Niebieskie kształty wyroiły się na zielone niebo. Uzbrojeni ludzie Floty mieli ze sobą strzałostrąki, łuki nożne i coś jeszcze, do czego potrzeba było aż trzech ludzi.
Na spotkanie przyjdzie im jeszcze trochę poczekać.
— Posadźcie je — polecił Term Clave’owi. Minya będzie następna. Leciał montem, jakby przez całe życie nie robił nic innego. Stał się trochę nieostrożny: Minya zderzyła się z kadłubem i weszła do środka z zakrwawionym nosem.
— Przepraszam — mruknął. — Gavving, zostaw to, posadź ją na fotelu. Kto jeszcze został?
— To Ilsa — podpowiedział Anthon. — Strzelają do niej! Term, łap ją!
— Właśnie to robię. Potrzebujemy jedzenia i innych rzeczy? — Zatrzymał się między Ilsą a spadającymi oddziałami Floty. Zza pleców Ilsy jarzył się Voy. Strzały z łuków nożnych ze stukiem odpadały od powłoki, ale to łupnięcie nie pasowało do całości. Co…?
Wyraz przerażenia i determinacji na twarzy Ilsy zmienił się w radość. Term wiedział już, co się dzieje; nie musiał nawet patrzeć. Srebrny człowiek wrócił razem ze swoim miotaczem cierni. Był na górnej powierzchni kadłuba, poza zasięgiem drzwi, a Anthon właśnie zaczepił linę wokół talii Ilsy i powoli holował ją do środka.
— Posadź ją… — Term zorientował się, że fotele są zajęte — postaw ją przy tylnej ścianie i zostań przy niej. Nie ruszaj żadnych zamocowań. Debby, wbij strzałę w mięso, wciągniemy je do środka.
— A srebrny człowiek? — zaoponował Anthon.
— Jest blisko. Jeśli przejdzie przez drzwi, rzućcie się wszyscy na niego. Miotacz nie zabija, ale jeśli nas uśpi, to koniec.
— Przyniosłyśmy stos czystej bielizny i zapas wody — przypomniała Jinny.
— Wodę mamy. Bielizna… czemu nie? Hej, powiedziałem Minyi, żebyście poszły do góry. Dobrze zrobiłyście, inaczej nigdy byśmy was nie znaleźli.
— Jeśli masz monta, możesz nas znaleźć w niebie. Dlatego zebrałyśmy wszystko, co się dało, i skoczyłyśmy w dół.
Oddziały Floty nie opuściły zielonej dolnej części konara. Nic dziwnego. Jeśli nie uda im się odzyskać monta, jak wrócą na drzewo? Wyglądaliby żałośnie, gdyby nie ten ogromny, gwiezdny aparat, którego używali jak broni.
Cielsko łososioptaka było czarnym cieniem na boleśnie jasnej tarczy Voy. Anthon i Debby musieli zmrużyć oczy… ale ich strzały przebiły mięso, które zostało natychmiast wciągnięte do środka. Srebrny człowiek miał pewnie nadzieję, że ktoś pokaże głowę, ale nikt tego nie zrobił. Próbował wepchnąć się razem ze stosem ponch, a Term omal nie przytrzasnął go drzwiami. Przez to część ubrań musiała zostać za drzwiami, a wokół żółtego schematu pojawiła się czerwona obwódka.
— Nigdy wcześniej nie widziałem czerwonego. Co to znaczy? — zdziwił się Term.
Lawri raczyła odpowiedzieć.
— Awaria — rzuciła wzgardliwym tonem. — Wasza lina nie pozwala się, zamknąć śluzie.
Kiedy Term otworzył drzwi, czerwony sygnał ostrzegawczy znikł i Debby wciągnęła ładunek do środka. Srebrny już nie próbował wejść, widocznie się przestraszył. Była to jego ostatnia szansa i Term zamknął drzwi z westchnieniem prawdziwej ulgi.
Urwał w połowie westchnienia, kiedy zobaczył, że dolny monitor rozbłyska plamą czystej, oślepiającej czerwieni i znika z ekranu. Obraz z innych kamer pochwycił przebłyski jaskrawego szkarłatu.
— Czy to może nas zranić? — zapytał Anthon, a Lawri krzyknęła:
— Zobaczycie! Teraz nas przetną na pół!
— Siedzą nam już prawie na karku — potwierdził Clave. — Zaraz oblezą cały kadłub, jeśli nie…
— Nakarmcie tym drzewo — wrzasnął Term pod adresem ich wszystkich. Nie mógł myśleć. Co może im zrobić to światło? Ani Lawri, ani Klance nigdy o czymś takim nie wspominali.
