Zaniemówił, osłupiał. Nie odpowiedział. Machinalnie sięgnął do kieszeni i wyciągnął paczkę pali maili. Dziewczyna wzięła jednego, ubiła paznokciem i wsunęła go do ust.
Winters w końcu ocknął się i wyciągnął zapalniczkę. Osłoniła ogień w jego drżącej ręce i łapczywie zaciągnęła się.
Winters zauroczony obserwował, jak wciągała dym.
Przypatrywał się jej ustom, białej szyi, widział, jak jej piersi unoszą się, gdy rozkoszowała się dymem. Z tą samą napiętą uwagą przyglądał się, jak opadają, a dym wypływa z jej ściągniętych ust.
Stali obok siebie spokojnie, bez słowa. Nad oceanem rozbłysła kolejna błyskawica, przetoczył się następny grzmot. Za każdym razem, gdy Tiffani wkładała papierosa do ust, Winters, zahipnotyzowany, śledził każdy jej ruch.
Zaciągała się głęboko, z przejęciem, mocno, a nikotyna ożywiała jej ciało. Wiedział jedynie to, że ma zamęt w głowie.
Jest piękna, taka piękna. Młoda, świeża, pełna życia. I te włosy. Z jaką rozkoszą owinąłbym je wokół swojej szyi…
To nie jest jednak podlotek. To młoda kobieta. Musi wiedzieć, co czuję, moją fascynację… pali tak jak ja.
W całkowitym skupieniu. Rozkoszuje się…
— Uwielbiam burzliwe noce — Tiffani przerwała milczenie. Blask kolejnej błyskawicy rozświetlił niebo. Przysunęła się do niego bliżej a potem wyciągnęła szyję, by przebić się wzrokiem przez grupę drzew zasłaniających widok chmur, w których pojawiały się błyskawice. Lekko otarła się o niego. Przeszedł go prąd.
Miał sucho w ustach. Jego ciało wypełniała fala pożądania, które ledwie sobie uświadamiał. Nie potrafił nawet zareagować na jej uwagę. Zapatrzył się w narastającą burzę i po raz ostatni zaciągnął się papierosem.
Ona także skończyła palić i rzuciła niedopałek na chodnik. Gdy odwróciła się do Wintersa a ich oczy spotkały się, ostatnie smugi dymu błądziły po jej ustach. Dmuchnęła kokieteryjnie i komandor poczuł wybuch żądzy w kroczu.
Opanował się. W milczeniu weszli do teatru.
Oklaski trwały. Winters podprowadził do końcowego ukłonu kobiety, które grały role Maxine i Hannah, dokładnie tak jak to sobie zaplanowali przed rozpoczęciem przedstawienia. Oklaski przybrały na sile. Ponownie spojrzał na miejsce, które przed przerwą zajmowali Betty i Hap. Teraz było puste. Z widowni dobiegł go okrzyk: — Charlotte Goodall. — Natychmiast zareagował. Odprowadził z powrotem obie panie do szeegu, w jakim ustawiony był cały zespół i podszedł do Tiffani. Przez chwilę nie wiedziała, o co chodzi. Potem jej twarz opromienił uśmiech i Tiffani wzięła Wintersa za rękę.
Podszedł z nią na proscenium. Ich ręce splotły się w silnym uścisku. Była to dla niej niezwykła chwila. Gdy usłyszała, że aplauz widowni znowu rośnie, była bliska łez.
Stał obok, a ona z wdziękiem kłaniała się. Skończyła, znowu ujęła go za rękę i z powrotem dołączyła do zespołu ustawionego w jednej linii.
Gdy przebierali się, Melvin, Marc i Amanda oczekiwali za kulisami. Entuzjastycznym powinszowaniem nie było końca. Zwłaszcza Melvin nie posiadał się z radości. Przyznał, co prawda, że podczas prób miał pewne obawy, powiedział jednak, że wszyscy byli cudowni. Reżyser zwierzył się Wintersowi, że scena z Tiffani w sypialni była znakomita. Wintersa ogarniały najprzeróżniejsze uczucia.
Cieszył się ze swojego występu w sztuce i z przyjęcia publiczności, ale głowę zaprzątały mu inne, bardziej osobiste sprawy. Co się stało z Betty i z Hapem? Dlaczego wyszli w przerwie? Wyobraził sobie Betty, jak obserwuje scenę miłosną z Tiffani. Przez chwilę odczuwał niepokój, gdy sobie uprzytomnił, że ona patrząc z widowni mogła się domyślić, że jej mąż wcale nie grał, że był podniecony, dokładnie tak samo jak postać, którą grał.
