Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy
Здесь есть возможность читать онлайн «Gleb Anfiłow - Ostatni z Atlantydy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ostatni z Atlantydy
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ostatni z Atlantydy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ostatni z Atlantydy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ostatni z Atlantydy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ostatni z Atlantydy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
— Z Wiktorem jest jeszcze gorzej — już spokojniej powiedział Kazimierz i krzywiąc się z bólu otworzył oczy. — Odejdź. Zrozum, że ty nie możesz zachorować.
— Przesadzasz. Dlaczego nie mogę? Obliczę orbitę, wystartujemy i można będzie w całości ustawić rakietę na automatyczne sterowanie. To Wiktor nie ma prawa zachorować, a nie ja.
— Wiktor i tak jest chory — wymamrotał Kazimierz i z trudem poszedł dalej, czepiając się ściany. — O, do diabła! Wszystko się porusza i rozpływa. Słuchaj, czy ja idę w dobrym kierunku?
— W dobrym. Tylko trzymaj się ściany.
— Ciągle mi się zdaje, że przechodzę przez ścianę, a raczej ona przechodzi przeze mnie.
— Skręć na prawo. Już blisko.
Kazimierz długo dreptał na zakręcie, pokrzykując: „Nie podchodź, nie podchodź!” Wreszcie z wielkim wysiłkiem zrobił krok w prawo. Drzwi przedziału lekarskiego uchyliły się. Wiktor spojrzał na Kazimierza, w milczeniu podszedł i objął go. Władysław się przeraził, jak okropnie w ciągu tych dwóch czy trzech dni zmieniła się twarz Wiktora. Bladosina, ospała, z głęboko zapadniętymi, zmęczonymi oczami, już nie wydawała się młodzieńcza i promienna. Wiktor zauważył Władysława i westchnął.
— Nie powinieneś był tutaj przychodzić — powiedział cichutko. — Ale skoroś już przyszedł, to poczekaj chwileczkę. Zaraz wrócę.
Wiktor wrócił, zamknął za sobą drzwi przedziału lekarskiego i oparł się o nie. Też miał na sobie maseczkę gazową.
— Trzeba jak najszybciej startować — powiedział bez wszelkich wstępów.
— Jutro. Wcześniej nie zdążę z obliczeniami.
— Dobrze. Gdybyś się źle poczuł, przychodź natychmiast do mnie. I zabierz ze sobą tego… Ini.
— Nie mam prawa zachorować. Kto obliczy orbitę?
— Jeżeli choroba się zacznie, nie potrafisz wykonać obliczenia. Nie będziesz widział.
— I co wtedy?
— Poczekamy do jutra… Myślę, że jutro potrafi to już wykonać Tałanow, jeśli mu się każe.
W głosie Wiktora brzmiała rozpacz. Władysław zacisnął zęby.
„Tałanow, bohater Kosmosu… jego portret powiesiłem nad swoim biureczkiem, jak jeszcze byłem w szkole… Tałanow — glegani…” — A ty? — zapytał z trudem.
— Ja… No cóż, postaram się jakoś wytrwać, póki… Widzisz, będziemy musieli we dwójkę przyszykować anabiozę… dla wszystkich prócz ciebie, jeśli będziesz zdrów, i mnie. W przeciwnym razie oni zginą…
— Tobie jest także potrzebna… anabioza… — z trudem wymówił Władysław.
— Samemu będzie ci zbyt ciężko z tym Ini. Co prawda można go nauczyć rozmawiać i rozumieć, chociaż bez Kazimierza będzie to bardzo trudne.
— Nie martw się, dam sobie radę sam.
— A jeżeli zachorujesz po starcie?
Władysław się przestraszył. Wyobraził sobie, jak zostanie sam z milczącą, na wszystko obojętną istotą z innego świata. Jak zachoruje i początkowo będzie cierpiał, zdając sobie dobrze sprawę z tego, co go czeka, jak stanie się potem równie obojętnym, na pół martwym i bezbronnym… I nikogo obok niego, poza takim samym chodzącym umarlakiem… na długie miesiące… Wszystko będzie rozumieć…
wszystko będzie widzieć… „Nie, nie wytrzymam tego — pomyślał. — Lepiej umrzeć! Ale umrzeć nie masz prawa! Musisz przedtem wyprowadzić rakietę na orbitę! Przynajmniej rakietę na orbitę. A potem…”
— I tak jesteś chory — powiedział przez zaciśnięte zęby, patrząc z rozpaczą na Wiktora.
— Tak, ale przechodzę lżejszą postać choroby. Może i następstwa będą inne niż u tamtych… Poza tym jestem lekarzem, Władku, muszę wytrwać!
Uniósł głowę. Władysław spojrzał w jego jasne, śmiertelnie znużone oczy i zamilkł. Spazm chwycił go za gardło.
— Wszystko zrobię, jak powiedziałeś, Wiktorze — wyjąkał wreszcie.
