— Ty, ja, a nawet komandor Winters możemy nie znać całej prawdy o tych rakietach — błyskawicznie skontrował Todd. — One mogą być zaprojektowane do przenoszenia całkiem nowej, przełomowej broni, o jakiej jeszcze nawet nie słyszeliśmy. Dla marynarki wojennej to nic nowego zastosować taki kamuflaż, by ukryć prawdziwy cel… Przepał, żeby pomyśleć. — Dla nas nie jest ważne, czym kierują się Rosjanie. Mamy dowód na spisek. Nasze zadanie to zlikwidować go.
Ramirez nie odpowiedział od razu. Nadal popychał popielniczkę dookoła stołu. — Nie widzę tego w ten sposób — powiedział w końcu wpatrując się w Todda. — Nie widzę konkretnych, solidnych dowodów żadnego spisku.
Odkładam moje śledztwo do czasu, kiedy komandor Winters osobiście rozkaże podjąć dalsze działania — popatrzył na zegarek. — Przynajmniej będę mógł spędzić sobotni wieczór i niedzielę z rodziną. Podniósł się do wyjścia.
— A jeżeli dostarczę ci dowód? — spytał Todd nie usiłując ukryć oburzenia postawą Ramireza.
— Dowód przekona równie dobrze Wintersa — odparł chłodno Ramirez. — Wystarczająco dużo ryzykowałem podejmując to zadanie. Nie będzie żadnej dodatkowej akcji bez instrukcji odpowiednich władz.
Winters nie był pewien, czy znajdzie coś odpowiedniego.
Zazwyczaj starannie unikał centrów handlowych, szczególnie w sobotnie popołudnia. Jednak kiedy leżał na kanapie oglądając mecz baseballu i popijając piwo, przypomniał sobie jaki był zachwycony, kiedy Helen Turnbull, która grała Maggie, podarowała mu po premierze Kotki na gorącym, blaszanym dachu komplet uroczych tacek. — Boję się, że jest to w teatrze zanikająca tradycja — powiedziała doświadczona aktorka, kiedy jej dziękował — ale dawanie drobnych prezentów po premierze to nadal mój sposób na wyrażanie wdzięczności tym ludziom, z którymi lubiłam pracować.
Centrum przy sobocie było zatłoczone kupującymi i komandor Winters miał poczucie, że dziwnie rzuca się w oczy, jakby wszyscy patrzyli tylko na niego. Przez parę minut kręcił się w kółko, zanim przyszło mu do głowy, jaki prezent mógłby jej kupić. Coś prostego, oczywiście, pomyślał. Nic, co mogłoby być niewłaściwie zrozumiane. Jakaś drobna pamiątka. Oczami wyobraźni ujrzał Tiffani taką, jaka pojawiła się w jego rojeniach poprzedniego wieczoru tuż przed zaśnięciem. Ta wizja, pośród tłumu kupujących, zawstydziła go. Błyskawicznie przywołał inny obraz, najzupełniej do przyjęcia. Tiffani — podlotek w czasie jego rozmowy z jej ojcem. Jej włosy, pomyślał przypominając sobie warkocze. Kupię jej coś do włosów.
Wszedł do sklepu z upominkami i próbował znaleźć coś sensownego w natłoku drobiazgów pokrywających ściany i wyłożonych na ladach. — Czy mogę panu pomóc?
— Winters podskoczył, kiedy pojawiła się przy nim sprzedawczyni. Pokręcił głową. Dlaczego to zrobiłeś? — powiedział do siebie. Oczywiście, że potrzebujesz pomocy. W przeciwnym razie nigdy się nie zdecydujesz.
— Przepraszam, młoda damo — prawie krzyknął za odwróconą sprzedawczynią — Myślę, że przydałaby mi się jakaś porada. Chcę kupić prezent — Winters znów poczuł się, jakby wszyscy go obserwowali. — Dla mojej kuzynki — dodał szybko. Sprzedawczyni była brunetką około dwudziestki o dość pospolitej urodzie, ale twarz miała pełną entuzjazmu.
— Czy ma pan coś szczególnego na myśli? — spytała.
Miała długie włosy, jak Tiffani. Winters odprężył się nieco.
— Tak jakby — powiedział. — Ona ma piękne długie włosy. Jak pani. Czy mógłbym wybrać dla niej coś specjalnego? Są jej urodziny. Znowu poczuł dziwny niepokój, którego nie mógł zrozumieć. — Jakiego koloru? — spytała dziewczyna.
Pytanie nie miało sensu. — Jeszcze nawet nie wiem, czego chcę. — odparł zmieszany. — A na pewno nie wiem, jaki wybrać kolor.
