(W rzeczywistości uzurpator był w błędzie: rodzice chłopca uwierzyli, że obudził zmarłego, i zabronili mu rozmawiać o tym z kimkolwiek prócz Boga, któremu miał dziękować przez resztę życia za to, że go oszczędził).
Japoński żołnierz tymczasowo powiększył sobie tęczówki, dzięki czemu oświetlone tylko przez gwiazdy pustkowie stało się widoczne jak za dnia, i cicho, lecz pospiesznie ruszył na północ. Wystarczyło mu pół godziny, by zrównać się z grupą, której pozwolono na kilkugodzinny odpoczynek. Po drodze minął leżące w rowie zwłoki czterech Amerykanów.
Zauważył tylko jednego czuwającego wartownika, który stał oparty o błotnik ciężarówki. Uzurpator stanął za samochodem, zmusił swoje ciało do wyprodukowania moczu, a potem swobodnie ruszył naprzód, poprawiając ubranie.
— Hai — szepnął do wartownika, gotów natychmiast go zabić, gdyby nie zareagował właściwie. Tamten jednak tylko odburknął coś i splunął.
Uzurpator przechadzał się między Amerykanami, snując plany. Za dnia jego japońskie „przebranie” mogło się nie sprawdzić, więc lepiej było jeszcze przed świtem przedzierzgnąć się z powrotem w Amerykanina.
W świetle gwiazd przyglądał się każdej pogrążonej we śnie twarzy. Żadnej nie rozpoznawał, ani ze swego oddziału, ani z obozu w Mariveles. Mógł więc ponownie stać się Jimmym bez potrzeby tworzenia sobie nowej historii.
Ludzie leżący na końcu prawdopodobnie byli najbliżsi śmierci i najmniej zdolni do zwracania uwagi na to, kto się między nimi znajduje. Znalazł dwóch, którzy już nie żyli, i cichutko położył się między nimi w nieprzeniknionym mroku.
Starał się robić możliwie najmniej hałasu podczas ponownej przemiany w wychudzoną postać Jimmy’ego. Mundur był banalnie prosty i wydawał tylko zwyczajny, szeleszczący odgłos. Uzurpator rozciągnął japoński szkielet w takim stopniu, w jakim było to praktyczne, od czasu do czasu produkując dźwięk przypominający strzelanie kłykciami, aż doprowadził się do wzrostu zaledwie o trzy cale ustępującego temu, który miał dawny Jimmy.
Ostatecznym wynikiem była postać jeszcze bardziej wychudzona od poprzedniej, co w niczym nie przeszkadzało. Im gorzej wyglądał, tym lepiej.
Ledwie zaświtało, Japończycy ruszyli pomiędzy szeregi jeńców, wrzeszcząc i kopiąc. Nagły niebieski błysk i odgłos wystrzału zmusiły ich do szybszego działania.
Zostawili pięciu jeńców, martwych lub tak bliskich śmierci, że było to bez różnicy. Słońce błyskawicznie wspięło się na firmament i w ciągu niecałej godziny poranny chłód stał się tylko wspomnieniem.
Dwa dni wcześniej przeszła ulewa i choć droga była sucha i zakurzona, na skraju pól trafiały się błotniste kałuże. Ludzie wyskakiwali z szeregu i rzucali się do nich z bidonami, ale strażnicy ich odganiali.
W końcu trafili na wielką kałużę, w której chłodziły się dwa bawoły wodne. Pilnujący jeńców szeregowiec ironicznym gestem zaprosił ich do picia zielonej, cuchnącej wody.
Człowiek stojący obok uzurpatora położył mu rękę na ramieniu.
— Czekaj — zazgrzytał. — To ten gnój, co nas wczoraj wrobił.
Dziesiątki ludzi doczłapały do sadzawki, by odgarniając pianę pić i nalewać wodę do bidonów czy kubków. Niektórzy polewali sobie głowy i piersi, schładzając się jak bawoły, co miało okazać się błędem.
Oficer z szablą przebiegł wzdłuż szeregu, wrzeszcząc na tych nad wodą. Pospiesznie wracali na swoje miejsca.
Oficer przywołał strażników i z uśmiechem spoglądał, jak ci lustrują szeregi i wyciągają wszystkich w mokrych ubraniach.
Zebrali ich na skraju drogi. Oficer wyrzekł jedno słowo, a żołnierze zaczęli strzelać na chybił trafił, zabijając wszystkich.
— Ta gówniana woda i tak by ich zabiła — odezwał się w dźwięczącej w uszach ciszy sąsiad uzurpatora.
