MALLORY: A więc nie wierzy pan w teorię „zagubionej broni”?
JACK: To brednie.
RUSS: Gdyby to było stare radzieckie albo amerykańskie ustrojstwo, musielibyśmy odpowiedzieć sobie na pytanie, jak się tam dostało. Gdybyśmy je znaleźli w jakimś innym miejscu, jasne, że w pierwszej kolejności tak byśmy pomyśleli. Ale to leżało pod koralem liczącym milion lat.
MALLORY: Może to tam schowali?
RUSS: Musiałby pan zapytać, po co. Ja na ich miejscu wolałbym to schować we własnym kraju.
MALLORY: Czy Rosjanie lub Amerykanie kontaktowali się z państwem?
JACK: Jasne.
RUSS: Ale na razie nie chcemy o tym rozmawiać.
Na ekranie pojawia się widok z lotu ptaka z nałożonym odliczaniem od końca. Pełna panorama pokazuje wszystkie helikoptery wojskowe obserwujące wydarzenie. Gdy zostaje dziesięć sekund, robi najazd na artefakt. Lakoniczny glos spoza kadru odlicza.
GŁOS: Dziesięć…
JACK (wstając) : Już czas.
Cała trójka podchodzi do okna i patrzy. Ekran rozdziela się na dwie połówki; druga ukazuje obraz z lotu ptaka. Głos odlicza do zera.
Chińska rakieta odpala, wyrzucając do morza kłęby pary z rury wydechowej. Przez kilka długich sekund, w ciągu których hałas urasta do wycia kostuchy, rakieta tkwi w miejscu. Następnie artefakt podryguje i powoli, a potem szybciej, przesuwa się po szynach do metalowej kołyski, w której ma spocząć. Kamera umieszczona przy kołysce ukazuje, jak obiekt z ogłuszającym hukiem ląduje na miejscu. Rakieta milknie.
RUSS: Podręcznikowo. Ci Chińczycy są cholernie dobrzy.
JACK: Miło, że mamy ich po swojej stronie. Przynajmniej na razie.
San Guillermo, Kalifornia, 1932
Państwo Berry musieli przyznać, że nad Jimmym nie można zapanować, i po cichu odesłali go do St. Anthony’s — prywatnego zakładu dla obłąkanych.
Zmiana miejsca okazała się dlań bardzo przydatna. Leki, jakie uzurpator musiał przyjmować — w formie doustnej lub w zastrzykach — z punktu widzenia metabolizmu nie miały żadnego znaczenia. Terapia wstrząsowa, w której owijano pacjenta w mokre prześcieradło i polewano wiadrami lodowatej wody, dla istoty mogącej żyć na Merkurym lub Plutonie była lekko stymulująca.
Ludzie w jego otoczeniu — zarówno pacjenci, jak i personel — zachowywali się jednak w sposób skrajny, którego w domostwie Berrych nigdy nie miałby okazji zaobserwować. Podczas pierwszego tygodnia pobytu nauczył się więcej niż podczas miesięcy pobłażliwości i rozpieszczania.
Strażnicy byli brutalni i głupi. Gdy uzurpator zrobił coś, co nie mieściło się w pewnym zakresie zachowań, wkładali mu kaftan bezpieczeństwa i rzucali do gumowego pokoju.
Zaczął rozumieć pojęcia przymusu i odosobnienia. Mógłby zrzucić z siebie kaftan, antycypując postać Plasticmana, albo kopniakiem wyrzucić drzwi z framugi jak Superman. Ale to nie niosłoby ze sobą nauki. Poddawał się biciu i gwałtom — bogaty, uroczy chłoptaś, który nie może na nikogo naskarżyć. Wyrobił w sobie coś w rodzaju współczucia dla Holenderki, choć ból był dla niego tylko porcją danych, a pojęcie poniżenia w ogóle jeszcze nie istniało w jego skali emocji.
W czasie przeznaczonym na rekreację przysłuchiwał się innym pacjentom. Nikt nie zauważał, że odpowiada monosylabami i czasem mówi dziwne rzeczy. Tak naprawdę, w powolnej i nieco skrzywionej formie uzurpator podlegał procesowi uczenia podobnemu do tego, jakiemu podlega ludzkie dziecko. „Dojrzewał” dzięki obserwacji i asymilacji.
