Obierając za przedmiot dociekań psychozoa, obarczamy się zadaniem jeszcze trudniejszym. Wygląd zewnętrzny tych istot, który zaszokuje ludzi, jest najmniej ważny. Gdybyśmy tak uważali, upodobnilibyśmy się do kogoś, kto chcąc poznać „Iliadę” przywiązuje główną wagę do szaty graficznej eposu.
Oczywiście budowa organizmu, jego funkcjonalność, rzutują i na kulturę i na technikę tworzoną przez dany gatunek. Gdyby człowiek był stworem skrzydlatym, mógłby mieszkać w domach bez wind i klatek schodowych, z otworami w ścianie służącymi za drzwi i ‘okna. Społeczność podwodna musi inaczej niż my uporać się z wieloma technologiami (np. sprawa ognia).
Nas wszakże najbardziej obchodzą skutki — jaki rodzaj cywilizacji wytworzył dany gatunek. Już na samym wstępie ma to pierwszorzędne znaczenie: jakie widome rezultaty zastosowanych technik spodziewamy się tam znaleźć i w związku z tym, jakie obierzemy metody obserwacyjne?
Znów powracamy do cudów gwiezdnej inżynierii. Zastanówmy się, dlaczego właśnie ich poszukujemy na niebie? Bo to jest wizja naszej własnej przyszłości. Wizja dziś modna, którą może za lat kilkadziesiąt odrzucimy i ośmieszymy… Wolno sądzić (to jedna z alternatyw postępu ziemskiej cywilizacji), że skoro nie urzeczywistnimy „kuli Dysona” i jeszcze paru projektów bądź niecelowych, bądź niewykonalnych — to pociągnie nas realizacja innych koncepcji, Spośród tych bardziej znanych można dla przykładu wymienić wielopoziomowe konstrukcje krążące po Układzie Słonecznym, w których zdaniem J. Bernala zamieszka kiedyś większa część ludzkości (wyraźna kontynuacja „eterycznych miast” Ciołkowskiego), albo milionowe osiedla pod kloszami wzniesione na Srebrnym Globie, które według A. Clarke’a nie będą tworami bardziej sztucznymi niż ziemskie metropolie.
Wszystkie te przedsięwzięcia wymagają kolosalnych ilości energii. Zapotrzebowanie na nią wzrośnie jeszcze przy realizowaniu statków fotonowych do wypraw międzygwiezdnych. Obranie tak energetycznie chłonnych dróg rozwoju cywilizacji zmusza do korzystania z zasobów spoza planety.
Trudno przewidzieć, w jakim stopniu będziemy wykorzystywali kopaliny Księżyca oraz innych ciał kosmicznych (m. in. komet) w miarę wyczerpywania się ziemskich złóż. Na razie mało wiemy o rozmieszczeniu bogactw mineralnych w Układzie Słonecznym. Już zarysowują się wszakże pewne perspektywy. Rozpatrzmy przykładowo sprawę helu.
Ten gaz szlachetny, tak rzadki w przyrodzie Ziemi, że wyodrębniono go dopiero u progu stulecia (a 27 lat wcześniej odkryto w widmie Słońca) — niebawem może stać się pierwiastkiem nie tylko potrzebnym w wielkich ilościach, ale też warunkującym dynamiczny rozwój cywilizacji. Dzięki niemu np. można wykorzystać nadprzewodnictwo niektórych metali (chodzi o całkowite zanikanie w nich oporu elektrycznego) w bardzo niskich temperaturach — zaledwie paru stopni powyżej zera absolutnego. To osobliwe zjawisko wykorzystano do budowy kriotronów — maleńkich urządzeń zastępujących tranzystory. Te ostatnie — choć znacznie mniejsze od lamp elektronowych — zajmują jeszcze o wiele za dużo miejsca i dlatego potężne elektroniczne maszyny cyfrowe oparte na tranzystorach mają objętość wieżowców. Zwiększenie rozmachu w tej dziedzinie, w związku z rosnącymi potrzebami, doprowadziłoby do budowy ośrodków obliczeniowych o powierzchni całych krajów. Kriotronowe urządzenia z niobu i tantalu pozwalają zminiaturyzować je o tysiące, a w przyszłości nawet o miliony razy. To rozwiązanie uzależnione jest od kłopotliwego warunku: kriotrony muszą być stale zanurzone w ciekłym helu (temperatura nie przekraczająca 4,2°K), który nieustannie paruje, a jego straty trzeba kompensować nowymi partiami tego kosztownego i rzadkiego pierwiastka.
