— Wiem… — skinął głową.
Uliczka skończyła się i ujrzeli przed sobą plac zamknięty z lewej strony ścianą zamku oglądanego przedtem od strony rzeki, z prawej — szeregiem kolorowych kamieniczek o stromych czerwonych dachach. Pośrodku placu, w najwyżej położonym jego punkcie, stała kolumna. Na jej szczycie postać z brązu z mieczem i krzyżem.
— To ten król…
Długo, w milczeniu patrzył na kolumnę. Gdy wreszcie zniknęła w oddali za nimi, powiedział: — Chciałbym tam być… Kama wyłączyła aparaturę. Znów otoczyły ich szare ściany okrągłej sali lekcyjnej.
— Możemy polecieć do Warszawy choćby jutro.
— I zobaczę… to wszystko?
— Oczywiście. Polecimy maszyną komunikacyjną. A może wolisz tylko w trójkę? Ty, ja i Miksza? — Tak. W trójkę… Na imię tobie Kama? — zmienił nagle temat.
— Kama. Dlaczego pytasz? Przecież wiesz.
— Jakie to imię?
— Ach, rozumiem. To cała historia… Ojciec mojej matki urodził się daleko stąd. W mieście leżącym nad rzeką Kamą. Mama bardzo kochała dziadka. Ja słabo go pamiętam, gdyż widziałam go zaledwie kilka razy, i to jako dziecko. Zaginął w czasie szóstej ekspedycji marsjańskiej.
— Marsjańskiej?
— Tak. Poleciał z Ziemi na planetę Mars. I już nie powrócił.
— A twoje imię to rzeka?
— Tak.
— Twoje imię… pogańskie? — dokończył po łacinie.
— Istnieje zwyczaj nadawania dzieciom imion zapożyczonych od nazw rzek, jezior, gór, kwiatów… Kama może być też skrótem imienia „Kamila”.
— A ty nie poganka? — spytał trwożnie.
— To określenie straciło już dawno sens. Gdy poznasz lepiej nasz świat, przekonasz się.
Dziwiło cię, gdy mówiłam kiedyś, że nie ma już ani królów, ani poddanych, nie ma bogaczy i nędzarzy. A przecież później zrozumiałeś, że tak jest dobrze. Że chociaż nasze życie na pewno jeszcze dalekie jest od doskonałości, ale wiele już poprawiono na Ziemi. O wartości człowieka decyduje nie jego pochodzenie i to jak się nazywa, ale przede wszystkim wiedza i praca, służąca nie tylko jemu samemu, ale i innym… Nie sądzisz, że tak być powinno?
— Tomasz Morus, święty męczennik jedynego kościoła bożego pisał o wyspie takiej…
Chrystus Pan też nauczał… Ja to rozumiem… To nie przeczy wierze i przykazaniom Pana Naszego… Ale tamto… co innego.
— Czy o to chciałeś mnie zapytać?
Uniósł na nią wzrok i chwilę patrzył jej w oczy..
— Nie. Nie tylko to… Chciałbym, abyś mi powiedziała… o sobie. O twoim życiu. Dlaczego jesteś taka…
— Jaka?
— Taka… inna… niż…
— Inna niż kto?
— Niż ja. Ty nie jesteś… zwykła dziewczyna.
— Jeszcze nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi. Jestem takim samym człowiekiem jak ty.
Tyle, że urodziłam się w innych czasach niż Modestus Münch. Inny jest świat, w którym się wychowałam. Mądrzejszy, lepszy, a przede wszystkim — wolny od strachu.
Poruszył się niespokojnie.
— Nie wiem… czy lepszy. Nie wiem… jeszcze — poprawił się. — Ale ty inna. Wiem. Wiem na pewno. Mówiłaś „byłam zwykłą dziewczyną”. „Zwykły człowiek… jak ty”, ja ci wierzę, ale… to nie tak. Ty nie chcesz się wywyższać. Rozumiem — grzech pychy. Nie możesz inaczej.
— Ależ, co ty pleciesz? Może wydaje ci się dziwne, że ja — kobieta — jestem uczonym, doktorem? Ale w naszych czasach takich kobiet są miliony. A zresztą, przecież i przed wiekami, w twoich, jak mówisz, czasach, też bywały kobiety wykształcone. A nawet wcześniej. Słyszałeś chyba o Heloizie?
— Heloiza? Ja… — urwał i patrzył w milczeniu na Kamę.
Nagle, jakby oślepiony blaskiem, przysłonił oczy dłonią.
— Nie mów tak… — wyszeptał ledwo dosłyszalnie. — Ja nie dlatego… Nie dlatego, że ty mądrości pełna… albo, żeś piękna jak… anioł. To nie to. Wiem, że bywały piękne i mądre. Ale ty inna! Powiedz, dlaczego jesteś taka… dobra… dla mnie? Dlaczego? Nie wiedziała co odrzec.
