Kobieta na portrecie miała długie, czarne włosy, lekko przyprószone na czole siwizną. Ubrana była w ciemnoczerwoną, bawełnianą bluzkę nieznacznie rozchyloną pod szyją, na której widniał potrójny sznur pereł. Niebieskim atramentem, który kontrastował z czerwienią bluzki, ktoś w dolnym prawym rogu napisał wspaniałym, wręcz artystycznym pismem: „Mon Cher — Je t’aime. Moniąue. „
Nick uklęknął, by zebrać porozrzucaną zawartość skoroszytu. Uważnie przypatrywał się portretowi, a jego serce na chwilę zgubiło rytm, gdyż przypomniał sobie, jaka była piękna. Zaczął składać zapisane kartki. W nagłówku jednej z nich widniały duże litery: „MONIQUE”, a pod tym — „napisał Nicolas C. Williams”. Zaczął czytać.
„Niezwykłość życia polega na jego nieprzewidywalności.
Życie każdego z nas zmienia się nieodwołalnie przez to, czego prawdopodobnie nie możemy przewidzieć. Każdego dnia rano wychodzimy do pracy albo do szkoły, albo i do sklepu spożywczego i w dziewięćdziesięciu przypadkach na sto wracamy nie przeżywszy zdarzenia, które byśmy zapamiętali choćby na miesiąc. W te dni nasze życie ślizga się po banalności, w podstawowym jednostajnym rytmie codziennej egzystencji. Ale nadchodzi inny dzień, magiczny dzień, dla którego żyjemy.
Tego dnia określony zostaje nasz charakter. Zaczynamy rozwijać się w przyśpieszonym tempie, przekształcamy się uczuciowo. Czasami, może jeden jedyny raz w życiu, pojawi się ciąg tych magicznych dni, jednego po drugim. Tak pełnych życia, zmian, i wyzwań, że doświadczenie ich zmienia nas całkowicie, a nasze dusze wypełnia bezgraniczną radością. W tym czasie często w pełni odczuwamy oczywistość tego niewiarygodnego cudu, że się po prostu żyje. Jest to opowieść o jednym z takich magicznych okresów.
W Forcie Lauderdale panowała wiosenna przerwa. Nasz sezon pływacki w Harvardzie właśnie się skończył i mój wuj w prezencie na moje dwudzieste pierwsze urodziny oddał mi do dyspozycji na parę tygodni swoje mieszkanie na Florydzie, tak żebym mógł uwolnić się od podwójnych rygorów, studiowania i pływania. „
Nick nie zaglądał do tych kartek przez prawie dziesięć lat. Gdy odczytał kilka pierwszych akapitów, wyraźnie przypomniał sobie ekstazę, w jakiej zostały one napisane.
To było dwie noce przed party. Tego wieczoru miała jakieś towarzyskie zobowiązania i wróciła zbyt późno, żeby przyjść z samego rana. Nie mogłem zasnąć. Była to pierwsza noc od tygodnia, której nie spędzałem z nią. Na chwilę przerwał, skłębiły się dawne emocje powodując oszołomienie i lekkie mdłości. Znowu odczytał pierwszy akapit. To było także przed bólem, przed niesamowitym, piekielnym bólem.
W radio przez prawie trzydzieści minut grała muzyka Nick słyszał ją, wiedział że to było to, ale nie potrafił zidentyfikować żadnego z utworów. Muzyczne tło. Teraz, właśnie w chwili, gdy jego wspomnienia o Moniąue były najbardziej przejmujące, „stacja muzyki klasycznej i rock’n’rollowej z Miami WMIM na częstotliwości 99.9” nadawała grany do znudzenia w 1984 roku przebój Cindy Lauper Time after Time. Wydawało się, że natężenie muzyki wzrasta. Nick musiał usiąść i złapać oddech. Póki nie słyszał piosenki, radził sobie ze wspomnieniami o Moniąue. Ten utwór jednak, jedyny jaki puszczał na odtwarzaczu w swoim samochodzie prawie co noc, gdy jeździł z Fortu Lauderdale do Palm Beach, by się z nią zobaczyć, niósł z sobą całą jego młodzieńczą miłość, radość i obawę, którymi naznaczony był ten romans. Nick był przygnębiony. Gdy usiadł na kanapie i słuchał, gorące łzy trysnęły z jego oczu i popłynęły po policzkach. Lying in my bed, I hear the clock tick, and think of you… Caught up in circles, confusion is nothing new… Flash back, warm nights, almost left behind… Suitcase of memories…Time after Time.
