W Księżycu było coś odpychającego, przygnębiającego. Shelley wykazał się szóstym zmysłem, pytając: „Czyś blady ze znużenia?”, Yeates natomiast przedstawił przerażające spostrzeżenie, porównując Księżyc do idioty zataczającego się po niebie. I to było właśnie to. Czuliśmy się tak, jakbyśmy odwiedzili w domu wariatów jakąś udręczoną duszę.
Pół godziny później Księżyc został daleko w tyle, a całe przednie okno wypełniał mglisty, niebieski glob ziemski. Jest to zawsze niezwykle ekscytujący moment, kiedy widzi się przed sobą Ziemię, a za sobą Księżyc, tej samej co ona wielkości. My ciągle jednak mieliśmy jeszcze swe własne porachunki z Księżycem. Chcieliśmy ustalić, jak dalece można wpłynąć na niego poprzez psychokinezę. Łatwo zauważyć, że musiało być to dokonane w połowie odległości między Ziemią a Księżycem, ponieważ musieliśmy „oprzeć się” o Ziemię. Nie mogliśmy, rzecz jasna, emitować żadnej siły z naszego statku — nieporównywalnie od nas większa masa Księżyca skierowałaby tę siłę przeciwko nam, co zniszczyłoby nas. Statek stanowił tylko trzeci kąt spłaszczonego trójkąta.
Było to trudne zadanie. Przede wszystkim, po raz pierwszy zaangażowaliśmy się w to wszyscy — pięćdziesiąt umysłów połączonych równolegle. Okazało się to zresztą najtrudniejszą częścią całego problemu. Większość z nich słabo uświadamiała sobie własne zdolności psychokinetyczne, a tymczasem nagle musieli w pełni owe niedojrzałe moce wykorzystać i to w sposób zharmonizowany z grupą innych ludzi. Fleishman, Reich i ja musieliśmy pełnić funkcję zarządzających tą mocą. To co robiliśmy, było wysoce niebezpieczne. Nigdy jeszcze statek kosmiczny nie wydawał się być czymś tak małym i kruchym. Wystarczyło, aby jedna osoba straciła kontrolę na moment, by wszystkich nas zniszczyć. My trzej skoncentrowaliśmy się więc na uniknięciu jakiegoś wypadku; podczas gdy Holcroft i Ebner koordynowali wysiłki w celu wytworzenia zmiennej fali energii PK. Konieczne było ponadto „czucie” drogi ku Ziemi — to samo w sobie spowodowało szok. Tak jakbyśmy znaleźli się nagle w Waszyngtonie. Ziemia emanowała „życie” równie intensywnie jak Księżyc. Nie było to życie zblokowane i uwięzione, lecz był to lęk i nerwica. Natychmiast oczywiste stało się, jak bardzo trafna była teoria Reicha na temat pasożytów umysłu. Ludzie na Ziemi wytwarzali pole paniki w ten sam sposób, jak my wytwarzaliśmy energię nad-psychiczną. Panika ta oddalała ich jeszcze bardziej od swego prawdziwego „ja”, produkując rakowaty cień, alter ego, które natychmiast stawało się dziwną, niezależną rzeczywistością — tak jak patrząc czasem na swe odbicie w lustrze wyobrażamy sobie, że nagle ono ożywa.
Kiedy nawiązaliśmy już kontakt z Ziemią, mogliśmy wysłać podwojoną moc ku Księżycowi — bezpośredni strumień energii PK ze statku oraz strumień odbity od Ziemi.
Celem tego eksperymentu nie było jakieś oddziaływanie na Księżyc, ale ocena jego reakcji, w ten sam sposób w jaki gracz w krykieta waży piłkę w dłoni. Mówiłem już, że wrażenie jakie towarzyszy wykorzystywaniu sił PK, nie różni się wiele od wrażenia dotykania czegoś. Jedyną różnicą jest tu znacznie szerszy zakres. W tym przypadku, po ustabilizowaniu odbitego od Ziemi strumienia, mogliśmy ocenić opór Księżyca. Oznaczało to po prostu wytwarzanie wzrastającej siły i stwierdzenie, co się wtedy stanie. Nie doświadczyłem tego bezpośrednio, rzecz jasna; wszystko co Reich, Fleishman i ja mogliśmy zrobić, to „stabilizować” tę siłę, nie dopuszczając, by jej wibracje zniszczyły statek. Uświadomiliśmy sobie jej wzrastającą moc poprzez zwiększenie się wibracji. W końcu ostro zarządziłem koniec — stawało się to zbyt niebezpieczne.