— Ależ… Ja jestem taka, jaka jestem.
W oczach jego pojawił się jakiś niezrozumiały dla niej błysk.
— Tak. Mówisz, a ja słucham. I wierzę. Wierzę tobie. Chociaż… nieraz mówisz rzeczy dziwne… Nawet straszne. Mówisz, a ja czuję, że to prawda. Patrzę na ciebie i… dobrze mi.
Tak jakbym… — urwał i dopiero po chwili dodał: — Jak ciebie nie ma, źle mi. Profesor Garda, Stefan Miksza, Ava, San, nawet doktor Balicz, też dobrzy dla mnie. Ale to nie to. Powiedz, dlaczego właśnie ty?…
— Nie wiem, o co ci chodzi? Ja… po prostu pomagam ci przystosować się do życia w naszym świecie. Opiekuję się tobą. Takie jest moje zadanie. Staram się robić to najlepiej, jak umiem, i tyle.
— Kto ci rozkazał to czynić? A może o to pytać nie wolno? — stropił się nagle.
Uśmiechnęła się.
— Ależ tu nie ma niczego do ukrywania. Sama starałam się, by mi zlecono zajęcie się tobą.
Rada Naukowa Instytutu wyraziła zgodę, więc…
— Tyś sama chciała? — podchwycił z ożywieniem.
— Chciałam. Niech cię to nie dziwi. Twój przypadek jest bardzo ciekawy… Wręcz niezwykły!
— Przypadek? Niezwykły? Tak. Niezwykły! I ty też…
Zabrzęczał sygnał wizjofonu.
— Pięć! — podała Kama hasło wywoławcze i na ekranie ukazała się twarz doktora Balicza.
— Cześć ci, o Kamo, rzeko daleka!
— Nie wygłupiaj się! Czego chcesz?
— Czy szanowna koleżanka byłaby aż tak łaskawa i wypożyczyła mi na godzinkę swego podopiecznego?
— Teraz?
— Jeśli można pokornie prosić?… Mogłabyś w tym czasie skoczyć na basen. Właśnie stamtąd wracam. Woda i słońce jak marzenie. Ponadto… — zawiesił głos znacząco — spotkałem tam Mikszę. Byłby zachwycony…
— Nie wiem, czy będę mogła.
Spojrzała na Müncha pytająco, ale on tylko spuścił oczy nie wyrażając ani akceptacji, ani też sprzeciwu. Pomyślała, że właściwie dobrze byłoby przerwać rozmowę wkraczającą na niewygodne tory i zastanowić się nad dalszą taktyką.
— Widzę, że wybrałem niezbyt fortunny moment — podjął z westchnieniem Balicz, traktując milczenie Kamy jako odmowę.
Mylił się jednak.
— Słuchaj, Mod! Czy możesz teraz porozmawiać z doktorem Baliczem? — zapytała zakonnika.
— Będzie tak, jak ty chcesz— odparł wymijająco. Nie darzył szczególną sympatią Balicza, ale bał się ujawniać to w jego obecności.
— Sądzę, że na razie moglibyśmy przerwać naszą rozmowę. Doktor z pewnością ma, coś ciekawego do zakomunikowania…
— Chciałbym podyskutować o… piekle — podjął zachęcająco Balicz. — A może nie masz ochoty, bracie Modeście? Münch poruszył się niespokojnie.
— Mam ochotę — potwierdził pośpiesznie. — Czy możesz przyjść tu?
— Już idę!
— A może ja bym również została? — wtrąciła Kama, ale Balicz skrzywił się niechętnie.
— Nie. Lepiej nie. O piekle rozmawia się najlepiej w cztery oczy — dorzucił znacząco. — Prawda, bracie Modeście?
Zakonnik skinął głową, lecz bez większego przekonania.
Kama wstała z fotela.
— No, to cóż? Ja znikam na godzinę.
— Ale zobaczymy się dziś jeszcze?
— Na pewno. Zresztą, przy okazji omówię ze Stefanem sprawę wypadu do Warszawy.
Możemy jutro we trójkę skoczyć na parę godzin.
— Tak. Jutro.
Balicza spotkała przed windą.
— Modest jest dziś w nie najlepszym nastroju. Staraj się go zbytnio nie męczyć.
— Nie obawiaj się, przewodniczko zbłąkanej duszy. Chciałbym tylko coś sprawdzić. Twoja obecność mogłaby zmienić reakcję Modesta. Rozumiesz więc, dlaczego?… On bardzo liczy się z twoim zdaniem. Jeśli mam być szczery: nawet za bardzo… Obawiam się, że to coś więcej niż autorytet.
Читать дальше