Mamy wszystko, czego nam trzeba. Zostawiamy chleb, zostawiamy wodę. W drogę! Monta nigdy nie złapią!
Lawri zobaczyła, co on zamierza zrobić, i wrzasnęła:
— Zaczekaj! — ale Term nie czekał. Stuknął w sam środek grubej pionowej krechy.
ROZDZIAŁ XX
Pozycja Asystenta Uczonego
Powietrze z sykiem uciekło z płuc Terma. Czuł, że jakaś siła wtłacza go w fotel. Lewe ramię nie trafiło na podpórkę i zwisło, stopniowo wyrywane ze stawu barkowego. Fotel był zbyt niski, by podtrzymać jego głowę. Szyja bolała go okropnie. Ponad stłumionym wyciem głównego silnika słyszał, jak jego pasażerowie walczą o oddech.
Dla gigantów to morderstwo.
Drzewo Londyn znikało w tylnym ekranie jak sen. Znaleźli się w samym sercu burzy i byli niemal ślepi. Term próbował podnieść ramię i dotknąć błękitnej kreski, aby unicestwić siłę, która go rozpłaszczała. Wyżej, wyżej… jeszcze trochę… ramię opadło mu na pierś z siłą, która wydusiła z płuc ostatnie atomy powietrza. Wzrok zaszedł mu mgłą.
Podbródek Lawri był głęboko wbity w obojczyk. Dziewczyna czuła, że jeśli go podniesie, przeciążenie złamie jej kręgosłup. Obserwowała, jak Jeffer próbuje wyłączyć silnik, i wiedziała, że nie da rady tego zrobić. A ona miała związane ramiona.
To powinno załatwić paru buntowników, pomyślała ze złośliwą satysfakcją. I to moja robota. Laser komunikacyjny mógł oślepić, a z bliska nawet oparzyć, ale na pewno nie uszkodziłby monta. Skłamała w nadziei, że buntownicy spanikują. Udało jej się ponad wszelkie wyobrażenie. Ale teraz i ona może zginąć!
Tarcza chmur wyminęła ich i odpłynęła.
Gold był na lewo od środka okna dziobowego. Dymny Pierścień ciągnął się na lewo od Golda. Przyspieszali na wschód i nieco na zewnątrz.
Wschód wiedzie na zewnątrz.
Opuszczali Dymny Pierścień.
Wiedziałam! Ten szalony Jeffer zabije nas wszystkich, pomyślała Lawri.
Gavving, z głową odciągniętą daleko w tył, z zagłówkiem wbitym między łopatki, zezował wzdłuż nosa, usiłując zorientować się, co właściwie widzi.
Niebo odpływało bokami okna dziobowego. Rodzina triunów nadpłynęła, rozdzieliła się i znikła, zanim zdążył mrugnąć. Mała, płaska zielona dżungla podpłynęła bliżej, przyspieszyła i znikła. Potem zbliżyła się puszysta biała chmurka i nagle mont zadrżał i zadźwięczał od uderzeń tysiąca kropli wody. Coś małego uderzyło w okno z przeraźliwym plaśnięciem, pozostawiając kawałek różowej błonki. Deszcz spłukał ją w ciągu jednego oddechu.
Chmurka znikła, a niebo nad nimi było czyste. Nie zauważali dalszych przeszkód. Gold i Dymny Pierścień na tle nieba wydawały się niby dmuchawiec na łodyżce. A niebo miało głęboki, ciemny odcień, jakiego Gavving nie widział nigdy w życiu.
Odwrócił głowę, żeby spojrzeć na Minyę. Ból w karku przesunął się odrobinę… tak łatwiej było znieść ciśnienie. Odpowiedziała mu spojrzeniem. Śliczna Minya, o twarzy nieco pełniejszej niż pamiętał. Chciał coś powiedzieć i nie mógł. Ledwie dyszał.
— O włos — westchnęła Minya.
Światło głównego napędu MONTA powróciło i przesuwało się w stronę błękitu.
Drobne przesunięcie widma i już je ma! Doskonale. Kendy zrezygnował z normalnego komunikatu. Zerodowany program MONT-a i tak ma dość roboty. Bowiem MONT uciekał. Przyspieszał już od kilku dobrych minut. Sądząc z przesunięcia częstotliwości, nabierał wystarczającej prędkości, aby opuścić Dymny Pierścień… w odległości kilku tysięcy kilometrów od samej „Dyscypliny”!
Kiedy światło zgasło, Kendy odczytał komunikat, Wokół MONT-a powietrze już się przerzedzało. Odbiór powinien być dobry.
— Kendy w imieniu Państwa, Kendy w imieniu Państwa, Kendy w imieniu Państwa.
Читать дальше