Sporą część zagadki stanowiło poznanie ludzkiego języka i pokrewny problem naśladowania ludzkich procesów myślowych. Zajęło to dwa lata; nim jednak „Jimmy” dobiegł dwudziestki, nikt już go nie bił ani nie gwałcił. Został przeniesiony do czystej, spokojnej części St. Anthony’s, a wkrótce potem zezwolono mu na przyjmowanie gości.
W swojej radości, że syn zachowuje się „normalnie”, rodzice całkiem przeoczyli fakt, iż to, co robi, wcale nie przypomina zachowania Jimmy’ego. Chłopak został zwolniony i oddany pod ich opiekę.
Uzurpator zasymilował szeroki wachlarz zachowań i dość złożoną bazę danych na temat tego, co i kiedy należy robić. W oczach państwa Berry ich syn stał się spokojny, dystyngowany i może nieco nieśmiały, co w porównaniu z brutalnym gwałcicielem, którego posłali do zakładu, było wielką odmianą na lepsze.
Potrafił godzinami bez przerwy grać na fortepianie; spędzał też wiele czasu na wpatrywaniu się w morze. Wiedział, że jest obserwowany i oceniany, tym razem przez amatorów, i potrafił się odpowiednio dostosować.
Nauczył się symulować zachowanie nastolatka po przejściach, który obecnie znajduje się na dobrej drodze do wyzdrowienia. Wiedział, że wyłącznie dzięki temu wydostał się z St. Anthony’s, by móc przejść na kolejny etap rozwoju.
Stał się najbardziej złożoną istotą, jaką kiedykolwiek imitował. Jego sukcesy dawały mu przyjemność bliską radości.
Apia, Samoa, 2020
Gdy już artefakt znalazł się na swoim miejscu, brygada robotników, dostających dodatkową premię za szybkość i nadgodziny, zaczęła budować wokół niego laboratorium. Rząd pojawił się, nim jeszcze wyłożono ścianę płytami kartonowo-gipsowymi.
Halliburton i Russell po zjedzeniu lunchu w hotelu przyszli popatrzeć, jak postępuje budowa. Przeszli przez fosę po prowizorycznym bambusowym moście i poprosili kierownika budowy, by ich oprowadził. Twierdził, że mogą zacząć wnosić sprzęt za cztery dni, a za pięć będą gotowe ramy i farba. Był to wynik lepszy od tego, który określono w umowie.
Gdy szli z powrotem, po drugiej stronie fosy czekał na nich facet w białym tropikalnym garniturze. Obok stał strażnik z niewyraźną miną.
— Panie Halliburton, on…
Halliburton machnął ręką.
— Kim pan jest i dla kogo pracuje?
— Doktor Franklin Nesbitt — brzmiała odpowiedź — szef NASA Advanced Planning. — Był opalonym, muskularnym mężczyzną o krótko przyciętych siwych włosach. Stał kompletnie bez ruchu, jeśli nie liczyć wyciągnięcia ręki.
Russell uścisnął ją.
— Pisaliśmy do siebie.
— Coś w tym stylu — odparł Nesbitt. — Z grubsza rzecz biorąc, napisał mi pan, że cokolwiek sprzedaję, pan tego nie kupuje.
— To nadal obowiązuje — rzekł Halliburton. — Nie ma pan tu żadnej władzy.
— I nie twierdzę, że ją mam. Ale mam ofertę, która może panów zainteresować.
— Nic z tego. Przejechał pan taki kawał na próżno.
— Jack — zaoponował Russell — możemy przynajmniej zachowywać się po ludzku. — Poczym zwrócił się do Nesbitta: — W hotelu podają dobrą herbatę. Miło będzie porozmawiać z kimś, kto nie jest reporterem. — W drodze do jeepa zadzwonił do restauracji, więc kiedy dotarli do prywatnej jadalni hotelowej, stół był już nakryty świeżutkim obrusem i ciężkimi srebrami.
Irlandzka kelnerka przyniosła herbatę i tacki pełne udekorowanych kanapek i ciastek.
— To moja specjalność — wyznał Russell. — Jack woli piwo i frytki.
— Barbarzyńca — mruknął Jack, biorąc ze stołu kanapkę z rzeżuchą i siadając. — A więc co to za interesująca oferta? Co u was w ogóle jest interesujące?
Pozostała dwójka odczekała, aż kelnerka naleje herbatę i odejdzie.
— Ogólnie czy szczegółowo? — zapytał Nesbitt.
— Ogólnie — rzeki Russell.
Nesbitt potarł czoło i przez chwilę widać po nim było bagaż siedmiu stref czasowych, które niedawno przekroczył.
Читать дальше