Zapytałem Holcrofta, co się stało. Powiedział:
— Nie jestem pewien, ale myślę, że otrzymaliśmy odpowiedź. Nietrudno jest objąć Księżyc, trudno jednak powiedzieć, jakiego ciśnienia by to wymagało. Będziemy musieli spróbować ponownie z Ziemi.
Miał oczywiście na myśli to, że za pomocą strumienia energii PK mogliśmy zbadać kształt Księżyca. Nadal jednak nie mieliśmy pojęcia, czy można go za pomocą sił PK poruszyć.
Wszyscy byliśmy wyczerpani. Większość z nas przespała ostatnią godzinę podróży na Ziemię.
O godzinie dziewiątej włączyliśmy silniki hamujące i zwolniliśmy do prędkości tysiąca mil na godzinę. O 9.17 weszliśmy w atmosferę ziemską i wyłączyliśmy wszystkie silniki. Wiązka kontrolna Massey’a namierzyła nas, mogliśmy więc pozostawić mu całą resztę. Kilka minut przed dziesiątą wylądowaliśmy.
Czułem się, jakbym wracał po tysiącu lat. Wszystko uległo w nas tak całkowitej przemianie, że Ziemia sama wydawała się odmieniona. Pierwsza rzecz, która nas uderzyła, była łatwa do przewidzenia. Wszystko wydawało się nieskończenie piękniejsze od tego, co pamiętaliśmy. Zaszokowało nas to. Było to coś, czego nie dostrzegliśmy na Księżycu, z powodu zakłócającego wpływu satelity.
Z drugiej jednak strony, witający nas ludzie wydali się nam tak obcy i odpychający, niewiele różniący się od małp. Trudno było uwierzyć, że te skretyniałe istoty mogły zamieszkiwać tak nieskończenie piękny świat nadal pozostawać ślepcami i głupcami. Musieliśmy sobie dopiero przypomnieć, że ślepota ludzka jest mechanizmem ewolucyjnym.
Instynktownie usuwaliśmy się ludziom z oczu, robiąc wszystko, by ukryć naszą zmianę. Czuliśmy się zażenowani, tak jak czują się ludzie szczęśliwi pośród ogromu cierpienia, któremu nie można zapobiec.
Massey wyglądał na bardzo zmęczonego i chorego. Powiedział:
— A więc panowie, udało się wam?
— Tak sądzę — odparłem.
Twarz jego zmieniła się, zmęczenie minęło. Nagle poczułem do niego falę sympatii. Istoty ludzkie nie są może niczym więcej od robotów, ale w końcu’ to nasi bracia.
Położyłem mu rękę na ramieniu i przekazałem trochę swej energii. Miło było patrzeć, jak szybko się zmienił, obserwować jak siła i optymizm prostowały mu plecy, jak wygładzały się bruzdy na jego twarzy. Zapytałem:
— Proszę mi powiedzieć, co działo się po naszym odlocie?
Okazało się, że sytuacja była poważna. W przerażającym tempie i z bezwzględnym okrucieństwem, Gwambe zajął Jordanię, Syrię, Turcję i Bułgarię. W razie oporu — mordował ludzi tysiącami. Stworzony przez afrykańskich i europejskich naukowców dla celów badawczych w fizyce jądrowej akumulator promieni kosmicznych użyty został jako broń w połączeniu z geronizowolframowym reflektorem. Od tego momentu wszelki opór ustał. Godzinę przed naszym lądowaniem poddały się Włochy, udzielając Gwambe zgody na przejście przez ich terytorium. Armie niemieckie skoncentrowane zostały wzdłuż granic Styrii i Jugosławii, ale do głównego starcia tej wojny jeszcze nie doszło. Niemcy grozili użyciem bomby wodorowej, jeśli Gwambe zastosuje swój akumulator promieni kosmicznych, tak że wielce prawdopodobne było, iż nastąpi teraz długa, przewlekła wojna konwencjonalna. Czternaście potężnych rakiet przebiło się przez osłonę amerykańskich sił powietrznych, a jedna z nich stała się przyczyną pożaru, który trawił Los Angeles przez cały poprzedni tydzień. Amerykanom trudno było kontratakować za pomocą rakiet, gdyż wojska Gwambe rozproszone były na bardzo rozległych obszarach. Tego dnia jednak prezydent oświadczył, że w przyszłości, ilekroć afrykańska rakieta przedostanie się na ich obszar, zniszczone zostanie w zamian jedno miasto afrykańskie.
Dla wszystkich jednak było jasne, że jest to wojna, w której nikt nie zwycięży. Wszelki odwet był tylko następnym krokiem do wzajemnego wyniszczania się. Według powszechnej opinii, Gwambe był morderczym maniakiem, stanowiącym równie wielkie zagrożenie dla swych własnych ludzi, co i dla reszty świata.
Читать дальше