Ten skinął głową i wraz z innymi ruszył dalej, powłócząc nogami. Miał problemy z tworzeniem uogólnień na temat ludzkiej natury. Czy Amerykanie zrobiliby to samo, gdyby role się odwróciły? Nie pasowało mu to do wcześniejszych obserwacji, z wyjątkiem niektórych z czasów zakładu dla obłąkanych, gdzie znajdowali się pacjenci niezdolni do postrzegania innych jako istot ludzkich.
Postanowił bliżej przyjrzeć się tej kwestii po wojnie. Nie sądził, by okazało się to zbyt trudne, bo Japończycy najwyraźniej byli bliscy zwycięstwa, a gdy już je odniosą — rozumował — wszyscy będą musieli nauczyć się ich języka i przyjąć kulturę.
Chyba że zamierzali zarżnąć wszystkich Amerykanów niczym zwierzęta, tak jak tych przed chwilą. Cóż, wtedy mógłby przedzierzgnąć się w Japończyka, który utracił mowę. Już raz taka sztuczka się udała.
W końcu dotarli do Balangi, pierwszego miasta na swojej trasie. Wzdłuż drogi ustawili się Filipińczycy, którzy gapili się na Amerykanów i rzucali im jedzenie — pałeczki trzciny cukrowej, kulki ryżowe, ciastka z cukrem — póki Japończycy nie otworzyli ognia.
Cywile rozproszyli się, szukając schronienia. Dwaj młodzi mężczyźni ruszyli biegiem przez pole, co przykuło uwagę trójki stojących razem żołnierzy, którzy ze śmiechem zaczęli do nich strzelać. Długo pudłowali — celowo lub dlatego, że mieli kiepskie oko — ale w końcu uciekinierzy upadli.
Trzej żołnierze ruszyli, by zbadać swoje dzieło. Najwyraźniej chłopcy wciąż żyli, bo Japończycy zaczęli wrzeszczeć i kopać ich, aż w końcu strzelili kilka razy z najbliższej odległości.
Większość osób przyglądała się temu wszystkiemu w milczeniu, wstrząśnięta. „Jebane żółtki” — warknął ktoś za plecami uzurpatora, ale natychmiast został uciszony przez sąsiada.
Uzurpator próbował interpretować to, co widzi, w kategoriach zwierzęcych i ludzkich zachowań oraz tej niewielkiej wiedzy, którą zgromadził na temat japońskiej kultury. Jeśli usiłowali zastraszyć Amerykanów tym pokazem brutalności, niespecjalnie im się udawało: ci, których to poruszało, już dawno byli śmiertelnie przerażeni. Większość jeńców przyzwyczaiła się do myśli, że umrze tak czy owak, i koncentrowała się jedynie na tym, by jak najbardziej to opóźnić. Każdy nowy koszmar zdawał się wzmagać pogardę tych ludzi dla japońskich „zwierząt” (jak gdyby prawdziwe zwierzęta kiedykolwiek zachowywały się w tak wyrafinowany sposób), a przy tym zwiększał gniew na własne dowództwo, które oddało ich w ręce wroga. Niezależnie od tego, że bez jedzenia, wody, benzyny czy amunicji ich obrona Bataanu nie odniosłaby wielkiego skutku.
Japończycy okazywali zjadliwą pogardę, jakby każdy pojedynczy Amerykanin osobiście postanowił złożyć broń, by nie musieć walczyć. Było to zrozumiałe uproszczenie ze strony młodych ludzi o tak nieskomplikowanych umysłach, że po tak długim czasie nadal zdawali się sądzić, iż wystarczy mówić po japońsku dostatecznie głośno, by zostać zrozumianym przez Amerykanów.
Przepaść pomiędzy obiema stronami była tak wielka, jakby należały do dwóch różnych gatunków. Uzurpator żałował, że nie miał okazji przyjrzeć się innym kulturom bez komplikacji, które niosła ze sobą wojna. Postanowił to zrobić, gdy ta się zakończy.
Japończycy wprowadzili ich do ciemnego, dusznego magazynu w środku miasta. Był już pełen więźniów, ale żołnierze upychali ich coraz ciaśniej, aż w końcu nie dało się usiąść ani leżeć: wszyscy stali obok siebie, stłoczeni jak sardynki.
Pachnieli jednak mniej zachęcająco niż ryby, biorąc pod uwagę fakt, że jedyną toaletą, do której mogli się załatwiać, były ich własne spodnie. Po pół godzinie sami strażnicy najwyraźniej nie wytrzymali. Zamknęli drzwi na kłódkę i stali na zewnątrz, podczas gdy ich więźniowie przesiąkali ekskrementami. Wielu, być może większość, cierpiało na biegunkę i całkowicie zatraciło kontrolę nad pracą jelit. Mocz zasychał na skórze i mundurach, a gdy ktoś zemdlał od smrodu lub umarł, po prostu stał tam dalej jako jedna z sardynek.
Читать дальше