— We dwójkę wszystko zrobimy… — Zamilkł, a po chwili dodał: — Jeżeli dane mi będzie jeszcze latać, chciałbym zawsze być w Kosmosie razem z tobą.
— Dziękuję ci, Władku — szeptem odpowiedział Wiktor. — Jeszcze razem polatamy, prawda?
Stali i patrzyli jeden na drugiego. Gazowe maski prawie zupełnie zakrywały ich twarze. Tylko oczy błyszczały na tym białym, martwym tle.
Oczy, które widziały i rozumiały wszystko.
Przełożyła J. Karczmarewicz-Fedorowska
A. i B. Strugaccy
WSPANIALE URZĄDZONA PLANETA
I
Lu stał zanurzony po pas w soczystej zieleni i patrzył, jak ląduje helikopter. Wicher, bijący od śmigieł, rozkołysał spokojne dotąd morze roślinności, po którym rozeszły się srebrzyste i ciemnozielone fale. Lu wydawało się, że helikopter obniża się zbyt wolno, więc niecierpliwie przestępował z nogi na nogę. Było bardzo gorąco i duszno. Maleńkie białe słońce wzeszło już wysoko, nawet trawa dyszała skwarem. Śmigła zafurczały głośniej; helikopter odwrócił się bokiem do Lu, potem obniżył się nagle na jakieś półtora metra i utonął niemal w trawie na szczycie pagórka. Lu pobiegł w górę po zboczu, plącząc się i potykając w trawie.
Silnik zamilkł, śmigła zwolniły obroty i po chwili zamarły w bezruchu.
Z kabiny helikoptera wyszli ludzie. Najpierw wygramolił się ślamazarny nieco dryblas w kurtce z podwiniętymi rękawami. Jego spłowiałe włosy, nie krępowane hełmem, sterczały niesfornie nad owalną brązową twarzą.
Lu poznał go: był to kierownik grupy, Tropiciel Śladów, Anatol Popow.
— Dzień dobry, gospodarzu — przemówił wesoło, wyciągając rękę. — Niń-chao!
— Chao-niń, Tropiciele Śladów! — odrzekł Lu. — Witamy serdecznie na Leonidzie!
Uczynił również powitalny gest, ale musieli przejść jeszcze z dziesięć kroków, zanim się spotkali.
— Bardzo się cieszę — powiedział Lu, uśmiechając się szeroko.
— Wynudził się pan za wszystkie czasy?
— Skonać można było z nudów! Sam jeden na całej planecie.
Za plecami Popowa ktoś krzyknął: „A żesz ty…!” — i coś z łoskotem runęło w trawę.
— To właśnie Borys Fokin — zaprezentował Popow nie odwracając głowy. — Archeolog „wańka-wstańka”.
— To przez tę diabelską trawę… — wykrztusił Borys Fokin podnosząc się niezdarnie. Miał rude wąsiki, usiany piegami nos i zsunięty na bakier biały plastykowy hełm. Borys wytarł pośpiesznie o spodnie swe zabrudzone zielenią dłonie i przedstawił się: — Archeolog Fokin z grupy Tropicieli Śladów. Bardzo miło mi poznać fizyka Lu.
Przedstawił się uroczyście, według wszelkich zasad, których go widocznie jeszcze niedawno uczono w szkole.
— Witam serdecznie, archeologu Fokin — powiedział Lu.
— A to jest Tatjana Palej, także archeolog — rzekł znowu Popow.
Lu zbliżył się i grzecznie skłonił głowę. Dziewczyna miała szare zuchwałe oczy i olśniewająco białe zęby. Ręka jej była silna i szorstka.
Nawet kombinezon umiała nosić z wdziękiem.
— Nazywam się Tania — oświadczyła.
— A ja Guan-Czen — niezdecydowanie wymamrotał Lu.
— Mboga — przedstawił Popow — biolog i myśliwy.
— Gdzie on jest? — zapytał Lu. — Ach, proszę mi wybaczyć.
Stokrotnie przepraszam!
— Nie szkodzi, fizyku Lu — powiedział Mboga, witając się serdecznie.
Mboga był Pigmejem z Kongo i ponad trawą wystawała tylko jego czarna głowa, owinięta białą chustką. Obok głowy sterczała masywna, czarna lufa karabinu.
— To jest Tora Myśliwy — powiedziała ciepło Tatjana.
Lu musiał się schylić, aby uścisnąć rękę Torze Myśliwemu. Teraz wiedział, kim jest Mboga: Tora Myśliwy — to przecież członek komitetu, sprawującego opiekę nad fauną innych planet; to biolog, mający w swoim dorobku odkrycie „bakterii życia” na Pandorze; to zoopsycholog, który oswoił potworne marsjańskie „sora-tobu-hiru” — latające pijawki. Lu czuł się strasznie zażenowany swoją gafą.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ostatni z Atlantydy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ostatni z Atlantydy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ostatni z Atlantydy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.