Przy kolacji w pizzerii, wieczorem przed meczem, Edith często robiła afronty Joannie i Yernonowi, a Duane nie interweniował. Yernon, widząc, że Edith dokucza Joannie, zaproponował, że może byłoby lepiej, gdyby oni oboje zajęli wspólny pokój i tym samym zrezygnowali z pierwotnych ustaleń. Zgodziła się chętnie.
W trakcie czterech czy pięciu randek Yernon nie odważył się na żadne erotyczne gesty w stosunku do Joanny. Był czuły, parę razy pocałował ją na dobranoc, a przez większą część wieczoru ich ostatniej randki trzymał jej dłoń w swojej ręce. Wszystko było zawsze nadzwyczaj poprawne, jednak gwoli prawdy, sytuacja nie sprzyjała intymności.
Dlatego Joanna nie wiedziała, czego naprawdę ma oczekiwać. Podobał jej się ten przystojny aspirant z Indiany i parę razy pomyślała, że może rozwinie się z tego coś poważniejszego. Jednak Yernon nie był dla niej jeszcze kimś „nadzwyczajnym”.
Tuż po zamianie pokoi (utrudniała ją pijana Edith zawstydzając ich i siebie sprośnymi komentarzami), Yernon taktownie przeprosił Joannę i powiedział, że gdyby miała czuć się nieswojo to on prześpi się w samochodzie.
Pokój, typowy w sieci Holliday Inn, miał dwa podwójne łóżka. Joanna zaśmiała się. — Wiem, że tego nie planowałeś — powiedziała. — Jeśli poczułabym się zagrożona, to zawsze mogę cię wysłać do twojego łóżka.
Pierwszą noc spędzili oglądając w pokoju telewizję i popijając piwo. Oboje czuli się dość skrępowani. Gdy przyszła pora snu wymienili parę namiętnych pocałunków, pośmiali się, a potem poszli do swoich łóżek.
Następnego dnia wieczorem, po zabawie zorganizowanej z okazji meczu przez Akademię Marynarki w hotelu, w śródmieściu Filadelfii, Joanna i Yernon tuż przed północą powrócili do swego pokoju w Holliday Inn. Przebrali się w dżinsy i Yernon mył zęby, gdy ktoś zapukał do drzwi.
Joanna otworzyła. W drzwiach stał Duane Eller z przeraźliwym uśmiechem na twarzy. W dłoni ściskał jakiś mały przedmiot. — Ten towar jest kurewsko dobry — powiedział wciskając Joannie w rękę skręta. — Musisz spróbować. — Duane szybko wycofał się.
Joanna miała już niejednego chłopaka. Ale jeszcze się nie zdarzyło, by któryś z nich nigdy choćby nie spróbował skręta, nie mówiąc już by nie palił. Ona sama paliła marihuanę może z dziesięć razy w ciągu czterech lat poczynając od pierwszej klasy szkoły średniej. Lubiła to, gdy było stosowne miejsce i odpowiednie towarzystwo; unikała, gdy nie miała wpływu na otoczenie. Z Yernonem jednak spędzała weekend i pomyślała, że mógłby to być doskonały sposób, by go trochę rozluźnić.
Vernon, gdyby mu zaproponowano marihuanę, w każdych innych okolicznościach, odmówiłby. Nie tylko dlatego, że w ogóle miał coś przeciwko narkotykom, ale także dlatego, że bałby się, iż ktoś mógłby się jakoś dowiedzieć i skończyłoby się na wyrzuceniu z Annapolis. Teraz jednak był z uroczą dziewczyną, która właśnie zapaliła skręta i mu go podawała. Joanna szybko domyśliła się, że w tej dziedzinie był nowicjuszem. Pokazała mu, jak się zaciągać i przytrzymywać dym, jak nie przeciągać skręta i w końcu, w jaki sposób trzymać niedopałek (przy pomocy spinki do włosów), by go dopalić. Yernon spodziewał się, że będzie się czuł jak pijany. Był zaskoczony, gdy okazało się, że poczuł się raźniej. Ku własnemu zdumieniu zaczął recytować wiersze E. E. Cummingsa, których uczył się na zajęciach z literatury. A potem razem z Joanną zaczęli się śmiać. Śmiali się ze wszystkiego, z Edith, z footballu, z Akademii Marynarki, ze swoich rodziców, nawet z Wietnamu. Śmiali się do łez.
