Bob Shaw - Milion nowych dni

Здесь есть возможность читать онлайн «Bob Shaw - Milion nowych dni» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1987, Издательство: Iskry, Жанр: Фантастика и фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Milion nowych dni: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Milion nowych dni»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

„Milion nowych dni” to powieść, której akcja rozgrywa się dwa wieki później, i w której pewien wierny małżonek zostaje uwikłany w biologiczny eksperyment związany z konsekwencjami nieśmiertelności. Powieść ciekawie napisana, niemal sensacyjna, ale wartka akcja to nie jest jej jedyny walor. Ciekawe jest również tło, w którym rzecz się dzieje. Autor wykazuje się wieloma nowymi, świeżymi pomysłami na temat, jak może wyglądać codzienne życie za dwieście lat. Taki np. klucz hotelowy wysyłający impulsy działające na fluoryzujące pod ich wpływem strzałki na ścianach korytarzy, i w ten sposób wskazujące drogę do własnego pokoju, mógłby być stosowany już dziś.

Milion nowych dni — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Milion nowych dni», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Podziałała panu na nerwy, co? — spytał współczująco steward.

— Kto?

Steward ruchem głowy wskazał przód samolotu.

— Pani Denier, Latająca Holenderka — wyjaśnił. — Czasem myślę, że powinna płacić za dwa bilety.

— Zna ją pan?

— Wszyscy, którzy latają na trasie do Lizbony, znają panią Denier.

— Często podróżuje? — spytał Carewe, starając się okazać tylko lekkie zaciekawienie.

— Nie tyle często, ile regularnie. Co roku na wiosnę. Podobno trzydzieści lat temu rozbił się na tej trasie samolot, którym leciała ona, jej mąż i dziecko. Mąż zginął.

— O! — powiedział Carewe i pomyślał, że nie chce już nic więcej wiedzieć. Odetchnął głęboko powietrzem pachnącym plastikiem i wyjrzał przez okno. Samolot właśnie ruszał.

— Odsiedziała dziesięć lat za wstrzyknięcie biostatu dziecku i od tamtej pory nie ma wiosny, żeby się nie pojawiła.

— Niesłychana historia.

— Podobno chce w ten sposób wskrzesić przeszłość albo szuka takiej samej śmierci, ale ja w to nie wierzę. Ma pewnie jakiś interes po tamtej stronie oceanu. Kobiety tak długo nie rozpaczają.

Samolot dotarł na środek tunelu startowego i wycie silników osiągnęło wyższy ton. Tej fazy lotu Carewe nie znosił najbardziej — kiedy maszyna zaczynała się wznosić, nie miała dostatecznej prędkości, a pilot czasu na reakcję, żeby ją ratować, gdyby nawaliły silniki. Chciał oderwać się myślami od latania.

— Przepraszam — rzekł. — To te silniki.

— Mówiłem, że kobiety nie obnoszą się z żałobą aż tak długo.

— Jak długo?

— Z tego co słyszałem, najkrócej trzydzieści lat. Wierzyć się nie chce, prawda?

Carewe potrząsnął głową, myśląc o przetartym zapięciu nosidełka. Niemożliwe, żeby do tego stopnia się zużyło w ciągu trzydziestu lat. Wchodząc w atmosferę samolot zakołysał się podejrzanie i Carewe, przytrzy­mując się poręczy fotela, zadał sobie w duchu pytanie, czy przypadkiem w tym roku pragnienie pani Denier się nie spełni.

Rozdział siódmy

Było późne popołudnie, kiedy wahadłowiec Współnarodów z Kinszasy, śmigając z niemal balistyczną prędkością w kierunku północno-wschodnim, przeleciał nad luźnymi zabudowaniami miejscowości okręgu Nouvelle Anvers i zatoczył łuk w stronę leśnej polany.

Kiedy tego samego dnia, tylko wcześniej, Carewe leciał samolotem liniowym z Lizbony, przyglądał się z nadzieją rosnącym z rzadka drzewom i krzewom, które nadawały północnoafrykańskiej sawannie sielankowy wygląd. Miał bardzo blade pojęcie o tym, gdzie stacjonuje brygada antynaturystyczna, której Farma na mocy kontraktu dostarczała leków, i gdyby okazało się, że gdzieś na terenie przypominającej park sawanny, to najbliższe kilka miesięcy zapowiadałoby się nie najgorzej, niemalże przyjemnie. Jednakże krajobraz powoli ulegał zmianie i w tej chwili wahadłowiec pędził nad wiecznie zieloną dżunglą, wyglądającą tak, jakby mógł w niej zaginąć bez śladu nie tylko on sam, ale i cała ludzkość. Jego nastrój rozpaczy i samopotępienia jeszcze się pogłębił. Powinien był porzucić szaleńczy i melodramatyczny pomysł wstąpienia do brygady antynaturystycznej tamtego szarego ranka, nazajutrz po zerwaniu z Ateną. Służba w brygadach odbywała się na zasadzie dobrowolności, więc gdyby się wycofał, zrobiłoby to na niej jeszcze mniejsze wrażenie niż jego pierwotna decyzja, żeby do nich wstąpić. To był właśnie cały on — kiedy sytuacja wymagała zdecydowania, on się potulnie dostosowywał, kiedy zaś zwykły rozsądek nakazywał uległość, wówczas na przekór logice pozostawał nieugięty.

