Dotknęła palcami przycisku i polaryzatory ścienne zdławiły światło dnia.
— Czy tak dobrze? — zapytała.
— Dobrze.
— Czy chciałbyś zostać sam?
— Nie! — zaprzeczył pośpiesznie. — Chcę… — nie dokończył i odwrócił szybko głowę, próbując ukryć zmieszanie.
— Powiedz, czego chcesz?
— Chciałem prosić… — rozpoczął, zawahał się i dopiero po chwili dokończył: — Opowiedz…
o ciebie.
Była trochę zaskoczona. Ale przecież tego pytania należało się spodziewać od dawna.
— Chciałeś powiedzieć: „opowiedz o sobie” — sprostowała błąd gramatyczny i jednocześnie pomyślała, że zawsze zaczynał się mylić, gdy coś silnie przeżywał. Ale dlaczego właśnie teraz?…
— Tak. Opowiedz o sobie — powtórzył.
— Bardzo chętnie. Cóż byś chciał wiedzieć o mnie?
— Wszystko.
Zaśmiała się krótko i trochę sztucznie.
— Myślę, że byłoby to równie trudne, jak i nieciekawe.
— Powiedz o sobie… Od początku.
— Rozumiem. Chcesz, abym opowiedziała o swym dzieciństwie?
— Tak, — skinął głową jakby z pewnym wahaniem. — O dzieciństwie też.
— No, cóż… Byłam zupełnie przeciętnym dzieckiem. Takim, jakich wiele. Może trochę zbyt skorym do płaczu, ale jak widzisz wyleczyłam się z tego zupełnie— zaśmiała się znowu.
— Urodziłam się w Warszawie, w roku 2022. Moi rodzice tam jeszcze mieszkają. Oboje są lekarzami. Jeśli będziesz chciał — możemy ich odwiedzić. W Warszawie chodziłam do szkoły, a później studiowałam psychofizjologię. Po studiach rozpoczęłam praktykę u profesora Gardy. Potem przyjechałam do Radowa, do Instytutu Mózgu. I już tu pozostałam…
— Mówisz… uczyłaś się? Czego cię uczono? Powiedziałaś?…
— Studiowałam psychofizjologię. To nauka o mózgu, o układzie nerwowym, o zasadach jego działania; próbuje ona odpowiedzieć na pytania w jaki sposób odbiera się wrażenia, widzi, słyszy, odczuwa zapachy… Co się dzieje w mózgu, gdy myślimy, co to jest pamięć.
Słowem — czym jest w istocie dusza.
— I ty wiesz? — zapytał z przejęciem.
— Wiem. Oczywiście jeszcze daleko do pełnego zrozumienia wszystkich zjawisk, które obserwujemy. Ale wiemy już bardzo dużo.
— Ale powiedzieć ci nie wolno? Prawda?
Nie zrozumiała pytania.
— Czego mi nie wolno powiedzieć?
— Jak wygląda… dusza.
Uśmiechnęła się.
— Byłoby trochę trudno powiedzieć, jak wygląda…
— Więc nie możesz? — powiedział z westchnieniem.
— Ależ mogę! Mogę ci wytłumaczyć, czym jest twoje myślenie, wola, uczucia — podjęła pośpiesznie. — Trzeba jednak na to sporo czasu. Muszę też przygotować odpowiedni materiał ilustracyjny.
— Ale powiesz?
— Oczywiście.
— Skąd ty to wiesz… wszystko?
— Uczyłam się.
— Tak, ale… Ty taka jeszcze młoda…
— W dzisiejszych czasach ludzie uczą się znacznie szybciej niż jeszcze, powiedzmy, sto lat temu. Kiedyś trzeba było poświęcać wiele czasu na samo zapamiętywanie różnego rodzaju wiadomości, nazw, określeń, liczb, wzorów matematycznych. Dziś prawie całe mechaniczne przyswajanie informacji odbywa się w tzw. transie elektrohipnotycznym. W sumie — godzina dziennie. W ten sposób pozostaje więcej czasu na rozwinięcie umiejętności posługiwania się zdobytą wiedzą, na wytłumaczenie wszelkich wątpliwości, na dyskusję i samodzielne przemyślenie wszystkiego. Ja ukończyłam studia podstawowe mając siedemnaście lat, a więc o rok później niż większość moich kolegów. Jednak dopiero praktyka kształci umiejętności zawodowe… Moim opiekunem był Garda. Przez cztery lata.
— Ale to nie było tu?…
— Nie. W Warszawie.
