraw świata, pozostawiający innym decyzje i działania. Spodziewał się, że będzie mądry.
Na pewno nie oczekiwał, że Mówca okaże się tak wścibski, tak niebezpieczny. Owszem, był mądry, to prawda — odrzucał pozory, mówił i robił rzeczy straszne, które po namyśle okazywały się absolutnie słuszne. Jakby poznał ludzki umysł na tyle dokładnie, by z twarzy wyczytać pragnienia tak głębokie i prawdy tak dobrze ukryte, że człowiek sam o nich nie wiedział.
Читать дальше