Ogarnął ich przejmujący głód. Założyli kurtki i wyszli na chłodne grudniowe powietrze, by poszukać czegoś do zjedzenia. Pod ramię przedefilowali przez podmiejski parking znajdując pół mili od swojego hotelu dobrze zaopatrzony sklep, który jeszcze był czynny. Kupili colę, ziemniaczane chipsy, frytki i, ku zdziwieniu Yernona, paczkę Ding Dongów. Joanna otworzyła torebkę z chipsami, gdy znajdowali się jeszcze w sklepie. Włożyła jednego do ust Yernonowi.
Oboje zamruczeli ze smakiem. W trójkę, z kasjerem, roześmiali się.
Yernon nie mógł uwierzyć, że tak smakują chipsy. Zjadł całą torbę, gdy wracali do swojego pokoju. Kiedy skończył, spontanicznie odśpiewał piosenkę Beatlesów Maxwell’s Siher Hammer. Joanna ochoczo włączała się przy słowach Bang, bang, Maxwell’s silver hamtner came down upon his head… wyciągała zwiniętą dłoń i jej bokiem żartobliwie uderzała w czubek głowy Vernona. Vernon był beztroski i czuł się swobodnie, jakby znał Joannę od zawsze. Objął ją i gdy skręcali w drogę dojazdową prowadzącą do ich hotelu, ostentacyjnie pocałował.
Usiedli na podłodze rozkładając przed sobą wszystkie swoje smakołyki. Yernon włączył radio. Było nastawione na stację z muzyką klasyczną. Dźwięk hipnotyzował go. Po raz pierwszy w życiu naprawdę usłyszał w głowie poszczególne instrumenty całej orkiestry symfonicznej.
Wyobrażał sobie scenę i widział muzyków, jak smyczkami pociągają po strunach skrzypiec. Był zachwycony i podniecony. Joannie powiedział, że ożyły wszystkie jego zmysły.
Dziewczyna odnosiła wrażenie, że Yernon w końcu otworzył się. Gdy pochylił się, by ją pocałować, była więcej niż chętna. Symfonia grała, a oni całowali się bez pamięci.
Podczas chwilowej przerwy na chrupki, Joanna nastawiła radio na stację z rock and roiłem. Muzyka zmieniła rytm ich pieszczot. Od świdrującego, brzęczącego brzmienia ich pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne. W zapale Vernon popchnął Joannę na podłogę, gdzie leżąc obok siebie, nadal całkowicie ubrani, bez przerwy całowali się.
Zniewoliła ich siła własnego podniecenia.
W radio zaczęli właśnie grać Light My Fire Doorsów.
I zanim utwór dobiegł końca, Yernon Allen Winters z Columbus w Indianie, aspirant trzeciego roku w Akademii Marynarki Stanów Zjednoczonych nie był już dziewicem.
— The time to hesitate is through, no time to wallaw in the mirę, try nów you can only lose, and our love become a funeral pyre… Come on baby, light my fire… Come on baby, light my fire. — Yernon nigdy, przez całe swoje życie nie stracił panowania nad sobą. Ale gdy Joanna pieściła jego odznaczającego się pod dżinsami penisa, nagle jakby ustąpiła jakaś żelbetowa zapora. Wiele lat później Yernona wciąż zdumiewała dzika namiętność, jaka wtedy doszła do głosu na dwie, może trzy minuty. Połączenie natarczywych pocałunków Joanny, trawy i przeszywających rytmów muzyki sprawiły, że przekroczył barierę. Był jak zwierzę.
Parokrotnie silnie szarpnął spodnie Joanny omalże ich nie rozdzierając, gdy usiłował ściągnąć je z jej bioder.
Spodnie ściągnęły do połowy majtki. Yernon chwycił je mocno i pociągnął do końca wyswobadzając się równocześnie ze swoich dżinsów.
Joanna usiłowała go przyhamować, spokojnym głosem dając do zrozumienia, że może w łóżku byłoby lepiej, że może przyjemniej by było, gdyby w tej chwili zdjęli przynajmniej buty i skarpety i nie kochali się mając wokół kostek spodnie, które krępowały ich ruchy. Ale Yernon był nieprzytomny. Lata powściągliwości sprawiły, że nie nabył umiejętności panowania nad falą swojego pożądania. Był opętany. Położył się na niej. Twarz miał przeraźliwie poważną. Joanna najpierw przestraszyła się, ale jej nagły strach wzmógł jej podniecenie. Yernon przez kilka sekund usiłował znaleźć właściwe miejsce (słychać było teraz gorączkową instrumentalną część Light My Fire) a potem wszedł w nią raptownie i mocno. Raz, drugi poczuła, jak się wciska, a potem całe jej ciało przeniknął dreszcz.
Читать дальше