— To niemądre — powiedział Dirak. — Ty naprawdę mnie zdumiewasz..
— Może to i niemądre — wzruszył ramionami Alek — ale ja tak to widzę.
— Nawet Łoś by się z tobą nie zgodził, chociaż jest w pewnym sensie męczennikiem, swoim społeczeństwie…
— To jest Łoś numer jeden?
— Tak. Zgadłeś.
— Ale kto ich wybiera?
— Domyślasz się chyba, że wygląda to nieco inaczej niż w parlamencie. To jest władza, do której nikt nie dąży, bo nie przynosi żadnej korzyści, tylko smutek. I jedynie rada może wybrać przyszłego Łosia z grona najzdolniejszych w różnych dziedzinach nauki i techniki. Każdy z członków rady, w chwili gdy przekroczy sto pięćdziesiąt lat, niezależnie od swoich zasług dla społeczeństwa, zostaje automatycznie wykluczony z rady, a wkrótce potem, pozbawiony celu i sensu swego życia — umiera.
— Wydaje mi się to okrutne — westchnął Alek. — Ale widocznie tak musi być.
Alek przez chwilę się zastanawiał, a potem powiedział tonem prośby:
— Chciałbym zobaczyć Łosia…
— Jutro go zobaczysz — powiedział Dirak. — Ale radzę ci, bądź ostrożny w rozmowie z nim. I staraj się być uprzejmy.
— Czy możesz mi powiedzieć dlaczego?
— Chyba powinienem od tego zacząć. Otóż Łoś nie zgodził się, bym poszedł do łazika. Chciałem nawiązać łączność z Kazimierzem, ale na wszelki wypadek nie powiedziałem mu o tym. Mimo to nie chciał mnie puścić. Wydaje mi się, że traktują nas tutaj trochę jak swoich jeńców.
— Ładna historia!
— Może się nas boją i wolą wobec tego izolować nas od naszej bazy. I jeszcze coś, co ma niemałe znaczenie w naszej sytuacji. Wydaje się im, że przybyliśmy tu rakietą, nie wiedzą, że wokół planety War krąży nasz statek. A ja nie powiedziałem im prawdy.
Alek popatrzył na niego z zainteresowaniem.
— Słowo honoru, Dirak, nie wiedziałem, że jesteś skłonny do kłamstwa.
— Zdolny jestem do wszystkiego, jeśli w grę wchodzi twoje bezpieczeństwo. I dlatego uważam, że podczas rozmowy z Łosiem dobrze by było, gdybyś się postarał rozwiać wszystkie jego wątpliwości.
— Myślę — powiedział po chwili milczenia Alek — że z istotą smutną zawsze można się dogadać. Tylko z takim, który nie jest w stanie nic odczuć, nie… — przy ostatnich słowach Alek nagle się zająknął, ale Dirak niczym się nie zdradził, że zrozumiał te słowa, że odczytał je jako aluzję pod swoim adresem.
Alek nagle zmienił temat.
— Dokładnie za czterdzieści pięć sekund przyniosą mi kolację — powiedział patrząc na zegarek. — Te gąsienice są naprawdę diabelnie punktualne.
— I ja również odniosłem takie wrażenie — stwierdził rzeczowo robot.
Teraz obydwaj umilkli. Alek poczuł orzeźwiający, słony zapach oceanu. Wieczorem ten zapach stawał się bardziej intensywny. Słońce zaszło i dziwaczny las pogrążył się w puszystym mroku. O tej porze dnia zdawał się straszliwie osamotniony i smutny. Alek cicho westchnął.
— Wiele bym dał za to, gdybym mógł zobaczyć sarnę. Zresztą niechby to była nawet zwykła koza…
Dirak nie odpowiedział. Patrzył teraz w głąb tarasu. W ich kierunku pełzła zielona gąsienica, wolno popychając przed sobą stolik na kółkach.
Otworzyły się przed nimi drzwi. Weszli do ogromnej sali, której sklepienie błękitne, arkadowe, przypominało niebo. Tutaj również nie było mebli. Sala sprawiała jednak wrażenie wyjątkowo opustoszałej, a równocześnie było w niej coś uroczystego. W głębi, oparty o metalową ramę, czekał na nich Łoś. Alek przyjrzał mu się z zainteresowaniem. Szare włochate oblicze starca wydało mu się dobroduszne, choć spojrzenie jego było skupione i przenikliwe.
— Przygotowałem wam niespodziankę — powiedział Łoś i wskazał w kierunku ściany. — Wy to nazywacie stołkiem?