Hel, który stanowi milionową część naszego powietrza, a skorupa ziemska zawiera go jeszcze mniej — jest jednym z głównych składników atmosfer czterech planet olbrzymów. Bardzo prawdopodobne, że przyjdzie sięgnąć do tych praktycznie niewyczerpalnych zasobów. Łatwo sobie wyobrazić przekształcenie najbliższego księżyca Jowisza w komputer gigant i zbiornik pamięci gromadzący plon wszystkich osiągnięć myśli ludzkiej — tak uporządkowanych, abyśmy mogli korzystać z tego skarbca na każde doraźne życzenie. Sprawa to wyjątkowo istotna: już dziś np. w Stanach Zjednoczonych przyjmuje się, iż nie warto poszukiwać dokumentacji wynalazku, jeśli powtórne dokonanie tego wynalazku kosztuje mniej niż ćwierć miliona dolarów.
Najbliższy księżyc Jowisza odgrywałby rolę superbiblioteki, superarchiwum i centralnego mózgu ludzkiej cywilizacji w zagospodarowanym Układzie Słonecznym. Powierzchnię tego satelity, nieco większą od Danii, pokryłyby kriotronowe maszyny cyfrowe zanurzone w ciekłym helu czerpanym w dowolnych ilościach z atmosfery Jowisza odległego tylko o 120 tysięcy km. Gdyby w dalekiej przyszłości ta przestrzeń okazała się zbyt ciasna dla komputerowych urządzeń — cóż prostszego, jak sięgnąć po następny księżyc Jowisza (Io), tylko trzykrotnie dalszy, a tak duży jak Srebrny Glob?
To przedsięwzięcie nie byłoby dostrzegalne spoza Układu Słonecznego. Niemniej cywilizacja idąca po linii wykorzystywania wciąż większych mocy, powinna z czasem osiągnąć taki poziom działań, który pozwoliłby jej ujawnić innym systemom planetarnym owoce swoich prac astroinżynieryjnych.
Wśród przyszłych ewentualnych programów tego typu wymienia się spożytkowanie materii wielkich planet (np. Saturna) za pomocą kontrolowanych reakcji termojądrowych przerabiających wodór, który stanowi jeden z głównych składników tych globów. Jest to tworzenie „sztucznych słońc” z zapewnieniem sobie łatwego dostępu do produkowanej energii i bezprzewodowego przesyłania jej według potrzeb.
Analogiczne doświadczenia możemy również zapoczątkować nie na własnym podwórku, ale w obcych systemach planetarnych. W tych, gdzie nie spotkamy rozumnych gospodarzy — będziemy sami decydowali co ochraniać, co zmieniać, co eksploatować. Z czasem będzie trzeba stworzyć konwencję określającą, jakie eksperymenty wolno dokonywać na Ziemi, jakie na określonych planetach rodziny Słońca, wreszcie, jakie poza naszym układem. Np. projektanci kosmicznych siłowni zapragną oderwać od Słońca część jego masy (powiedzmy, wielkości Ziemi), by wykorzystać ten surowiec zgodnie z ustalonym programem. Wielu zaprotestuje: a nuż taka operacja zachwieje wewnętrzną równowagę naszej dziennej gwiazdy i spowoduje wybuch zamieniający Ziemię w obłok gazowy? Bezpieczniej wypróbować metodę na innej gwieździe tego typu, nie przedstawiającej dla ludzi istotnej wartości.
Te same zastrzeżenia powinny dotyczyć ryzykownych doświadczeń fizyki nuklearnej. Któż zaręczy, że w toku zaawansowanych doświadczeń wyzwalania energii jądrowej z coraz to nowych pierwiastków i za pomocą wciąż ulepszanych technik (np. w temperaturze miliardów stopni) nie nastąpi jakaś złowroga reakcja łańcuchowa, która zniszczy kontynent albo całą planetę? Niektórzy astronomowie podejrzewają, że eksplozje Supernowych (w układzie Drogi Mlecznej przeciętnie raz na 400 lat, podobnie w innych galaktykach) są zamierzonym lub niezamierzonym skutkiem eksperymentowań nieznanych fizyków.
Niezależnie od tego, czy w nadchodzących stuleciach ludzkość będzie eksploatowała coraz potężniejsze źródła energii, czy też wspomniane projekty wzbudzą pobłażliwy uśmiech naszych praprawnuków — zdajmy sobie jasno sprawę z jednego: mówiąc o cudach gwiezdnej inżynierii, i w ogóle poszukując kosmicznych pobratymców — szukamy nie wszelkich, jakichkolwiek cywilizacji, jeno podobnych do ziemskiej. Ten antropomorfizm wynika nie z pychy gatunku i nie ze złej woli: po prostu wysoko rozwinięte społeczeństwo psychozoów przedstawiamy sobie jako spełnienie własnych wyobrażeń o przyszłości naszej cywilizacji naukowo — technicznej.
Читать дальше