You say, go słów, I fali behind… The second hand unwinds… „Brenda pochyliła się i ściszyła głos w odtwarzaczu. — To ja, panie Stubbs, słowo, Brenda Goldfine, nie poznaje mnie pan? — krzyczała do starego człowieka w niebieskim mundurze, który siedział na taborecie w małej okrągłej wieży pośrodku drogi. — A tam, z tyłu, to Teresa Silver. Nie czuje się zbyt dobrze. No, niech pan otworzy bramę i nas wpuści.
Strażnik zszedł ze swojego stołka i powoli podszedł do starego pontiaka Nicka. Spisał numer rejestracyjny do notatnika, a potem przystanął przy samochodzie od strony Brendy. — Tym razem niech będzie, Brendo, ale to nie jest zgodne z przepisami. Wszyscy goście, którzy po godzinie dziesiątej wieczorem wjeżdżają do Windsor Cove, muszą rozliczać się z czasu.
W końcu strażnik podniósł szlaban i Nick ruszył do przodu. — Ten facet siedzi tam jak drzazga w dupie — powiedziała Brenda do Nicka mlaskając w czasie rozmowy gumą.
Nick słyszał o Windsor Cove, albo raczej czytał. Kiedyś, będąc w domu swojego wuja w Potomac w Marylandzie, natrafił na numer magazynu Town and Country i przeczytał o poczciwym życiu w Windsor Cove. Teraz, gdy jechał mijając posiadłości w najbardziej prestiżowej części Palm Beach, wystawa miejscowego bogactwa wywarła na nim wrażenie.
— O, tam. To jest dom Teresy — Brenda pokazała kolonialny budynek usytuowany okołu stu jardów od drogi. Nick wjechał na długi, kolisty podjazd i zatrzymał się przed ścieżką prowadzącą przed front domu. Rezydencja była imponująca. Pełne dwa piętra, sześć białych kolumn o wysokości ponad dwudziestu stóp, bogate drzwi, których szczyt był zwieńczony witrażem przedstawiającym białą czaplę w locie na tle błękitnego nieba pełnego kędzierzawych chmur.
Brenda odwróciła głowę. Jej przyjaciółka na tylnym siedzeniu leżała nieprzytomna. — Posłuchaj — powiedziała do Nicka — lepiej ja to załatwię. Pójdę, porozmawiam z panią Silver i wytłumaczę jej, co się stało i tak dalej. Bo ty możesz zabrnąć. Pani Silver czasami pochopnie wyciąga wnioski.
Gdy Brenda dotarła do frontowych drzwi i chciała zadzwonić, okazało się, że są otwarte. Atrakcyjna kobieta w czerwonej jedwabnej bluzce i w szykownych czarnych spodniach już czekała. Nick odgadł, że to o niej pewnie mówił strażnik. Nie mógł wiele wywnioskować z rozmowy, ale zauważył, że matka Teresy zadawała pytania. Po paru minutach Brenda wróciła do samochodu z panią Silver.
— Nie powiedziałaś mi, że ona nadal jest nieprzytomna.
— Nick usłyszał niezwykły matowy głos. Brzmiał w nim do tego jakiś obcy akcent, chyba europejski. — Wiesz, Brendo, to absolutnie ostatni raz, że ona z tobą gdzieś jedzie.
Ty po prostu nie potrafisz jej dopilnować. Nawet nie jestem pewna, czy usiłujesz — głos miała podenerwowany, ale nie ostry.
Nick otworzył drzwi i wysiadł z samochodu. — To facet, o którym pani opowiadałam — powiedziała Brenda. — Gdyby nie on, Teresa być może nadal leżałaby na plaży.
Pani Silver wyciągnęła rękę. Nick uścisnął ją z pewnym zakłopotaniem. Nie wiedział, jak się podaje rękę kobiecie.
— Zdaje się, że jestem pana dłużniczką, młody człowieku — powiedziała pani Silver z wdzięcznością. — Brenda powiada, że to pan uratował Teresę od tych wszystkich okropności. — Światło ulicznych lamp igrało na jej posągowej twarzy. Dłoń miała delikatną, zmysłową. Nick poczuł subtelny zapach jej perfum, chyba egzotycznych.
Utkwiła w nim wzrok, nie mrugnąwszy okiem, natarczywie.
— Tak, proszę pani — powiedział Nick niezgrabnie.
— To znaczy, no, musiała zbyt dużo wypić i wydawało mi się, że młodzi ludzie, z którymi była, nie za bardzo panowali nad sobą. — Przerwał. Wciąż patrzyła mierząc go wzrokiem. Coraz bardziej go to poruszało i nie rozumiał, dlaczego. — Ktoś musiał jej pomóc, a przypadkiem tam byłem…
Читать дальше