Jak z tym było u Tiffani, nie próbował zastanawiać się i nie mógł nawet o tym pomyśleć nie doznając równocześnie poczucia winy. Kiedy z powrotem wkładał mundur, znowu zapragnął poczuć smak jej pocałunków i przeżyć chwilę pożądania, jak wtedy, gdy razem palili w uliczce papierosy. Nie mógłby jednak wyjść poza sferę myśli o pożądaniu. Wina powodowała uczucie przygnębienia, a po udanej premierze przygnębiony być nie chciał.
Gdy komandor Winters wychodził ze wspólnej męskiej garderoby, przed drzwiami czekała na niego Tiffani. Włosy miała splecione w warkocz, twarz zmytą z charakteryzacji.
Znowu wyglądała jak podlotek. — Komandorze — powiedziała omalże z pokorą — czy zechce mi pan wyświadczyć uprzejmość? — Uśmiechnął się przyzwalająco. Skinęła na niego i poszedł za nią do holu, który przylegał do pomieszczeń za kulisami.
Rudowłosy mężczyzna mniej więcej w wieku komandora nerwowo chodził po holu paląc papierosa. Widać było, że jest skrępowany i że czuje się nie na miejscu. Obok niego wyzywająca brunetka, może po trzydziestce, żuła gumę i od czasu do czasu szeptem z nim rozmawiała. Mężczyzna najwyraźniej doznał ulgi, kiedy spostrzegł Wintersa ubranego w mundur.
— No cóż, komandorze — odezwał się, gdy Tiffani przedstawiła go jako swego ojca — dobrze, że pana widzę.
Niewiele wiem o sprawach aktorstwa, ale martwię się, że czasami nie wychodzi to na zdrowie mojej córce. — Zerknął na swoją żonę, macochę Tiffani i ściszył głos. — Wie pan, komandorze, nigdy za wiele ostrożności z tymi wszystkimi mydłkami, ciotami i cudakami aktorami. Ale Tiff opowiadała mi, że w zespole jest prawdziwy oficer marynarki, prawdziwy komandor. Najpierw jej nie wierzyłem.
Tiffani ze swoją macochą dawały panu Thomsonowi wyraźne znaki. Mówił zbyt wiele. — Jestem zawodowym oficerem marynarki — paplał, podczas gdy Winters nadal milczał. — Prawie dwadzieścia pięć lat. Podpisałem, kiedy byłem zaledwie osiemnastoletnim chłopakiem. Dwa lata później poznałem matkę Tiff…
— Tatusiu — przerwała mu — obiecałeś, że nie będziesz mnie stawiał w niezręcznej sytuacji. Po prostu zapytaj go.
Pewnie jest zajęty.
Komandor z pewnością nie był przygotowany na spotkanie z ojcem Tiffani. Właściwie nigdy nawet przez chwilę nie pomyślał o jej rodzicach, jednak nie było to od rzeczy, skoro tam stał słuchając pana Thomasa. Poza tym, Tiffani była dopiero uczennicą młodszych klas szkoły średniej i oczywiście mieszka w domu, myślał, razem z rodzicami.
Pan Thomas wyglądał na bardzo poważnego człowieka.
Winters w momencie poczuł strach. Nie, nie, myślał, nie mogła im niczego powiedzieć, mimo wszystko to za prędko.
Moja żona i ja gramy w brydża — mówił pan Thomas — na turniejach par. I w ten weekend jest wielki turniej strefowy w Miami. Jutro rano wyjeżdżamy, a wrócimy dopiero późną nocą w niedzielę.
Winters był zakłopotany. Pogubił się. Co go obchodzi, co Thomasowie robią ze swoim wolnym czasem? W końcu pan Thomas doszedł do sedna. — Zadzwoniliśmy więc do kuzynki Mae w Marathon i zapytaliśmy ją, czy zabrałaby naszą córkę wieczorem po jutrzejszym przedstawieniu. Ale to by znaczyło, że Tiff musiałaby przepuścić bankiet. Tiff podsunęła myśl, że może pan zechciałby odprowadzić ją bezpiecznie do domu po bankiecie i — pan Thomas uśmiechnął się uprzejmie — po ojcowsku dopilnować jej, gdy mnie nie będzie.
Winters instynktownie spojrzał na Tiffani. Na ułamek sekundy ledwie uchwycił jej zmysłowe spojrzenie, które przeszyło go jak meteor. Potem z powrotem była podlotkiem, który usilnie prosi ojca, by pozwolił iść na bankiet.
Komandor dobrze odegrał swoją rolę. — Zgoda, proszę pana — odpowiedział. — Cieszę się, że będę mógł panu pomóc. — Czule pogłaskał Tiffani. — Zasłużyła sobie, żeby iść na bankiet. Ciężko pracowała. — Na chwilę przerwał. — Ale mam parę pytań. Z pewnością będzie tam szampan, a bankiet pewnie przeciągnie się do późna. Czy ona ma jakąś wyznaczoną godzinę? Jak państwo uważają…
Читать дальше