Dziewczyna uśmiechnęła się. — Jakiego koloru włosy ma pana kuzynka? — powtórzyła bardzo wolno, prawie tak jakby mówiła do opóźnionego w rozwoju.
— Ach, oczywiście — Winters zaśmiał się — rudobrązowe kasztanowe — powiedział — i są bardzo długie. Już to mówiłeś, szepnął wewnętrzny głos, zachowujesz się jak głupiec. Sprzedawczyni skinęła na niego i przeszli w głąb sklepu. Wskazała na małą okrągłą gablotkę ze szkła pełną grzebieni o różnych kształtach i rozmiarach. — To byłby znakomity prezent dla pana kuzynki — powiedziała. — Kiedy wymawiała słowo „kuzynka”, w jej głosie pojawił się jakiś nowy ton. Zaniepokoiło to Wintersa. Czyżby coś wiedziała? Jedna z jej przyjaciółek? A może była na spektaklu? Wziął oddech i uspokoił się. Raz jeszcze zdumiała go zmienność własnych emocji.
Na jednej z małych półek były dwa pięknie do siebie pasujące brązowe grzebienie z odrobiną złota na górze.
Jeden z nich był wystarczająco duży, żeby upiąć jej wspaniałe włosy w kok nad karkiem. Drugi, mniejszy grzebień idealnie nadawał się na ozdobę boku lub tyłu fryzury.
— Wezmę tamte, ze złoceniem u góry — powiedział do dziewczyny. — Proszę je zapakować. — Sprzedawczyni zręcznie sięgnęła do wnętrza wskazanej szkatułki i wyciągnęła grzebienie. Poprosiła Wintersa, żeby chwilę poczekał, a ona tymczasem zapakuje prezent. Zniknęła na zapleczu sklepu zostawiając go samego. Położę je na jej stoliku w garderobie, pod koniec przerwy, pomyślał. Wyobraził sobie scenę z Tiffani wchodzącą do garderoby, gdzie na wprost lustra znajduje prezent ze swoim nazwiskiem. Winters uśmiechnął się, wyobrażając sobie jej reakcję. W tym momencie jakaś kobieta z kilkuletnią córeczką potrąciła go niechcący. — Przepraszam — powiedziała nie rozglądając się wokół siebie. Obie biegły żeby obejrzeć wielkanocny koszyk wiszący na ścianie.
Sprzedawczyni skończyła pakować prezent i stała przy kasie. Kiedy Winters zbliżył się do lady, wręczyła mu karteczkę, na której w lewym górnym rogu wydrukowano słowa: „Szczęścia w dniu urodzin”. Winters wpatrywał się w nią przez kilka sekund. — Nie — powiedział w końcu — bez kartki. Kupię inną w moim sklepie.
— Gotówką czy czekiem? — spytała go dziewczyna. I Winters wpadł w panikę. Nie wiem, czy mam przy sobie wystarczającą ilość gotówki, pomyślał, i w jaki sposób wytłumaczyłbym się z tego czeku przed Betty? Otworzył portfel i przeliczył pieniądze. Uśmiechnął się do dziewczyny, kiedy okazało się, że ma prawie pięćdziesiąt dolarów i powiedział: — Zapłacę gotówką. — Rachunek wynosił tylko trzydzieści dwa dolary, wliczając podatek.
Komandor Winters poczuł przypływ dobrego humoru i omalże wyskoczył ze sklepu. Jego wcześniejsze zdenerwowanie znikło bez śladu. Zanim opuścił klimatyzowane wnętrze centrum handlowego, zaczął pogwizdywać. Mam nadzieję, że ona lubi ozdobne grzebienie, powiedział sam do siebie. Potem znowu się uśmiechnął. Jestem przekonany, że polubi.
Nick wlał resztę z butelki chablis do kieliszka Carol.
— Nie przypuszczam, żebym kiedykolwiek mógł zostać dziennikarzem — powiedział. — A osiągnąć w tym sukces, to brzmi tak jak zostać szpiclem.
Carol podniosła do ust kęs pieczonej ryby z kalafiorem.
— Tylko nieznacznie różni się od innych zawodów. Problemy etyczne zdarzają się zawsze, kiedy życie osobiste i zawodowe wchodzą z sobą w konflikt. Skończyła przeżuwać, połknęła i ciągnęła dalej. — Myślałam, że może powinnam była powiedzieć tobie i Troyowi, w piątek wieczór, ale jak wiesz to nie wyszło.
— Gdybyś powiedziała — Nick odsunął talerz dając do zrozumienia, że skończył posiłek — wszystko przebiegałoby inaczej. Obawiałbym się niebezpieczeństwa i prawdopodobnie to ja byłbym z tobą w tamtym miejscu. Kto wie, co potem mogłoby się zdarzyć.
Читать дальше