Dirak tłumaczył niezwykle szybko, prawie równocześnie z Łosiem skończył zdanie. Alek dopiero teraz zauważył jakiś przedmiot. Oczywiście zupełnie nie przypominał stołka, ale od biedy można było na nim siedzieć. Alek podszedł bliżej i ostrożnie na nim usiadł. Łoś cały czas patrzył na niego uważnie nieruchomym spojrzeniem.
— Chciałbym ci zadać kilka pytań, Alek — powiedział. — A potem ja ci odpowiem na twoje pytania.
— Słucham!
— Dirak mówił mi, że u ludzi na planecie Ziemia występują równocześnie pierwiastki rozumowe i uczuciowe Czy uważasz, że życie ich jest przez to doskonalsze?
— Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć. Dosyć powierzchownie poznałem wasz świat. Wydaje mi się jednak, że jest oparty na rozsądnych, zgodnych z naturą zasadach.
— Mimo wszystko chyba masz już wyrobiony sąd w sprawach najważniejszych.
— Mogę tylko stwierdzić, że z mojego punktu widzenia indywiduum, u którego występują obydwa pierwiastki, jest osobnikiem pełnowartościowym, jeśli nie dla własnego społeczeństwa, to przynajmniej dla siebie.
— Jak to należy rozumieć? — przełożył pytanie Łosia Dirak, a od siebie dodał: — Uważaj, Alek!
Alek zorientował się, że Dirak go przed czymś ostrzega, ale przed czym — nie wiedział.
— To zupełnie proste — ciągnął. — Jeden plus jeden daje dwa.
— Ten sposób myślenia jest dosyć uproszczony — powiedział Łoś. — Węgiel plus tlen dają, jeśli się nie mylę, truciznę.
— Przyznają, że wybrałem niefortunny przykład — powiedział Alek. — Ale na pewno pozytywnym zjawiskiem jest fakt, że dzięki owej dwoistości natury człowieka jego życie duchowe jest bogatsze i intensywniejsze.
— Tak, to prawda — zgodził się Łoś. — Ale czy intensywność życia duchowego należy uważać za coś, co jest najważniejsze, co ma przewagę nad innymi zjawiskami? Czy nie ważniejsze od intensywności przeżyć są harmonia wewnętrzna i jedność życia duchowego?
— Chciałem tylko powiedzieć, że równoczesne współistnienie dwóch pierwiastków w naturze ludzkiej powoduje, że wzajemnie się one uzupełniają, wzbogacają i wypełniają wewnętrzną treścią. Indywiduum pozbawione jednego z tych dwóch pierwiastków jest w istocie półindywiduum.
— Tak, teraz już pojąłem twój punkt widzenia — powiedział w zamyśleniu Łoś. — A więc uważasz, że na planecie War żyją półistoty. („Uważaj, Alek” — znów dodał od siebie Dirak.)
Dopiero teraz Alek zauważył, ku czemu zmierza rozmowa.
— Ależ nie, wybacz, wcale nie to miałem na myśli! — zaprotestował. — Wasze społeczeństwo być może jest doskonalsze i zorganizowane na bardziej naturalnych zasadach niż nasze… Ale czy nie żałujesz niekiedy, że jesteś pozbawiony możliwości odczucia piękna, bogactwa przeżyć, tego wszystkiego, co dane jest motylom?
— Rozumiem, o co ci chodzi. Ale w końcu każdy najzwyklejszy obywatel naszej planety może tego szczęścia dostąpić i to w postaci tak czystej, że wy nie jesteście w stanie nawet sobie tego wyobrazić.
— Na pewno masz rację — powiedział z wahaniem Alek.
— Zastanów się przez chwilą — podjął znów rozmowę Łoś. Mówił jakby z większym ożywieniem. — Czyż kolejne pojawianie się każdego z tych pierwiastków nie świadczy o większej celowości? Egzystują wtedy w czystej postaci, nie przeszkadzają sobie wzajemnie, a co za tym idzie, przejawiają się z większą siłą.
— To nie takie proste — nie ustępował Alek. — My na przykład dążymy do tego, by nasze najbardziej wartościowe uczucia wpływały dodatnio na nasz umysł, a z kolei umysł kontroluje uczucia, pogłębia je, użycza im swojej przenikliwości.
— To nie jest odpowiedź wnikająca w istotę rzeczy — przerwał mu Łoś. — Ta sama zależność istnieje i u nas, chociaż elementy, o których mówimy, pojawiają się kolejno, etapami. Gdyby nie było tej zależności, życie duchowe motyli byłoby niezwykle prymitywne.
Читать дальше