Gdy wahadłowiec brał zakręt w sennym, żółtym powietrzu, Carewe widział przez chwilę w odległości kilku kilometrów na północ przedziwnie zlokalizowaną burzę. Zdążył tylko spojrzeć wysoko w niebo, gdzie wykrył ledwie dostrzegalne naprężenie pól sterowania pogodą, i zaraz potem strzeliły w górę drzewa, zasłaniając mu widok. Wahadłowiec wylądował na końcu polany i warkot silników ustał. Carewe rozpiął pasy bezpieczeństwa, wstał i ruszył do wyjścia za czwórką pozostałych pasażerów, brodatych, milkliwych sprawnych. Tamci zeszli po schodkach na przygniecioną trawę, gdzie czekał na nich samochód terenowy, który ich powiózł w stronę prześwitu między drzewami, i Carewe został sam, czując się kompletnie zagubiony. Wyglądał właśnie przez właz, wdychając przesycone wilgocią obce powietrze, kiedy z komory na dziobie wyszła pilotka — krzepka blondynka w niebieskim uniformie Współnarodów. Popatrzyła na niego z ironicznym współczuciem, za co był jej głęboko wdzięczny.

Kiwnął głową wskazując palisadę drzew i spytał:

— Może mi pani powiedzieć, którędy drogą do najbliższej cywilizacji?

— A pan kogo reprezentuje? Farmę? — spytała pilotka z akcentem zdradzającym, że jest albo Angielką, albo Australijką.

— Farmę — potwierdził, podniesiony na duchu faktem, że usłyszał nazwę swojej firmy w zupełnie mu nie znanym otoczeniu.

— Proszę się nie martwić, lada chwila tu będą, przywiozłam coś dla nich. Radzę panu usiąść i odpocząć do przyjazdu ciężarówki. Tu jest taka wilgoć, że człowiek raz-dwa pada z nóg. — Spojrzała na jego pozbawioną zarostu szczękę i ściągnęła bluzkę odsłaniając delikatnie umięśniony, lecz bardzo kobiecy tors. — W przyszłym tygodniu wracam do Laponii, więc póki mogę, korzystam z darmowej witaminy D — wyjaśniła. Rzuciła bluzkę na fotel i usiadła na schodkach wahadłowca robiąc głęboki wdech, tak jakby chciała maksymalnie wystawić piersi na działanie promieni słonecznych.

Carewe’owi serce waliło jak młotem — me przewidział wszystkich następstw udawania ostudzonego. Światowa moda ulegając kolejnemu okresowemu wahnięciu odeszła wprawdzie od eksponowania kobiecej nagości, ale kobiety z reguły nie przestrzegały od dawna przyjętych norm obyczajowych, ilekroć znalazły się w towarzystwie niesprawnych mężczyzn.

— Poczekam w środku — powiedział. — Mam skórę wrażliwą na słońce. Usiadł zdumiony wrażeniem, jakie wywarła na nim niezbyt atrakcyjna dziewczyna. Wnętrze wahadłowca rozgrzało się i Carewe zamknął oczy. Czuł się trochę winny, że oszukał pilotkę, i to zapewne podziałało na niego jak katalizator…

Nie wiadomo, ile czasu upłynęło do chwili, kiedy zbudził go trzask samochodowych drzwiczek. Podszedł do włazu i zszedł po schodkach na zdeptaną trawę, gdzie ubrana znów pilotka rozmawiała cicho z niskim mężczyzną, który muskularnymi, spadzistymi barami przypominał ciężarowca. Przybysz miał brzuch, który wypychał cienką tkaninę jego munduru polowego Współnarodów, i choć siwiał już i łysiał, to twarz okalał mu srebrzysty zarost, zaświadczając wszem i wobec o jego sprawności.

— Nazywam się Feliks Parma, jestem szefem transportu — przedstawił się Carewe’owi tubalnym głosem ze szkockim akcentem. — Przepraszam za spóźnienie. Komputer zapowiedział pański przyjazd, ale trochę zaspałem. Musiałem dojść do siebie po wczorajszym.

— Nic się nie stało — odparł Carewe. Zszedł na dół i uścisnął podaną mu rękę, boleśnie świadom kpiny malującej się w niebieskich oczach przybysza, przyglądającego się uważnie jego twarzy. Ubodło go, że choć wokół Parmy unosi się słodki, zawiesisty odór potu, to właśnie z jego powodu pilotka nałożyła z powrotem bluzkę. — Pracował pan do późna? — spytał.

— Powiedzmy, że pracowałem. — Krótką pantomimą Parma dał do zrozumienia, że pił, i uśmiechnął się. Carewe zauważył siatkę żyłek na jego perkatym nosie. — A pan? Lubi pan sobie golnąć?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Milion nowych dni»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Milion nowych dni» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Milion nowych dni»

Обсуждение, отзывы о книге «Milion nowych dni» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x