— Warszawa to… miasto? Takie jak to?
— Sześciokrotnie większe! Nie słyszałeś o nim?
— Słyszałem. Sigismundus… król polski, katolickiej wiary obrońca, dwór tam swój, mówiono, przenieść zamierzał…
— Tak. I przeniósł. Pozostało ono stolicą do dnia dzisiejszego. Jest nawet pomnik tego króla w najstarszej części Warszawy. Chcesz, pokażę ci film.
— Chcę.
— Kino! Blokada. Proszę G P 73. Warszawa. E4 start! — wypowiedziała hasło włączające aparaturę.
W sali zapanowała na moment ciemność. Potem ściany i czaszę sufitu zastąpiły jakby obłoki mgły, które z wolna rzednąc odsłoniły widok na otwartą przestrzeń. Gdyby nie fotele i pulpit sterowniczy dydaktomatu można by myśleć, iż znaleźli się oboje w powietrzu.
Przed nimi, jak okiem sięgnąć, rozciągało się wielkie miasto przecięte szeroką wstęgą rzeki. Na jej prawym brzegu, oddzielone wąskim pasem zieleni, ciągnęły się długim szeregiem, podobne do ogromnych plastrów miodu, wielopiętrowe bloki, zza których, jak gdyby dla kontrastu z poziomą zabudową bulwaru, wystrzelały w niebo, na kształt smukłych obelisków, niezliczone wieżowce. Głębiej ku wschodowi i północy, aż po niknący w mgłach widnokrąg, zwarta zabudowa ustępowała miejsca nieregularnie rozrzuconym obszarom bujnej roślinności, wśród której pięły się wzwyż jeszcze potężniejsze, do gigantycznych wież Babel upodobnione, kompleksy zespołów wysokościowych — całe dzielnice o lekkich, choć wielopiętrowych budynkach zawieszonych nad ziemią i połączonych delikatną siecią jezdni i ciągów pieszych.
Również w zachodniej części miasta błyszczały w promieniach słońca liczne wieżowce i kompleksy budownictwa nadziemnego. Bliżej jednak lewego brzegu rzeki, zamkniętej w kamiennej ramie bulwaru, architektura budowli zmieniała się raptownie, przybierając kształty budzące w Münchu wspomnienie czegoś dawno utraconego…
Ta część miasta rosła szybko w oczach, jak gdyby mknąc w jakimś pojeździe powietrznym zniżali coraz bardziej lot. Oto na stromej skarpie jasny czworobok zamku z wieżą zegarową.
Tuż obok, wśród tarasowo rozłożonych ogrodów, kamienice o pochyłych dachach, stłoczone jak tłum ludzi na widowisku, spoglądają dziesiątkami okien na rzekę. Wieże kościołów i wąskie, jakby wciśnięte między domy uliczki… Münch nie znał starej Warszawy, ale jakże bliski i budzący ufność wydał mu się ten obraz w porównaniu z przerażającymi go ogromem i nierealnością kształtów nowoczesnymi dzielnicami miasta.
Lecz wrażenie to minęło szybko, ustępując miejsca nowej fali niepewności i niepokoju.
Znaleźli się na ulicy… Nie były to jednak ulice, jakie pamiętał ze swego minionego życia, lecz rażąca napotykaną co krok sztucznością imitacja tamtych ulic, coś, co jest przeszłością i nie jest nią zarazem… I nie tylko dlatego, że mijani przechodnie byli tak samo ubrani jak ci, których spotykał na ulicach Radowa, że panującej tu czystości i rzucającej się w oczy dbałości o każdy, najmniejszy fragment budowli nie można było porównać z tym, co widział na najwspanialszych dworach książąt i możnowładców. To uczucie niepokoju miało swe źródło nie tylko w oglądanym obrazie ulicy, ale gdzieś wewnątrz niego samego, w najgłębszych zakamarkach duszy.
Minęli czworokątny, strojny ściennymi malunkami rynek i skręcili w wąską uliczkę. Po lewej stronie ujrzał fasadę kościoła, potem drugą, znacznie większą. Przez otwarte drzwi świątyni widać było ołtarz i barwny trójdzielny witraż.
Münch zerwał się z fotela. Chciał pobiec ku tym otwartym drzwiom, lecz silny uścisk dłoni powstrzymał go w miejscu.
— Gdzie? Gdzie chcesz iść? — usłyszał obok siebie głos Kamy. — Przecież wiesz… To tylko obraz.
Otrząsnął się jak ze snu, który zmógł go na moment, mącąc świadomość.
Читать дальше